piątek, 30 stycznia 2009
Posiedzenie komisji sejmiku w Górze
Członkowie sejmiku zostali następnie wprowadzeni w: „klimat powiatu górowskiego” przez Ludwika Skoczylasa pełniącego obowiązki dyrektora wydziału promocji. Przez 10 minut mówił on nieprzerwanie o walorach naszego powiatu. Kiedy po 10 minutach wszyscy obecni na sali „wczuli się w klimat”, jeden z dyrektorów urzędu marszałkowskiego przedstawił stan bazy sportowej na terenie gmin wchodzących w skład powiatu górowskiego. Okazało się, iż prymusem jest gmina Wąsosz (m.in. 10 boisk i 2 hale). Reprezentował ją podczas posiedzenia burmistrz Zbigniew Stuczyk. Gmina Góra intensywnie nadrabia zaległości w tej dziedzinie. Zebrani dowiedzieli się, iż przez 10 lat istnienia powiatu samorząd województwa przeznaczył na rozwój naszej bazy sportowej ok. 4,5 mln zł.
Poinformowano również zebranych, iż Ministerstwo Sportu wdraża projekt pilotażowy: „Animator – moje bosko Orlik 2012”. Program ten ma wspomóc wszystkich tych, którzy wybudowali „orlika” w jego optymalnym wykorzystaniu. Wiadomo, iż ktoś musi mieć pieczę nad obiektem i przebywającymi tram amatorami sportu. Aby wspomóc w tym samorządy, które nie zawsze dysponują środkami na opłacenie takiej osoby, powstał powyższy projekt. Zasada jego działania jest prosta: każda gmina może ubiegać się o maksymalnie 1000 zł brutto na zatrudnienie instruktora sporu, trenera lub nauczyciela wuefu, ale do tej puli musi dodać też 1000 zł ze środków własnych (obie kwoty brutto). Te pieniądze mają dać gwarancję prawidłowego i intensywnego wykorzystania „orlików”.
Kiedy dyrektor wydziału turystyki w urzędzie marszałkowskim Jacek Papiernik prezentował dane statystyczne dotyczące naszego powiatu, radni zaczęli się nudzić, gadać między sobą. Prezentacja dyrektora była bardzo przeciętna i nie wnosiła do dyskusji niczego twórczego.
Dyrektor wydziału promocji w urzędzie marszałkowskim Agnieszka Frąckiewicz stwierdziła, iż: „rok temu nie dostaliśmy żadnej waszej (powiatu) imprezy, by wpisać ją do kalendarza imprez organizowanych na terenie województwa dolnośląskiego”. W tym momencie na sali powiało smutkiem. Musiała to być jednak prawda, bo nikt z naszych włodarzy nie zaprotestował. To jest taki mały przyczynek do naszych niepowodzeń w promowaniu powiatu. Dyrektorka poinformowała również, iż są pieniądze na znakowanie szlaków turystycznych, do końca lutego odbywa się nabór wniosków na odnowę zabytków oraz możliwe jest skorzystanie z darmowych szkoleń na temat organizacji gospodarstw agroturystycznych.
W końcu do głosu dorwała się „Bukietowa”, której najwyraźniej pomyliły się komisje. Zaczęła od braku środków na aktywizację bezrobotnych pragnących podjąć działalność gospodarczą na własny rachunek. Później już „Bukietowej” nie słuchałem, bo lekarz powiedział mi ostatnio, że w sposób znaczący wpływa to negatywnie na moje zdrowie psychiczne, apetyt, potencję seksualną i pragnienie, czego efektem jest apatia i pożądanie posiadania niedużej bombki atomowej.
W końcu do dyskusji włączyła się burmistrz Góry Irena Krzyszkiewicz. I walnęła z grubej rury! Zarzuciła radnym sejmiku, że godzą się i tolerują „zmianę reguł podczas gry”. Burmistrzyni przytoczyła przykład problemów, jakie wynikły z naszym „Lokalnym Programem Rewitalizacji na lata 2009 – 11.” W chwili obecnej okazało się, że na skutek zmian reguł musimy opracowywać praktycznie na nowo dokumentację i to w pospiechu, bo termin składania wniosków upływa w czerwcu. Poprzednio żądano od nas dokumentacji na inwestycje przewidziane na 1 rok realizacji. Obecnie zażądano na wszystkie lata. Takie nieoczekiwane zmiany powodują zaburzenia w Wieloletnim Planie Inwestycyjnym, który „powinien być sztywny” – stwierdziła Irena Krzyszkiewicz - „Nie może być tak” – kontynuowała – „że kilka miesięcy przed naborem wniosków mówi się nam, że dokumenty mają być na cały okres rewitalizacji”. Zakończyła mocnym akcentem stwierdzając: „doprowadza nas to do szału!”
W między czasie na salę obrad przybył wicemarszałek Piotr Borys. Jego obecność pozwoliła na rozwianie wątpliwości dotyczących budowy mostu i dróg dojazdowych do niego. Piotr Borys potwierdził, że są pieniądze zarówno na most jak i na drogi. Ponadto poinformował, że trzy dni temu w „Gazecie Wyborczej” ukazało się ogłoszenie o wystąpieniu o pozwolenie na budowę mostu w Ciechanowie.
Według obliczeń wicemarszałka Piotra Borysa „wbicie łopaty” pod budowę mostu będzie miało miejsce w czerwcu 2009 roku. Jeżeli chodzi o pieniądze na drogi, to w budżecie naszego województwa na drogi na terenie naszego powiatu przeznaczono 40 mln zł. Pytania o most i drogi wbiły mnie nieco w zdumienie. „Bukietowa” i Bob Budowniczy byli obecni na spotkaniu z posłami i senatorami Platformy Obywatelskiej w grudniu 2008 roku, podczas którego mówiono o tych sprawach jako zdecydowanych i wpisanych do Wieloletniego Program Inwestycyjnego Dolnego Śląska na lata 2009 – 12”. Okazuje się jednak, że pamięć już nie ta. A wystarczyło tylko zajrzeć na internetowe strony województwa a nie wyjść na niedoinformowanych prowincjuszy.
Piotr Borys poinformował też, że dotąd WPI dla naszego województwa był: „koncertem pobożnych życzeń, który nie miał nic wspólnego z możliwościami finansowymi naszego samorządu województwa”. Nowa ekipa urealniła go i dostosowała do realiów. Warto przypomnieć, że w poprzedniej ekipie rządzącej naszym samorządem wojewódzkim dużą rolę dekoracyjną piastował Wacław Berus – Wielki Niemowa Sejmiku Dolnośląskiego – który z zarzutami Borysa nawet nie polemizował. Nie odezwał się nawet wówczas, gdy ten stwierdził: „poprzedni plan budowy mostu nie przewidywał dróg dojazdowych do niego”. Tu muszę dodać, że Wielki Niemowa Sejmiku był dzisiaj obecny na sali obrad, ale żadnej roli nie odegrał. Stanowił tło (dość marne) i głosu nie zabrał. Raz próbował zmienić porządek obrad, ale przewodnicząca Elżbieta Zakrzewska przycięła go niczym knot w świeczce albo lichym ogarku. Wszyscy natomiast uśmiechali się widząc jego niezdarne umizgi do włodarzy samorządu wojewódzkiego. A to poklepał tego, a to spoufalił się z innym. Chciał pokazać, jaki jest znany i szanowany oraz jak się z nim liczą. Budziło to nieco zażenowania, ale jak wiadomo on jest z „SamejBronki” a tam nie takie numery odchodziły.
Wracając do naszych dróg, Irena Krzyszkiewicz zwróciła uwagę, iż skierowanie ruchu z mostu przez nasze miasto spowoduje „jego rozjechanie”. Zaapelowała, by samorząd wojewódzki wziął to pod uwagę przy przydziale środków na inwestycje drogowe.
Innym punktem dyskusji było drugostronne zasilanie naszego miasta w energię elektryczną. O zainteresowanie tą sprawą apelowała zarówno Irena Krzyszkiewicz jak i Władysław Stanisławski. Piotr Borys nie udzielił jasnej odpowiedzi w tej kwestii, bo najwyraźniej na dyskusję na ten temat nie był przygotowany. Podobało mi się, iż przyznał się do tego szczerze a nie pieprzył od rzeczy. Stwierdził on: „ten temat to jest do dyskusji dla jakiejś komisji specjalistów”. Obiecał jednak, że przyjrzy się sprawie. Powiedział też, iż: „problem zasilania musi być rozwiązany na poziomie regionalnym a Zarząd Województwa do problemu powróci”.
W sumie obrady komisji wypadły fajnie. Szkoda jednak, że nie zaproszono na nie np. przedstawicieli klubów sportowych z terenu naszego powiatu, przedstawicieli Szkolnych Klubów Sportowych czy PTTK. Ta komisja to akurat dobre forum dla nich. Tam mogą pytać i uzyskiwać odpowiedzi, np. na temat źródeł i zasad pozyskiwania środków na swoją działalność. U nas jednak tradycyjnie „solą” ziemi są radni. Czasami tej soli tyle, że aż w gębie piecze!
czwartek, 22 stycznia 2009
Powieść z Góry
W roku 2005 mieszkaniec naszego miasta Tadeusz Żuczkowski wydał swoją pierwszą książkę zatytułowaną: „Jazzus Band”. Minęło zaledwie dwa lata od jej wydania i ukazała się druga. Każdy kto zna rynek książki w Polsce, wie jak trudno jest obecnie znaleźć wydawcę. Pierwszą powieść Tadeusza Żuczkowskiego wydało Wydawnictwo Dolnośląskie; nową – „Torowisko” – wydawnictwo „Replika” z Poznania. Powieść Tadeusza Żuczkowskiego ma 252 strony i w sprzedaży wyceniona jest na 25,90 zł. Można ją nabyć zamawiając pod adresem - http://www.replika.eu/szukaj.php?wyd=0&id3=176&k=&tyt=Żuczkowski&szuk=1Tadeusz Żuczkowski nie jest górowianinem z urodzenia. Mieszka u nas od 23 lat. Uczył w LO w Górze. Jest znakomitym anglistą, zakochanym w języku Szekspira. Autora powieści znam od ok. 20 lat i mogę powiedzieć, że jest postacią nietuzinkową, z którą rozmowa staje się intelektualną ucztą.
Wydawnictwo „Replika” w następujący sposób zachęca potencjalnych czytelników do sięgnięcia po powieść:
„Torowisko” to książka, która w stosunkowo lekkiej, czasem humorystycznej formie przedstawia choroby współczesności: utratę autorytetów, kryzys wiary, niemożność kochania, postępującą erozję więzi międzyludzkich, konsumpcjonizm, powszechność kłamstwa.
Oprócz tego, książka jest pełna erotycznych fotografii - artystycznych aktów, pseudosztuki i prostackiej pornografii. To świat, w którym wszyscy zdradzają i są zdradzani. Autor zdziera maski, odsłania najgorsze prawdy o nas, by później, przewrotnie, ukazać prawdziwe piękno człowieczeństwa.
Akcja powieści dzieje się w małym polskim miasteczku, gdzie swe życie wiedzie kolorowa galeria nietypowych postaci, z Apfelbaumem na czele, podstarzałym niby – schizofrenikem, wielbicielem liryków Broniewskiego, któremu jedna napisana powieść zniszczyła życie... Odkrywcza, oryginalna, świetna polska powieść.
środa, 21 stycznia 2009
Strasznie i śmiesznie
Drugim punktem obrad był wybór nowego wiceprzewodniczącego rady na opróżnione miejsce przez Marka Biernackiego. Radny Marek Hołtra zgłosił radnego Tadeusza Podwińskiego. Radny Podwiński nie wyraził zgody na kandydowanie. Kolejną kandydaturę zgłosiła „Bukietowa”, która zaproponowała radną Annę Berus. W tym momencie napadł mnie atak śmiechu, bo pomyślałem, że się przesłyszałem. Okazało się jednak, że to nie omam, ale okrutna rzeczywistość. Wciąż nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, ale stanowcza interwencja Boskiego Przewodniczącego Boba Budowniczego doprowadziła mnie do jako takiej równowagi. Rozpoczęto żmudną procedurę głosowania. Rada 9 głosami wybrała członkinię „SamejBronki” na swoją wiceprzewodniczącą. Kilka słów o nowej wiceprzewodniczącej. Na sesjach się nie odzywa, idąc tym samym w ślady swojego męża Wacława, który znany jest jako Wielki Niemowa Sejmiku Dolnośląskiego. Nigdy o nic nie pyta, nie składa interpelacji. Takim postępowaniem w pełni wpisuje się rządzącą koalicję, której zaangażowania w sprawy samorządowe zarzucić nie można. Wszystko inne tak, ale troski o nasz samorząd z całą pewnością nie. W miesiącu styczniu 2009 roku rodzina Berusów odniosła spory sukces. Ich synowa – Rosanna – znalazła zatrudnienie w wydziale promocji starostwa. Po dzisiejszym wyborze rzec można, że rodzina Wacka Berusa jest już w starostwie nieomal w komplecie. Chodzą słuchy, że planuje się utworzenie kolejnego stanowiska – woźnego. Warunkiem podstawowym konkursu ma być dwukrotne pełnienie funkcji radnego sejmiku wojewódzkiego. Ciekawe, kto zostanie przysłowiowym cieciem?
Muszę też Państwu powiedzieć, że w swoim wystąpieniu przeprosiłem za swój głośny śmiech Czcigodnego Boba Budowniczego. Stwierdziłem, że na swoje usprawiedliwienie mam to, iż wybraliśmy przedstawicielkę partii malwersantów, oszustów i być może gwałcicieli, i to mnie w jakiś sposób tłumaczy. Nawiązując do historii starożytnej, stwierdziłem, że jeżeli cesarz Kaligula mianował senatorem konia … . W tym miejscu Wielki Przewodniczący Bob Budowniczy przerwał mi rezygnując z dalszych przeprosin.
Ciekawie zrobiło się w punkcie dotyczącym interpelacji i zapytań radnych. Wyjaśniano sprawę ślimaczącego się niemiłosiernie postępowania w sprawie nielegalnego wydawania tuby propagandowej „SamejBronki” – „Biuletynu Regionalnego”. Pisałem niedawno o tym. Ze swojej strony poinformowałem radnych o krokach poczynionych przeze mnie. O żółwim tempie poinformowałem prokuratura krajowego oraz jednego z senatorów PO. Prokurator Beata Piotrowska w dzisiejszej rozmowie telefonicznej poinformowała mnie, iż dokumenty sprawy znajdują się w Głogowie a postępowanie w tej sprawie zakończy się do końca lutego.
Na sesji pojawiła się również sprawa muzeum ziemi górowskiej, które zgodnie z uchwałą tejże rady ma być tworzone od 1 stycznia tego roku. Radny Marek Biernacki spytał Zarząd o tymczasowe pomieszczenia dla muzeum. Ciężar odpowiedzi wziął na swoje barki wicestarosta Tadeusz „Urodzony Dyrektor” Birecki. Z emfazą i namaszczeniem w głosie przemówił. Słowa cedził, ważył i nimi się osobiście delektował. Z najwyższym zdziwieniem część zebranych skonstatowała po chwili, że „Urodzony Dyrektor” mówi, ale z mowy tej absolutnie nic nie wynika. W ględzeniu „Urodzonego Dyrektora” nie było treści, ale nie ma w tym nic nadzwyczajnego. „Urodzonego Dyrektora” tłumaczy jego przeszłość, w której to mowa – trawa była w cenie. I to dziedzictwo mu pozostało. Można się bowiem Państwo wyleczyć z kiły, ale z pezetpeerowskiej nowomowy nigdy. Udało się z tej mowy wyłowić dwa fakty. Muzeum na tymczasową siedzibę otrzyma dwa pomieszczenia w Sanepidzie na ul. Hirszfelda, ale nie od razu, bo trzeba je odmalować. Będzie ogłoszony konkurs na stanowisko pełnomocnika muzeum w organizacji (pół etatu), ale w przyszłości. Obecny na sali wiceprzewodniczący społecznego komitetu, który tworzy muzeum – Zbigniew Józefiak – stwierdził, iż w sprawie muzeum nic się nie dzieje, dopóki członkowie społecznego komitetu się nie odezwą. Zarząd obiecał sporządzić harmonogram działań w sprawie utworzenia muzeum – kontynuował Zbigniew Józefiak – ale do dnia dzisiejszego takiego harmonogramu nie uzyskaliśmy. Mówca zarzucił również Zarządowi, że traktuje on muzeum jako „niechciane dziecko”. „Urodzony Dyrektor” coś bąkał, stękał, ale do akcji wkroczył radny Biernacki, który poprosił o podanie konkretnego terminu przekazani pomieszczeń dla społecznego komitetu tworzenia muzeum. „Urodzony Dyrektor” znowu zaczął nawijać niczym świstak z reklamy, ale pytania nie zrozumiał i dalej daty nie podawał. A Biernacki naciskał, bo wyczuł łatwy łup. Naciskać zaczął też Przewodniczący Bob Budowniczy, ale „Urodzony Dyrektor” dalej nie bardzo pojmował o co chodzi. Błąd radnego Biernackiego i Przewodniczącego polegał na tym, iż mówili za szybko jak na możliwości przyswajania sobie tekstu przez „Urodzonego Dyrektora”. W tym przypadku tekst trzeba powtarzać dwa razy i to bardzo wolno. Nawyk ten ma swoje korzenie w PZPR, gdzie towarzyszom tłumaczono tak dług,o aż nie powtórzyli wiernie i w całości. Swoją drogą jak słucham Bireckiego, to się nie dziwię, że tzw. „socjalizm” w Polsce upadł. Postawię też tezę, że to nie Wałęsa obalił komunę, ale Birecki, Mrówka i jemu podobni. Odnoszę wrażenie, że oni są zdolni popsuć nawet metalową kulkę.
W trakcie wymiany zdań o muzeum zabrała głos nieoceniona "Bukietowa". Zawsze, gdy mowa o górowskim muzeum, widzi ona olbrzymie wydatki. Tym razem 600 tys. zł, z tego 300 tys. zł na ochronę, bo tyle wydaje Środa Śląska. Nie powiedziała, że muzeum w tej miejscowości ma tzw. skarb średzki, którego ochrona kosztuje. A zapomniała powiedzieć, że taki Rawicz wydaje tylko 200 tys. zł. W Górze przynajmniej na początku nawet taka suma nie będzie potrzebna.
I tak sesja przeleciała. Zarząd przetrwał kolejny miesiąc, „Bukietowa” czeka na cud oddłużenia, reszta radnych koalicyjnych też czeka, ale na to kiedy diety wpłyną na konto. Radni opozycyjni mają ubaw po pachy. Granica śmieszności dzisiaj bowiem została przekroczona. Bawi się nawet Bob Budowniczy, który zmontował nam to żenujące widowisko. Bawię się i ja. Tyle, że jakoś mi smutno. A Państwo dobrze się bawią?
wtorek, 20 stycznia 2009
Wodotrysk
Zresztą nie tylko te rury pękają. W chwili obecnej „Tekom” ma pełne ręce roboty. Na skutek odwilży pracownicy tej firmy maja pełne ręce roboty. Awarie są ostatnio na porządku dziennym. Musimy wiedzieć, że ma co siadać. Jak poinformował mnie wiceprezes Adam Ćwian, długość sieci wodociągowej w mieście wynosi 33 km. Jest to długość bez przyłączy do budynków mieszkalnych. Z przyłączami całkowita długość to 49 kilometrów. Przyłącza doprowadzone są do 1262 budynków w mieście. Ma więc co pękać. Tym bardziej, że nasza sieć wodociągowa do najmłodszych nie należy.
Jeszcze dłuższa jest sieć wodociągowa na wsiach. By doprowadzić wodę do zwodociągowanych wsi położono 129,8 km rur. Kolejne 42,2 km położono, by doprowadzić wodę do 1881 budynków.
Przez tę sieć płynie codziennie w okresie zimowym ok. 2300 m sześciennych wody, która zaspakaja pragnienie mieszkańców miasta. Latem pobór jest większy i wynosi ok. 3000 m sześciennych na dobę. Ale to już materiał na zgoła inną opowieść.
Michałowi Downarowi bardzo dziękuję za pozwolenie na wykorzystanie zdjęć, które zrobił podczas awarii w wieży ciśnień.
Budżetowe wodogłowie
Część członków komisji (Marek Hołtra, Paweł Niedźwiedź, Kazimierz Bogucki, Marek Biernacki) wykazali podczas dyskusji poważny sceptycyzm wobec tej optymistycznej prognozy.
W trakcie ożywionej dyskusji, która zawsze towarzyszy obradą tej komisji, analizowano szczególnie dokładnie część oświatową budżetu. Wynikło to z tego, iż to właśnie w oświacie Zarząd Powiatu poczynił największe cięcia, które pozwoliły na skonstruowanie budżetu bez deficytu. Szczególnie drastycznym przykładem jest budżet Zespołu Szkół w Górze. Dyrekcja tej szkoły przedstawiła projekt budżetu na poziomie 4,157 mln zł. Po autopoprawce projekt budżetu Zespołu Szkół wynosił 4.074 mln zł. Zarząd Powiatu zdecydował, iż Zespół Szkół musi zmieścić się w subwencji oświatowej, jaką otrzymuje od państwa. W efekcie budżet tej placówki na rok 2009 wynosił będzie 3,1 mln zł. Jest to poziom z roku 2006. Dla porównania wystarczy dodać, iż w roku ubiegłym Zespół Szkół była to suma 3,94 mln zł.
Podobna sytuacja jest w przypadku LO. W roku ubiegłym placówka ta wydała 2,848 mln zł. Proponowany przez dyrekcję LO budżet na rok 2009 miał wynosić 3,254 mln zł. Zarząd Powiatu zaproponował, by budżet tej szkoły na rok 2009 wynosił 2,2 mln zł.
Powiatowi podlegają też inne placówki oświatowe. Utrzymujemy: Powiatowe Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Poradnictwa Psychologiczno-Pedagogicznego, Centrum Kształcenia Praktycznego i Ustawicznego, Specjalny Ośrodek Szkolno – Wychowawczy w Wąsoszu. Te jednostki również mają pościnane, budżety gdyż główną ideą Zarządu Powiatu są oszczędności w oświacie.
Subwencja oświatowa, którą otrzymujemy na utrzymanie szkół, wyniesie w roku 2009 niecałe 12 mln zł. Budżety wszystkich tych placówek stanowią łącznie kwotę ok. 11 mln zł. Z pozostałego z subwencji oświatowej miliona proponowano utworzenie rezerwy, która ma wystarczyć na pokrycie ewentualnych niedoborów.
