wtorek, 12 stycznia 2010
Wspólnota serc
10 stycznia już po raz czwarty w hali „Arkadia” odbyła się bardzo sympatyczna impreza stanowiąca nieodłączną część organizowanej w naszej gminie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Do sportowej rywalizacji stanęły górowskie przedszkola – przedszkole nr 1 (ul. Żeromskiego) i przedszkole nr 3 (ul Piastów).
Już przed godziną 14 do „Arkadii” zaczęły napływać licznie przedszkolacy i ich rodzice. Na trybunach zasiedli dziadkowie, bracia, siostry i babcie najmłodszych, by przyglądać się sportowym zmaganiom najmłodszych entuzjastów piłki nożnej. W nerwowej i pełnej podniecenia atmosferze młodzi adepci piłki nożnej przebierali się w swoje „klubowe” stroje, by przed licznie przybyłą widownią można było ich podziwiać w całej sportowej urodzie.
Hitem imprezy był mecz piłki nożnej pomiędzy przedszkolakami z obu palcówek oświatowych. Nim jednak doszło do piłkarskiego pojedynku widzowie zobaczyli bardzo udany występ zespołu tanecznego, który dał popis tańca uświetniając imprezę i radując oczy i estetyczne gusty widowni.
Pierwszym punktem programu był mecz piłki nożnej pomiędzy „Wapniakami” i „Dziećmi”. Po wybiegnięciu na boisko okazało się, iż „wapienko” wcale nie jest tak zwapniałe, jakby wskazywała na to nazwa drużyny. Z drugiej strony „dzieci” też nie były pierwszej młodości i spozierając na „rzekomą dziatwę” zauważyłem niejedno „kolanko na czubku głowy” i rozliczne siwe włosy dumnie zdobiące skronie.
Nie o to jednak idzie, jak kto wyglądał, ale o to, że panowie walczyli niczym lwy. Walka była twarda, bezpardonowa i do ostatniego tchu i gwizdka. Z trybun rozlegał się nieprzerwany doping, który najwyższe natężenie miał w sektorach gdzie zasiedli przedszkolacy. Targały nimi niczym nieokiełznane namiętności i wola dopingowania walczących zespołów do utraty tchu. Trzeba też powiedzieć, że szanowne małżonki toczących pojedynek panów również nie szczędziły wybrańcom swoich serc gardeł i oklasków. Ze swojej strony mężowie dyskretnie zerkali czy też ich połowice dość energicznie i z odpowiednią dozą entuzjazmu oklaskują ich stojące na wysokim światowym poziomie zagrania.
Zakończył się mecz farbowanego wapna z jeszcze bardziej farbowanymi dziećmi. Na arenę zmagań wkroczyli najdumniejsi tego dnia przedszkolacy.
Trud sędziowania tego spotkania wziął na siebie Stanisław Żyjewski – szef „Arkadii”. Najpierw odbył z obiema reprezentacjami krótkie szkolenie, które pozwoliło najmłodszym zorientować się – mniej więcej – w zasadach obowiązujących w tej piłkarskiej piaskownicy. Bohaterowie wysłuchali sędziego Stanisława z szacunkiem i najgłębszą uwagą a następnie poprzez powszechne podniesienie rąk wyrazili swoją aprobatę dla nauk im udzielonych.
Stanisław Żyjewski uruchomił gwizdek i się zaczęło! Muszą Państwo wiedzieć, że oba zespoły przyjęły jednakowe ustawienie. Wszyscy zawodnicy w ataku, z wyjątkiem bramkarzy. Ta nowatorska taktyka spowodowała, iż widzowie mogli oglądać akcje zmieniające się niczym w kalejdoskopie. 44 nogi i tyleż samo bystrych ocząt wypatrywało okrągłej zielonej kuli, które toczyła się po parkiecie. Każdy z graczy chciał chociaż raz jej dotkną, kopnąć i posłać do bramki rywala. Gąszcz nóg, rąk i licznie padający zawodnicy utrudniał realizację tego pragnienia niepomiernie. Wola walki była jednak ogromna. Pomimo licznych upadków w oczach zawodników nie odnotowano ani jednej łzy. Nie było przyzywania mamy i taty na pomoc. W tych momentach zaciętej rywalizacji zakwitła niczym kwiat paproci samodzielność naszych przedszkolaków. Twarde chłopaki!
I chociaż zdarzało się, że w ferworze walki prowadziło się piłkę w kierunku własnej bramki, to jednak żadna z drużyn nie strzeliła gola samobójczego. We właściwej korekcie kierunku natarcia pomagali dorośli, którzy głośnym nawoływaniem zawracali nazbyt zapalczywego zawodnika na właściwe tory. Walka trwała do ostatnich ułamków sekund meczu. I toczyłaby się pewnie do upadłego, gdyby sędzia nie zabrał piłki. Te drastyczne posunięcie musiał Stanisław Żyjewski wykonać, gdyż nasi championowie całkowicie zlekceważyli gwizdek kończący pojedynek. By być w zgodzie z prawdą jego gest nie spotkał się z aprobatą znacznej części zawodników obu drużyn. Można rzec, że zeszli oni z boiska wciąż nienasyceni grą.
Po milusińskich na plac boju wkroczyły mamusie. Nastał czas udowodnienia mężom i pociechom, że mamy: "kobyle … i tak dalej … nie wypadły". Oba zespoły przystąpiły do gry z ogromnym animuszem i wolą odniesienia zwycięstwa. Nikt nawet nie przypuszczał, że mamusie potrafią tak grać w piłkę. A było na co popatrzeć. Poziom zmagań był bardzo wysoki. Panie przyjęły taktykę podań „górnych – balonowych”, które powodowały, iż częściej niż na parkiet widzowie patrzyli w sufit. Bardzo finezyjna taktyka!
Nie brakło też „kiwek” i gry ciałem (jakież tam były ciała!). Strzały na bramkę – i obok niej – miały ogromną siłę. Zostać trafionym taką piłką oznaczało długotrwałą rehabilitację.
Zawodniczki miały też bardzo dobrą kondycję, co spowodowało, że mecz toczył się w zaskakująco szybkim tempie do samego końca.
Pojedynek „mamuś” zakończył świetną zabawę, która miała miejsce na „Arkadii”. To było piękne popołudnie, spędzone w serdecznej i przyjacielskiej atmosferze. I nie liczą się wyniki – liczy się zabawa i ta garść wspomnień, które wszystkim pozostaną na długo w pamięci. Liczy się duch przyjaźni, perlisty śmiech dzieci, odprężone twarze dorosłych. Bo to była ta lepsza i ładniejsza część naszego życia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz