środa, 31 grudnia 2008

Autostrada życzeń

Z okazji kolejnego Nowego roku mam zaszczyt życzyć:
1. Wrogom muszę obwieścić, że ich życzenia, by mnie trafił szlag, jasna i nieoczekiwana cholera – nic nie dały. Zbyt mało gorliwie Państwo mi tego życzyli. Zalecam więcej modlitw, próśb i zaklęć.
2. Tych, którzy maja do mnie stosunek zimny niczym dupa pingwina w Arktyce życzę, by swojego stosunku do mnie, i mojego bloga, nie zmieniali. Bądźcie obojętni a skrzecząca rzeczywistość odmrozi Wam sama dupy.
3. Dla moich przyjaciół, których mogę policzyć na palcach obu rąk, życzę wszystkiego co może im się przydarzyć najlepszego. Miejcie kochanki, żony i pracę (trudno utrzymać kochankę i żonę bez pracy).
A tak poważnie? Bez względu na stosunek do mnie wszystkim życzę jak najlepiej. Abyśmy zdrowi byli i razem weszli w 2010 rok.

Kalejdoskop sesyjny

Ostatnia sesja Rady Powiatu w tym roku przebiegła w sposób spokojny i nie obfitowała w żadne niespodzianki. W programie sesji znalazły się punkty dotyczące: zmian w budżecie (zrujnowanym!) powiatu, przeznaczenia środków z PFRON w roku 2008, przyjęcie regulaminu określającego warunki przyznawania nauczycielom wszelakich dodatków. W porządku obrad znalazły się również punkty dotyczące przyjęcia uchwały w sprawie współpracy naszego powiatu z organizacjami pozarządowymi na rok 2009 oraz inne – pomniejszej rangi – pierdoły.
Nudno było – tak można określić przebieg sesji. Ględziła – jak zawsze – „Bukietowa”, Bob Budowniczy czujnie kontrolował przebieg sesji, by nie doszło do jakowejś dysharmonii, która mogłaby ujawnić nieporadność jego koalicji. Były wiceprzewodniczący Marek Biernacki zmienił miejsce zasiadania w radzie. Przesiadł się dość niefortunnie, bo grzeje siedzenie koło byłego – na szczęście – I sekretarza PZPR Stefana Mrówki. A Paweł Niedźwiedź tak bardzo do zachęcał, by usiadł kolo niego! To jednak nieważne, bo towarzysz Stefan był tak szczęśliwy jakby odbierał defiladę 1 – majową. Gdyby nie uszy, to tow. Stefan miałby uśmiech dookoła głowy.
I tak to sobie sesja leciała. Radni glosowali w ciemno, bo z percepcją materiałów sesyjnych kiepsko. Zresztą, maja rację! Kto za marne 670 zł miesięcznie – nieopodatkowane – ślęczałby nad kartkami zadrukowanymi literkami o formacie 12. Przecież prościej podnieść rękę i zagłosować, chociaż nie bardzo wie się nad czym. Ale, kto to liczy?! Z wyjątkiem Kanali.
Fajnie było w momencie kiedy głosowano nad wyborem członków speckomisji, która powołana została dla przeprowadzenia kontroli okresowej i sprawdzającej w SP ZOZ. Na giełdzie kandydatów pojawiły się nazwiska tytanów myśli, czynu i intelektu. Członkami speckomisji zostali: Jan „Mądra” Sowa, Towarzysz Stefan Mrówka, św. Edward od dwóch złotych za metr kwadratowy Szendryk, Tadeusz Podwiński i Teresa Sibilak. Komisja będzie badała działalność SP ZOZ w Górze pod przeróżnymi kątami pod warunkiem, że nie będą to kąty proste.
Miałem wątpliwą przyjemność wystąpić przed Radą Powiatu. Poinformowałem Zarząd i radnych, iż trwa praktyka ociągania się ze sporządzeniem wypisu z naszego Szpitala. Jako przykład podałem przypadek szanownego pana G., który przebywał w naszym Szpitalu do 27 listopada 2008 roku. W tym dniu został wypisany, ale wypis otrzymał 30 grudnia. Ten doniosły akt otrzymał córka pana G., który z trudem porusza się o własnych siłach a na dodatek mieszka poza Górą. Rzecz jasna Bob Budowniczy wszystko to zanotował a ja nie kryłem swojego rozbawienia z tego tytułu. Dlaczego? Bo to jest część rytuału, który pielęgnuje nasz ukochany Bob Budowniczy. Bob notuje skrupulatnie i daje do zrozumienia, że sprawa jest najwyższej wagi i on osobiście się nią zainteresuje. I Bob, i ja, wiemy, że to gra pozorów, która uwieść ma sprawnych intelektualnie inaczej (np. Mrówkę, Sowę, „Bukietowa”).To taki pusty gest Boba Budowniczego mający świadczyć o jego najgłębszym zainteresowaniu problemami mieszkańców naszej ziemi górowskiej. Za tym pustym gestem nie idą jednak czyny. Sprawa przeciągania wypisów pacjentów z naszego Szpitala związana jest z jednym nazwiskiem – Jerzy Gliński – ordynator oddziału wewnętrznego. Ja Jerzemu Glińskiemu nie współczuję, bo włos mu z głowy - chociaż powinna cała – nie spadnie. Zarząd ma w dupie pacjentów Szpitala, bo Zarząd Powiatu wydumany przez Boba Budowniczego jest niezdolny do jakiejkolwiek kopulacji, a już broń Panie – intelektualnej. Dla Boba Budowniczego to jest właśnie największy atut tego Zarządu.
Poinformowałem też Boba Budowniczego, iż pan Kazimierz Bodnar do dnia dzisiejszego nie otrzymał przeprosin ze strony Szpitala za obcesowe potraktowanie jego matki. Działając na podstawie upoważnienia pana Kazimierza, stwierdziłem, że „Kaziowi wiszą przeprosiny”. Bob Budowniczy niezmiernie się rozsierdził i poprosił mnie o używanie słów „cenzuralnych”. Wówczas objaśniłem Bobowi Budowniczemu, że wyrażam się jak najbardziej cenzuralnie, bo i tak złagodziłem wymowę słów drogiego – do niedawna – sponsora Szpitala. Drogi Kazimierz wyraził się bardziej dosadnie. Jak? Wy mnie chcecie wsadzić za używanie słów powszechnie uważanych za obelżywe?! Prowokatorzy nieszczęśni! Na lep wrogów nieskrępowanego słowa i rozumu nie dam się złapać. A Kaziu rzekł tak … . No i zapomniałem!
Potem zadałem kolejne pytanie, które dotyczyło kwestii zadłużenia naszego Szpitala w ZUS. „Bukietowa” zaczęła swoim odwiecznym zwyczajem zwodzić mnie z odpowiedzią, ale po trzykrotnym pytaniu: „ile?” odpowiedziała z uśmiechem na twarzy: „dwadzieścia milionów”. Nawiasem mówiąc: ile milionów długu trzeba, by zgasić ten sztandarowy uśmiech „SamejBronki”?
W kolejnym pytaniu spytałem o sprawę wysypiska śmieci w Rudnej Wielkiej. „Chemeko – System” żąda od nas kolosalnego odszkodowania z tytułu zwłoki w oddaniu do użytku tego śmietniska. W odpowiedzi usłyszałem, iż sprawa jest w sądzie. Ta wyczerpująca i tchnąca głębią intelektualna odpowiedź wydała mi się wyczerpująca. Zdałem bowiem sobie sprawę, że „Bukietowa” nie wydusi z siebie nic więcej, z wyjątkiem własnego ducha.
Na koniec był szampan i życzenia. Ja niektórym radnym życzyłem, by: „w Nowym Roku szlag trafił Zarząd Powiatu”. Tego życzę i Państwu, i sobie.

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Wieczór z mistyką w tle

„Cicha noc, święta noc,/Pokój niesie ludziom wszem” – tak można najpełniej opisać wigilijny wieczór, który miał miejsce w kościele św. Jakuba w Starej Górze. Od trzech lat organizowana jest tam „żywa szopka”, nawiązująca do tradycji. Zamiast figur zwierząt wszyscy obecni mogli ujrzeć żywe zwierzęta. Szczególną radość ich widok sprawiał małym dzieciom, które je głaskały i karmiły.
O godzinie 21 w kościele rozbrzmiewać zaczęła muzyka i śpiew. Przebrani za trzech króli, pasterzy i aniołów chłopcy i dziewczęta śpiewali kolędy. Cała posadzka kościoła wyłożona została sianem, co dało bardzo ciekawy efekt. Zebrani mogli podziwiać szopkę, która znajdowała się w świątyni.
Po mszy świętej figurka Jezusa została uroczyście przeniesiona do „żywej szopki”, która wykonana w naturalnej skali i nawiązywała do stajenki. Pachnące siano, zwierzęta i blask światełek nadawały całej uroczystości wiele wdzięku i dostarczały dużych przeżyć. Zebrani licznie na przykościelnym placu ludzie nie kryli wzruszenia. Składano sobie życzenia, zapraszano się do wzajemnych odwiedzin w okresie świąt. Dla najmłodszych przygotowano słodycze, które rozdawali Mikołaje. Zadbano też o dorosłych przygotowując herbatę z odrobiną rumu oraz pierniki domowego wypieku. Młodsi mogli napić się herbaty z miodem. Nieomal rodzinna atmosfera towarzysząca spotkaniu wielu z jego uczestników głęboko wzruszyła.
Organizatorom tego wigilijnego spotkania należą się ogromne słowa uznania. Zrobili coś niepowtarzalnego i zapadającego na długie lata w pamięci. Wieść o takiej formie spędzenia tego mistycznego wieczoru jest już powszechnie znana. Zauważyłem wielu górowian, którzy przybyli na spotkanie. Sołtysowi Starej Góry – Waldemarowi Bartkowiakowi – dziękuję za zaproszenie. Warto było być w ten wieczór w Starej Górze.



