Poprzez cięcia w placówkach oświatowych Zarząd Powiatu zrównoważył budżet i w tym kształcie będzie on przedstawiony Radzie Powiatu na jutrzejszej sesji.
Trzeba sobie jasno i wyraźnie powiedzieć, że budżet powiatu na rok 2009 jest utopijny niczym „Manifest komunistyczny”. Zarząd Powiatu tnąc budżety placówek oświatowych nie wziął pod uwagę czynników, które są zmienne. I tak np. od 1 stycznia podrożała o 10% energia elektryczna. Od 1 marca podrożeje o ok. 15% ciepło dostarczane przez Zakład Energetyki Cieplnej w Górze. W niedługim czasie Rada Miejska podejmie uchwałę o wzroście cen za 1 m sześcienny wody o 18,4%. Zdrożeją też ścieki bytowe – 14,14%. W górę idzie również podatek od nieruchomości – ok. 16%. A budżet dla Zespołu Szkół skonstruowano na poziomie roku 2006. Gdzie tu sens i logika? Po co jeść tę żabę? Przecież już wkrótce okaże się, że całą konstrukcję budżetu w części oświatowej trafi szlag i to nawet wówczas, gdyby dyrektorzy szkół dwoili się i troili. Chyba, że uczniowie zgodzą się na siedzenie w zimnych klasach a zamiast żarówek będą czytali i pisali przy przysłowiowych kagankach oświaty. Tu co prawda zamiast kaganków oświaty mogą wystąpić koalicjanci rządzący powiatem, którzy są goli i weseli pod względem wiedzy, ale zawsze bardzo dobrej myśli: - jakoś to będzie! Ot, taka wiejska odmiana „chciejstwa”.
Obecna na posiedzeniu komisji – co rzadko się zdarza – „Bukietowa” zawsze jest dobrej, i nawet bardzo dobrej myśli. Argumentację ma nie do zabicia. Jeżeli o czymś mówi, to zawsze brzmi to tak: „przyglądniemy się, zbadamy, zastanowimy, rozważymy, przeanalizujemy, będziemy się starać, myślimy nad tym (nie żartuję – rzeczywiście twierdzi, że myśli, bo lubi sobie walnąć bezzasadny komplement). Nigdy natomiast nie usłyszymy: „zrobiliśmy, zdecydowaliśmy, uzyskaliśmy takie a takie efekty”. Te pojęcia są poza jej intelektualny zasięgiem. Zawsze jest tylko czas przyszły nigdy nie spełniony.
Można łatwo przewidzieć, iż to dyrektorzy placówek oświatowych padną ofiarą fałszywej konstrukcji budżetu. Oni to zostaną w niedalekiej przyszłości oskarżenie o deficyt budżetowy. Zresztą, „Bukietowa” dawała wyraz wielkiej radości zapowiadanym zmianom w Karcie Nauczyciela, które jak powiedziała: „pozwolą zwalniać organowi prowadzącemu dyrektorów szkół”. Tak, że zaciskać pasa proszę Państwa, bo zielona trawka. Drżyjcie, finansowi rozpustnicy!
W trakcie dyskusji wyszło na jaw, że starostwo nie ma kasy, by występować z wnioskami o dofinansowanie różnych projektów z funduszy unijnych, bo spłacamy długi związane z zaciągniętymi kredytami. Kredyty starostwo zaciągnęło, by przedłużyć agonię Szpitala. Miał nastąpić „cud oddłużeniowy”, ale nie nastąpił i marzenia o spłaceniu przez państwo długów Szpitala trafił jasny i nieoczekiwany (dla koalicjantów) szlag z jasnego nieba. Osobiście nigdy w cuda tego rodzaju nie wierzyłem, czego dawałem wyraz na sesjach i posiedzeniach komisji. Okazało się, że – niestety! – miałem rację. Co mi jednak z tego, że miałem rację, skoro wszyscy przez ślepotę koalicjantów będziemy teraz cierpieli. Komisja nie podjęła żadnej decyzji w sprawie akceptacji - bądź jej braku - tegorocznego budżetu. Głosy rozłożyły się w następujący sposób: za - 2 głosy (Władysław Stanisławski, Tadeusz Podwiński), wstrzymali się - Marek Biernacki i Paweł Niedźwiedź. Przeciw budżetowi opowiedzieli się: Marek Hołtra, Kazimierz Bogucki.
Wracając do funduszy unijnych. Spytałem jak to się stało, że nie jest realizowany trzeci etap termomodernizacji Zespołu Szkół. „Bukietowa” udzieliła mi odpowiedzi, z której wynikało, iż winnymi są byli starostowie: Sławomir Rutecki i Krzysztof Mielczarek, bo: „nie złożyli wniosku przy pierwszym etapie termomodernizacji”. Ta odpowiedź – godna intelektualistki z „SamejBronki” – powaliła mnie. Zadać sobie należy w związku z tym pytanie: po diabła przez dwa lata „rządów” „Bukietowej” i „Urodzonego Dyrektora” wykazywano tę pozycję jako przewidzianą do realizacji?! Odpowiedź jest prosta – przepadł wniosek i nikt do tego nie chce się przyznać, więc po cichu wycofano ten projekt – bardzo potrzebny dla Zespołu Szkół – inwestycji i przykryto go całunem wstydu.