poniedziałek, 22 grudnia 2008

Bitwa o autograf

Czy ktoś może być szczęśliwy powodu choroby i związanej z nią koniecznością pobytu w szpitalu? Z całą pewnością nikt! Każdy moment wypisu ze szpitala przyjmuje z ogromna ulgą i z radością w sercu i łzami w oczach powraca do domowych pieleszy.
Sam fakt wyjścia ze szpitala dokumentowany jest za pomocą urzędowego papierka zwanego „wypisem”. Raz otrzymuje się go od ręki, ale bywa też tak, iż trzeba po niego przybyć dzień lub dwa po opuszczeniu murów lecznicy. W ten sposób pępowina łącząca pacjenta z lecznica nie jest jeszcze zerwana, bo do wystawienia dokumentu pacjent nie jest oficjalnie wypisany.
Jeden z pacjentów naszego Szpitala wystawiony został na próbę cierpliwości. Pacjenta tego nazwijmy umownie Pawłem. Pawła wypisano w sobotę a po wypis kazano mu się zgłosić w poniedziałek. W tym nie ma nic nadzwyczajnego, bo administracja szpitalna w wolne soboty nie pracuje. Kazano mu przyjść w poniedziałek (15 grudnia) po ten ważny dla jego dokumentacji medycznej papier. Przybył w poniedziałek. Wypisu nie było. Miał być we wtorek. Paweł przyszedł i odszedł z kwitkiem. I tak to trwało do końca tygodnia.
W poniedziałek czyli dzisiaj Paweł spotkał mnie. Właśnie maszerował dzielnym krokiem pełnym samozaparcia i wiary w możliwość otrzymania wypisu kiedy spotkał mnie. Rozmawiamy sobie, rozmawiamy i w pewnym momencie opowiada mi historię swoich zabiegów o wypis. Nastawiłem uszu i skrzętnie konotuje sobie w pamięci opowieść Pawła. Z każdą minutą rośnie mi poziom adrenaliny. Porywam za telefon. Zastanawiam się: do kogo zadzwonić? W głowie rozlegają mi się dźwięki i słowa znanej piosenki: „Bob Budowniczy wszystko potrafi …”. Za chwilę przychodzi jednak moment refleksji, że skoro przez dwa lata niczego (z wyjątkiem zaciągania kredytów) nie potrafił to na jakie cudy na patyku ja liczę?
Dzwonię do „Bukietowej” – pomyślałem. I już chciałem wyduszać numer kiedy zorientowałem się, że „Bukietowa” jest niekompatybilna z niczym co łączy się z wiedzą, intelektem i rozumem, to po cóż dzwonić? Szare na złote! Wiem! Dzwonie do dyrektorki szpitala Czesławy Młodawskiej. Telefon odbiera sekretarka, która informuje mnie, iż dyrektorka ma w tej chwili naradę z lekarzami. Mówię, że dobrze się składa, bo będzie można przedstawić od razu, bez zbędnej zwłoki, sprawę ordynatorowi oddziału wewnętrznego Jerzemu Glińskiemu, który winien jest tego całego zamieszania z wypisem. Proszę więc o rozmowę z dyrektorką szpitala, bo – jak stwierdzam – sprawa nie cierpi zwłoki. Krótkie negocjacje i sekretarka obiecuje, że wejdzie i przedstawi szefowej sprawę. Mam zadzwonić za 5 minut. Dzwonie i łączony jestem z Czesławą Młodawską. Wyłuszczam sprawę. Jest godzina 12,45. Szefowa szpitala obiecuje załatwić problem Pawła. Mam zadzwonić o 13,10. Dzwonię. Czesława Młodawska informuje mnie, iż wypis Pawła jest gotowy i może on po niego przybyć. Prosi jednocześnie, by o tego typu przypadkach informować ja zawsze gdy zaistnieją. Zgadzamy się, że rzecz jest niedopuszczalna. W tym miejscu spełniam prośbę dyrektorki SP ZOZ w Górze. Gdyby Państwu _ czego nie życzę – przydarzyła się tego typu historia proszę wykonać telefon na numer 0 65 543 24 14. Jest to numer sekretariatu szefowej szpitala. Tam proszę poprosić o połączenie z dyrektorką i powiedzieć jej co nam na wątrobie leży. Jak sądzę będą Państwo wysłuchani. Gdyby jednak Państwo mieli opory i nie chcieli osobiście interweniować - służę swoja najskromniejszą osobą.
Powróćmy jednak do ordynatora Glińskiego, który kazał Pawłowi pielgrzymować do szpitala po wypis. Ja rozumiem, że podpis osoby tak znamienitej, dla której w małym Głogowie było za ciasno, musi być dobrem reglamentowanym. To nie może być tak, że ordynator składa podpis częściej niż premier Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Dlatego prosiłbym ordynatora Jerzego Glińskiego o danie płatnego ogłoszenia, w którym zawarty byłby grafik rozdawania autografów pod wypisami. Np. – poniedziałek – 3, wtorek - 1, środa – 1, czwartek 4, piątek – 0 (bo post). I do tej liczby autografów należy dopasować liczbę pacjentów na oddziale wewnętrznym. A wówczas nikt nie będzie miał pretensji. Przyjęcie powyżej limitu czekają w kolejce. Chyba, że NFZ będzie doktorkowi dopłacał za autograf z nadlimitów. A wtedy zwiększy się tempo i okaże się , że nasz ordynator to Rambo stachanowców.

czwartek, 18 grudnia 2008

PO odpytana

13 grudnia do naszego miasta zawitała grupa parlamentarzystów z Platformy Obywatelskiej. Spotkanie, które pierwotnie miało odbyć 10 grudnia z powodów niezależnych od organizatorów przełożone zostało o kilka dni. Spotkanie odbyło się przy dość słabej frekwencji.

Tradycyjnie nie pojawili się zbyt licznie radni powiatowi – 5/15. Nie odnotowałem obecności radnych miejskich. Gminę reprezentował wiceburmistrz Piotr Wołowicz, który jest jednocześnie szefem powiatowych struktur górowskiej PO.

Dla przypomnienia – obecny na sali radny powiatowy Marek Biernacki – jest szefem struktur gminnych. Odnotowałem również obecność członka zarządu naszej PO – Piotra Iskry.