Marek Biernacki przeliczył ilość kasy przewidzianej przez starostwo w budżecie na rok 2009 przeznaczonej na promocję powiatu. Radnemu Biernackiemu wyszło, że 10 tys. zł daje kwotę 277,77 zł miesięcznie do wykorzystania przez każdą z trzech osób zatrudnionych w wydziale promocji i rzekomego rozwoju gospodarczego czy też wirtualnego pozyskiwania funduszy. Z kolei ja spytałem czy odpowiednią osobą do zatrudnienia była Rosanna Berus, synowa Wacka Berusa i radnej powiatowej Anny Berus; osoba po "resocjalizacji". Sądziłem – mówiłem – iż bardziej przydałaby się osoba z ukończonymi studiami w dziedzinie marketingu lub specjalista ds. pozyskiwania funduszy unijnych. „Bukietowa” z niczym niezmąconym spokojem „wyjaśniła”, iż starostwo mało płaci i trudno jest o takiego pracownika. Zaproponowałem, by takiemu specjaliście zapłacić nawet więcej niż zarabia „Bukietowa”, bo, jeżeli pozyska znaczące środki unijne, to nam się on po prostu opłaci. W odpowiedzi usłyszałem tradycyjne: „rozważamy to”.
I tak to zawsze leci gdy „Bukietowa” zabierze głos – nic konkretnego, ale ile ona się nagada?! Wszystkie jej gadki niczego nie wyjaśniają, bo co „Bukietowa” może wyjaśnić? Wszyscy, którzy tych „wyjaśnień” słuchają doznają jednak z wolna olśnienia i dochodzą do jedynego możliwego wniosku: „Bukietowa” jest najoczywistszą z oczywistych pomyłek. Nie inaczej ma się sprawa z popierającymi ją radnymi. Za niecałe dwa lata wybory i wówczas będziemy uzbrojeni w osinowy kołek na samorządowe wampiry – kartkę wyborczą. I tym kołkiem walić będą mogli Państwo w te wampiry, tak by krew ciekła rynsztokami i rowami powiatu górowskiego. Jak któregoś nie dobijecie to ja chętnie dorżnę. Z najwyższą rozkoszą i przyjemnością.
środa, 14 stycznia 2009
Akta w mgle
Bardzo ciekawe jest uzasadnienie, jakie przedstawiali członkowie Zarządu, gdy przyznawali kasę czasopismom. Były – na szczęście! – I sekretarz PZPR Stefan Mrówka z właściwą sobie pryncypialnością i ideologiczną przenikliwością oświadczył: „należy mieć nadzór nad gazetami, winny być ustalone zasady wydawania gazet, przed publikacją treść winna być konsultowana z przedstawicielami starostwa i wydawcą” (protokół z posiedzenia Zarządu z dnia 7 lutego 2007 roku).
Jak czyta się te słowa towarzysza byłego sekretarza Stefana Mrówki, to z podziwu wyjść nie można. Czasy się zmieniły, ale tęsknota za ręcznym sterowaniem i nadzorem nad prasą pozostała w Stefanie Mrówce nieodmiennie pezetpeerowska.
Sprawą finansowania wymienionego czasopisma zajęła się Komisja Rewizyjna. Okazało się wówczas, iż „Bukietowa” i Zarząd dała kasę dla samej siebie, bo czasopismo wydawano pod szyldem Stowarzyszenie Gminna Szkoła Reymontowska w Witoszycach a przewodniczącą tej organizacji była „Bukietowa”. Ciekawe też jest, że wiceprzewodniczącym był Władysław Stanisławski. Na posiedzeniu Zarządu „Bukietowa” głosował więc w swojej sprawie. Ale to już taki urok członków „SamejBronki”, że etyka kojarzy im się tylko z etykietką.
W protokole pokontrolnym Komisja wyraziła swą dezaprobatę dla finansowania czasopisma i zaleciła Zarządowi zaprzestanie tej praktyki. Zarząd zwlekał, ale w końcu czasopismo znalazło się na własnym garnuszku. Propagandowej tubie partii „Bukietowej” na zdrowie to nie wyszło.
Komisja Rewizyjna przekazała sprawę do prokuratury. Czynności w tej sprawie podjęła prokuratura w Lubinie. Ta poinformował radnego Marka Hołtrę, iż: „materiały w zakresie wydawania czasopisma „Biuletyn Regionalny” zostały wyłączone i przekazane według właściwości do Prokuratury Rejonowej w Głogowie”. Informacja ta pochodzi z dnia 27 maja 2008 roku. I od tego czasu w sprawie tej zapadła cisza.
Zaniepokojeni nieoczekiwaną ciszą radni opozycyjni pytali o przebieg sprawy „Bukietowej”. Ta z kolei pytała głogowską prokuraturę. Na pismo „Bukietowej” w tej sprawie, które wysłane zostało 16 lipca odpowiedź uzyskano dopiero 29 października 2008 roku. W piśmie tym czytamy, iż: „w kwestii wydawania czasopism „Życie Powiatu”, jak również „Biuletynu Regionalnego” należy bezpośrednio zwracać się do Prokuratury Rejonowej w Lubinie jako jednostki prowadzącej obie te sprawy”.
Zdziwienie moje i zainteresowanych radnych nie miało granic po przeczytaniu tegoż pisma. Długi czas oczekiwania na odpowiedź prokurator głogowski tak tłumaczy: "wyrażam ubolewania z powodu poważnego uchybienia, jakim jest niewątpliwie pismo Pani z dnia 16 lipca bieżącego roku, skierowane do tutejszej Prokuratury. Z osobą winną tegoż zaniedbania bezzwłocznie przeprowadziłem ostrą rozmowę dyscyplinującą, co nie wyklucza wyciągnięcia w najbliższym czasie poważniejszych sankcji”. Pismo podpisał prokurator rejonowy – Wojciech Czerwiński.
Rzecz jasna pismo to niczego nie tłumaczy. Wciąż nie wiemy, gdzie są akta sprawy, bo wg pisma prokuratury lubińskiej zostały one przesłane do Głogowa. Fakt ten potwierdza pismo prokuratury w Lubinie z dnia 21 listopada 2008 roku. Czytamy w nim: „uprzejmie informuję, iż w dniu 7. 03.2008 r. tut. Prokuratura wydała postanowienie o wyłączeniu materiałów dotyczących wydawania czasopisma „Biuletyn Regionalny” i przekazania ich według właściwości do Prokuratury Rejonowej Głogowie celem dalszego prowadzenie”.
Wszystko wskazuje na to, iż szef prokuratury w Głogowie nie wie co ma w szafach. Wg bowiem Lubina już w marcu ubiegłego roku materiały zostały przekazane do Głogowa.
Ta niewyjaśniona sytuacja trwa do dnia dzisiejszego. Oprócz pustego śmiechu jaki może w każdym z nas zebrać się pod wpływem treści zawartej w korespondencji z Głogowa są i inne aspekty sprawy. A są one poważne, bo narażają na szwank ten organ ścigania. Po mieście krążą bowiem pogłoski, iż ze sprawy będą nici. Argumentuje się to tym, iż umoczony w finansowanie potencjalnie nielegalnego „Biuletynu Regionalnego” jest członek Zarządu Tadeusz „Urodzony Dyrektor” Birecki. Wieść gminna niesie, iż prokurator Czerwiński i Birecki są kolegami z ławy szkolnej. Obaj w latach 1962 – 66 chodzili go górowskiego ogólniaka. Mówi się nawet, iż uczęszczali do jednej klasy i razem działali w jakichś tam organizacjach – mieniących się socjalistycznymi – a stanowiących w rzeczywistości nędzny pozór samodzielności i demokracji w kraju.
Oczywiście ja tym gminnym „informacjom” wiary nie daję i Państwu również odradzam. Nie mniej pozostaje otwartym pytanie: gdzie są akta sprawy? Tę zagadkę postaramy się wyjaśnić.
Ignoranci
Powróćmy jednak do umowy z 10 grudnia, która stanowi dobitny i wymowny przykład absolutnej nieznajomości ustawy o samorządzie powiatowym przez „Bukietową” i „Urodzonego Dyrektora”. Art. 12 tej ustawy stanowi:
„Do wyłącznej właściwości rady powiatu należy:
8) podejmowanie uchwał w sprawach majątkowych powiatu dotyczących:
a) zasad nabywania, zbywania i obciążania nieruchomości oraz ich wydzierżawiania lub wynajmowania na czas oznaczony dłuższy niż 3 lata lub na czas nieoznaczony, o ile ustawy szczególne nie stanowią inaczej; uchwała rady powiatu jest wymagana również w przypadku, gdy po umowie zawartej na czas oznaczony do 3 lat strony zawierają kolejne umowy, których przedmiotem jest ta sama nieruchomość; do czasu określenia zasad zarząd może dokonywać tych czynności wyłącznie za zgodą rady powiatu”.
Jak więc Państwo widzą aneks z 10 grudnia był bezprawny. Warto zwrócić tu uwagę, iż ten idiotyzm podpisała starościna i wicestarosta, których Przeczcigodny Przewodniczący namaścił na te stanowiska. Proszę zauważyć jak wielką wiarę musiał posiadać Przezacny Bob Budowniczy, iż uwierzył, że ta dwójka cokolwiek potrafi i wie. Zresztą, żadna wiara nie jest kwestią rozumu a serca. To usprawiedliwia Najczcigodniejszego Boba Budowniczego, bo serce ma on wielkie i dobre czego oczywistym dowodem jest powierzenie przez niego tak odpowiedzialnych funkcji tak niedouczonym jednostkom. Ale co miał zrobić nasz Skarb Powiatowy Bob Budowniczy? Pozwolić, by „Urodzony Dyrektor” został bez etatu? Skazać go na głód, nędzę i poniewierkę? Przecież nikt nie przyjąłby go do żadnej pracy. Jak Państwo wiecie „Urodzony Dyrektor” najpełniej spełniał się jako syndyk masy upadłościowej, ale wszystko co miało upaść już upadło. No, może z wyjątkiem Starostwa, ale zarówno „Urodzony Dyrektor”, „Bukietowa” i cała koalicja sklecona przez Cudownego Boba Budowniczego pracują nad tym bardzo intensywnie. Tak, że szansa zostania ponownie syndykiem jest spora.
Proszę też zauważyć, że samorządem władają ludzie, którzy pojęcia nie mają o ustawie, na której mocy mają działać. Ta oczywista niekompetencja jest wynikiem lenistwa intelektualnego i widocznej gołym okiem kompletnej ignorancji. Ta wada jest nie do usunięcia, sami bowiem zainteresowani nie chcą się zmienić, sądząc, iż są doskonali w każdym milimetrze swojej mikrej wiedzy. Trzeba też dodać, iż większość radnych w powiecie i gminie cierpi na tę dolegliwość, ale nie zdaje sobie z tego sprawy. Większość z nich jest przekonana, że wiedzę i intelekt otrzymują wraz z funkcją i stołkiem radnego. Jak mylne jest to przekonanie, może nam zilustrować taki przykład: sadzamy na krześle radnego orangutana i obserwujemy, czy następuje u niego wzrost inteligencji. Czy Państwo sądzą, że nastąpi? Oczywiście, że to głupie pytanie. Wytłumacz to jednak takiemu czy innemu radnemu. Za Chiny – wciąż ludowe – się nie da.
I tak samo nijak nie można wytłumaczyć Boskiemu Przewodniczącemu, że „Bukietowa” i „Urodzony Dyrektor” tak nadają się do piastowania stanowisk jak ja do baletu (chociaż na „balety mogę pójść). I nawet przytoczony przeze mnie przykład oczywistego prawnego kretyństwa tych dwojga samorządowych oferm niczego nie zmieni. A dlaczego? Bo Bob Budowniczy ma jakąś niezrozumiałą słabość do ignorantów. Wtajemniczeni twierdzą, że wynika to z próżności Boba Budowniczego, bo na tle zer nawet ułamek jawi się jako coś bardzo doskonałego.
poniedziałek, 12 stycznia 2009
Górowska familiada
Spotkanie przedszkolaków jest jedną z imprez towarzyszących Finałowi Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Cieszy się ono niesłabnącym zainteresowaniem tak dzieci jak i ich rodziców. Największe emocje są oczywiście udziałem milusińskich, którzy bardzo przeżywają swój występ.