Goście pojawili się w następującym składzie: posłowie - Sławomir Piechota i Marek Skorupa oraz dwóch senatorów Jarosław Duda i Władysław Sidorowicz.



Od lewej: Marek Skorupa, Sławomir Piechota, Jarosław Duda, Władysław Sidorowicz, wiceburmistrz - Piotr Wołowicz

Każdy z parlamentarzystów pokrótce przedstawił problemy, którymi zajmował się rząd Tuska przez ostatnie 2 lata ze szczególnym uwzględnieniem własnego udziału w pracach komisji sejmowych i senackich. Słuchając wystąpień gości stwierdziłem, że pod względem pijarowskim są bardzo sprawni.

Wreszcie nastał czas zadawania pytań. Pytano o „pomostówki” i społeczne oraz wyborcze skutki tej niepopularnej dla wielu decyzji rządu. Bardzo spodobała mi się wypowiedź Jarosława Dudy, który stwierdził, iż rządzenie nie polega na unikaniu podejmowania niepopularnych decyzji. Do władzy – mówił poseł – PO poszła po to, by dokonać niezbędnych zmian i zreformować to, co zostało przez poprzednie ekipy odłożone na półkę ze względu na bark odwagi w podejmowaniu niepopularnych decyzji. Przykładem takiego nierozwiązanego problemu są właśnie emerytury pomostowe, które – jak zakładano wcześniej – miału już dawno zniknąć.

Wypowiedź posła Dudy poparł poseł Sławomir Piechota. Jak sam powiedział, poszedł do polityki, bo wierzy, że można coś pożytecznego zrobić. Z wykształcenia jest radcą prawnym i zarabiał w swoim fachu znacznie więcej niż jako poseł. Nie żałuje jednak swojej decyzji, bo ma wiarę i przekonanie, iż jego polityczna działalność pomaga ludziom – szczególnie niepełnosprawnym – żyć lepiej i godniej.

Nieprzekonywujący byli goście w obronie atakowanego przez obecnych KRUS – u. Dopytywano się o datę zreformowania tej instytucji. Większość obecnych wyrażała swoją dezaprobatę dla niskich składek rolników, do których rent i emerytur dopłacają podatnicy. Goście ripostowali, iż jeszcze więcej dopłaca się do ZUS.

Nie ukrywali jednak, iż natrafili w tej sprawie na opór koalicjanta – PSL. Stwierdziłem wówczas, ze powinni rozmontować PSL, tak jak PiS rozbroiło LPR i „SamąBronkę” czym przyczynią się do dobra Polski. Goście nie kryli rozbawienia a w ich oczach widać było marzenie, by moje słowa: „ciałem się stały”.
Mirosław Żłobiński dość uporczywie dopytywał się o reformę oświaty, którą epatuje opinię publiczna minister Katarzyna Hall.

Wg niego są to działania pozorne, które nastawione są bardziej pod „publikę” niż zmierzają do rzeczywistych zmian. Goście raczyli się z mówcą nie zgodzić i przekonywali go, że minister zna się na oświacie a zmiany są rzeczywiste. Pytającemu szło o organizację małych szkół i przedszkoli na obszarach wiejskich. Słusznie zauważył, że za deklaracjami minister Hall nie idą czyny. Brak jest rozporządzeń i pieniędzy na realizację zapowiadanych reform. W efekcie goście nie przekonali Żłobińskiego a on gości. Ważne jednak, ze się nie pobili.

Ja dociekałem przyszłości jaka rysuje się przed naszym Szpitalem w obliczu prezydenckiego veta ustaw zdrowotnych. Senator Władysław Sidorowicz wziął na swoje barki wyjaśnienie zagadnień, które mnie interesowały. Spytałem alternatywę dla veta prezydenta. Senator poinformował mnie, iż jest powołany zespół, który nad tym pracuje. Na moje pytanie o efekty tych prac wyjaśnił, że prace Ida w kierunku oddłużenia Szpitali, ale przez – jak to nazwał – bardzo trudną dla samorządów likwidację zadłużonej placówki i powołanie nowej. Dopytywałem się również o ewentualne oddłużenie.

Spytałem wprost: czy będzie automatyzm w oddłużaniu szpitali? W odpowiedzi usłyszałem, że nie. Automatyzmu nie będzie. Każdemu zadłużonemu szpitalowi fachowcy będą przyglądali się z osobna. Analizowana będzie struktura długu, jego powstanie i sposób zagospodarowywania środków finansowych. Dla placówek zadłużonych planuje się opracowanie programów restrukturyzacji. Kiedy nastąpi oddłużenie? Senator Sidorowicz nie potrafił podać choćby przybliżonej daty. Pytałem tez senatora czy wg jego wiedzy powinniśmy trwać nic nie zmieniając czy też należy nic nie zmieniając czekać na oddłużenie. „Robić!” – odrzekł senator.
Bardzo zastanawiająca była w tym kontekście wypowiedź senatora na temat opłacalności naszego Szpitala. Poinformował on zebranych, iż istniej poważna analiza, która pozwala stwierdzić, że żaden szpital, który swoim zasięgiem obejmuje mniej niż 70 tysięcy mieszkańców nie jest w stanie prawidłowo funkcjonować ze względów ekonomicznych. Zawsze koszta będą przewyższały zyski, bo ochrona zdrowia staje się coraz droższa. Na naszą bolączkę poradzono nam szukanie możliwości połączenia naszego Szpitala z innym, tak by obie placówki miały 70 tysięcy potencjalnych pacjentów. Jeżeli zestawimy tę informację z faktem, iż nie będzie automatyzmu oddłużenia, to …. . Wnioski do wyciagnięcia pozostawiam Państwu.

Mowa była również o bezrobociu w naszym powiecie (Sławomir Piechota był dobrze zorientowany w tej tematyce), które jest wciąż wysokie (17,2%). Rozmawiano o konieczności sięgania po środki unijne, które pozwalają samorządom się rozwijać. Mówiono o moście w Ciechanowie jako fakcie dokonanym. Tu na swój sposób błysnął Bob Budowniczy dopominając się o pieniądze na drogi prowadzące do mostu, bo jeżeli ich nie będzie wówczas: „most będzie zabytkiem architektonicznym”. W tym miejscu pozwoliłem sobie poinformować Boba Budowniczego, że pieniądze na drogi są. Wywołałem tą informację jego najwyższe zdumienie. Glos wydała tez z siebie „Bukietowa”. Prosiła ona o pomoc, bo nie może sama dać sobie rady. Wyczytała, że księgi wieczyste chcą przenosić z Góry (posłowie pomóżcie!). Prosiła też o pomoc w sprawie urządzenie w nowych pomieszczeniach Powiatowego Urzędu Pracy, bo ona nie potrafi pieniędzy znaleźć na ten cel. Użyła też słowa „lobby”, gdy zaapelowała do obecnych posłów i senatorów o pomoc. Zapomniała dodać, że jeszcze niedawno jej „lobby” z „SamejBronki” zasiadało (niestety!) w Sejmie i wówczas jakoś nic dla Góry nie zrobiło. Dwa lata temu te „lobby” szlag trafił (Panu niech będą dzięki!). Ona gości zapomniała o tym poinformować, ale ja nie zapomniałem. Wcale się nie zdziwili, bo stwierdzili: „ostrzeżono nas”. Tu spadł mi kamień z serca.

Spotkanie przebiegało w miłej i sympatycznej atmosferze pomimo wyraźnych różnic w poglądach. Pytania zadawali również członkowie górowskiego Pis, którzy przyszli na spotkanie, bo na tym polega prawdziwa polityka a nie gówniarzeria – polityką na wyrost zwana. Szkoda tylko, że goście mieli czas na jedynie dwugodzinne spotkanie z tymi górowianami, którzy jeszcze czymkolwiek się interesują. Miejmy też nadzieję, że parlamentarzyści będą częściej obecni w Górze i znajdą więcej czasu na spotkania z wyborcami. A organizatorów upraszałbym gorąco o bardziej dogodne godziny spotkania, bo 14 w sobotę jest tak samo dobra na tego typu spotkanie jak pierwszy dzień Bożego Narodzenia.