W tym roku organizatorzy wnieśli do tej pierwszorzędnej zabawy dodatkowy element. Po raz pierwszy w rozgrywkach piłkarskich wzięły udział mamusie przedszkolaków.
Imprezę poprzedziło zbiorowe zdjęcie wszystkich uczestników tegorocznej edycji rozgrywek.
Pierwszym punktem programu był mecz tatusiów. Walka była zacięta, ale jednostronna. Zwyciężyli tatusiowie stanowiący reprezentację Przedszkola nr 3. Wynik nie jest tu ważny. Ważne były emocje, które towarzyszyły temu pojedynkowi. Drogie małżonki z zapartym tchem śledziły poczynania wybrańców swoich serc na boisku. Potomstwo nie szczędziło gardeł, by dopingować swoich ojców, których wydawane ochy! i achy! jakby trochę stremowały. Panowie odebrali gratulacje i dyplomy od prowadzącego imprezę Stanisława Żyjewskiego i rzęsiste brawa od publiczności.
Kolejną atrakcja popołudnia był pojedynek „mamuś”. Panie weszły na parkiet równie stremowane jak ich mężczyźni życia. Mecz miał niezwykle zacięty przebieg. Niektórzy z panów przecierali ze zdumienia oczy widząc swoje małżonki walczące na boisku do upadłego. Tak, tak. Okazuje się, że żony potrafią nie tylko w kuchni – i gdzie tam jeszcze co sobie kto wymarzy – ale również na arenie piłkarskich zmagań. Mecz był do tego stopnia zacięty, iż w regulaminowym czasie było 1 do 1. Stanisław Żyjewski zarządził regulaminowe karne, bo mecz bez rozstrzygnięcia jest jak zupa bez soli. W karnych lepsze okazały się reprezentantki Przedszkola nr 3.
Nadszedł czas na pojedynek gigantów i jednocześnie hit – hitów tego popołudnia. Napięcie sięgnęło zenitu gdy na boisku pojawiły się reprezentacje obu przedszkoli. Tu należy powiedzieć, iż zarówno Stanisław Żyjewski – oraz panie opiekujące się maluchami – mieli sporo pracy. Uporządkować ruchliwe niczym rtęć stadko kilkulatków graniczyło z cudem. Przedszkolaki bowiem całą swoją uwagę skupiły na piłce, która była ich największym przedmiotem pożądania w tym momencie. Kiedy już udało się uporządkować nieco przemieszane drużyn i z grubsza wyjaśnić, która drużyna w którą stronę piłkę kopie, rozpoczęła się gra. Gra – szanowni Państwo – to za mało powiedziane! To było istne szaleństwo. Nikt się nie oszczędzał. Ataki przenosiły się z jednej połowy boiska na drugą błyskawicznie. Z obawą spoglądałem na sufit hali, albowiem tupot tak wielu małych nóżek mógł przynieść nieobliczalne konsekwencje. Nóżki niby małe, ale jakie energiczne! Trzeba też wspomnieć, iż nasi milusińscy potrafią tak pokombinować, by wyjść na swoje. Jeden z zawodników z gąszczu nóg sprytnie wyłuskiwał piłkę i stosował przepisy żywcem wyjęte z rugby. Brał ją pod pachę a gdy już znalazł się poza nadmiernie zagęszczonym polem rywalizacji rzucał ją przed siebie i gnał na bramkę rywali. Zdarzały się również takie sytuacje, iż piłka na wiele sekund ginęła pomiędzy skupionymi wokół niej zawodnikami i absolutnie nikt jej nie widział. Milusińscy byli bardzo waleczni. Upadki, potknięcia, nieumyślne faule nie robiły na nich najmniejszego wrażenia. Każdy poszkodowany podnosił się błyskawicznie i z wypiekami na twarzy poszukiwał wzrokiem rzeczy najcenniejszej tego popołudnia – piłki. W regulaminowym czasie mecz zakończył się remisem 1 do 1. Stanisław Żyjewski orzekł: - wykonujemy karne. Chętnych do ich egzekucji było więcej niż przewidywał regulamin. Opiekunki maluchów jakimś tylko im wiadomym cudem udało się wytypować egzekutorów.
Emocje sięgnęły zenitu. Rodzice i obecni krewni zerwali się z miejsc. Wszyscy z zapartym tchem śledzili strzelanie rzutów karnych. Jęki zawodu i rozczarowania towarzyszyły niecelnym strzałom. Tego dnia szczęście towarzyszyło reprezentacji Przedszkola nr 3, i to ona zgarnęła całą pulę.
Niedzielne zmagania w „Arkadii” są znakomitym przykładem na powodzenie i skuteczność tego typu rodzinnych imprez. Wszyscy bawili się znakomicie w serdecznej i sympatycznej atmosferze. Stanisławowi Żyjewskiemu, nauczycielkom wychowania przedszkolnego, rodzicom i dzieciakom należą się słowa uznania za zrobienie tak fantastycznego nastroju. Zresztą, Stanisław Żyjewski zapowiedział publicznie, że „pójdzie za ciosem”. W przyszłym roku planuje on wzbogacenie imprezy o dodatkowe punkty programu, które zwiększą jej atrakcyjność i poszerzą grono uczestników i odbiorców.
Moim zdaniem należy rozwijać tego typu formy wypoczynku i zabawy. Może dobrą drogą do tego byłoby zorganizowanie raz w roku czegoś na kształt powiatowego turnieju familijnego?