czwartek, 6 listopada 2008

Konkurs z siar(k)ą w tle

Zajrzyjmy dzisiaj za kulisy wydarzeń, które miały miejsce w połowie lutego 2007 roku. Nowa koalicja stworzona przez Władysława Stanisławskiego przystępuje do zmian kadrowych. Na celowniku znalazła się dyrekcja Szpitala, której istnienie stanowiło „boską obrazę” dla nowych, jako symbol i relikt starostów Ruteckiego i Mielczarka. Rzecz jasna nigdy nie wyłuszczono powodów zdymisjonowania dyrektorów Grzebielucha i Hołtry. Z perspektywy czasu rzec można, że realnych powodów nie było. Najważniejszym „powodem”, który przesądził o ich dymisji były ambicje dwóch osób. Władysławowi Stanisławskiemu podpadli, bo nie byli zbyt ulegli i ośmielali się mieć własne zdanie. Drugi – ważny wówczas człowiek – Wacław Berus od zawsze pojmował politykę, jako serię ruchów kadrowych, które on nazywał „trzepnięciem” („tego dyrektora się trzepnie” – mawiał często). Przewodniczący i Berus żyli wówczas w symbiozie, przy czym ten pierwszy uważał za durnia drugiego, a drugi pierwszego. Ten uprawiany przez nich polityczny sex w krótkim okresie czasu przyniósł na świat bękarta – Zarząd Powiatu. Ale o tym później.
Jest 13 lutego 2006 roku. W sali nr 1 Starostwa Powiatowego odbywa się konkurs na stanowisko dyrektora SP ZOZ w Górze. Komisja konkursowa liczy 14 osób. Trwają przesłuchania 4 kandydatów. Tu należy wspomnieć, iż do konkursu zgłosiło się pięciu lecz jeden kandydat nie został dopuszczony do przesłuchania, gdyż nie przedstawił wymaganych dokumentów. Komisja po przesłuchaniu głosuje nad kandydatami. Żaden z kandydatów nie uzyskuje wymaganej większości głosów. Konkurs nie przynosi rozstrzygnięcia. Dyrektora Szpitala nie ma.
16 lutego 2007 roku. W sali nr 33 odbywa się piąte posiedzenie Zarządu Powiatu. Uczestniczą w nim: starościna Beata Pona, wicestarosta Tadeusz Birecki, członkowie Zarządu – Stefan Mrówka, Jan Sowa, Tadeusz Podwiński. Omawiany jest 4 punkt porządku obrad. Głos zabiera „Bufetowa”: „poinformowała, iż konkurs na stanowisko dyrektora SP ZOZ nie został rozstrzygnięty. W związku z powyższym Zarząd Powiatu powinien powierzyć tę funkcję. Pani starosta poinformowała, iż na posiedzenie Zarządu została poproszona pani Czesława Młodawska w celu zaprezentowania swojej osoby, jako kandydata na stanowisko dyr. SP ZOZ”. Czesława Młodawska, drodzy Państwo, była podczas konkursu tą kandydatką, która nie spełniła warunków formalnych i nie została dopuszczona do przesłuchania przed komisją. Jako mało ważną informację mogę dodać to, iż w komisji konkursowej znajdował się Władysław Stanisławski, ale on już pewnie to słabo pamięta.
Po „Bukietowej” głos zabiera Czesława Młodawska, która poinformowała, iż: „swoją ofertę złożyła bez zapoznania się z ogłoszeniem, stąd nie było wymaganych dokumentów”. Ta kpina z czystego rozumu kupiona jest przez Zarząd bez zmrużenia okiem. To cud prawdziwy! Nie czytała ogłoszenia a wiedziała o konkursie. Cud! Jasnowidzenie! Ale nasz spłodzony w politycznym miłosnym uścisku Władysława i Wacława Zarząd Powiatu łyka te brednie, jak bocian żaby.
Następnie kandydatka (czyja?) zachwala swoje osiągnięcia zawodowe. Jako jedno z osiągnięć prezentuje fakt, iż w SP ZOZ w Głogowie: „pracowało ponad 700 osób, teraz pracuje ponad 500”. A Zarząd łyka, chociaż powinien wiedzieć, że funkcja dyrektora ds. ekonomicznych pozwoliła zwalniać pani Młodawskie tylko i wyłącznie własną sekretarkę na zakupy. Następnie kandydatka leje miód na serca Zarządu i stwierdza: „samorządy same muszą się starać o środki na utrzymanie Szpitala, jeśli nie, to nastąpi likwidacja Szpitala”. Młodawska wskazuje tu jasny kierunek działania – trzeba w ratowanie Szpitala włączyć wszystkie samorządy wchodzące w skład powiatu górowskiego. I taką też próbę poczyniono.
Dalej jest już tylko ciekawiej: „nie ma możliwości przekształcenia Szpitala w spółkę, bowiem trzeba zlikwidować Szpital, dług przechodzi na organ założycielski i wówczas tworzy się spółkę”. Zabiera głos Jan Sowa i wykłada credo tego Zarządu: „takiego rozwiązania nie bierzemy pod uwagę”. Amen. I stała się jasność! Oto dlaczego prace nad spółka idą tak niemrawo. Zarząd takiego rozwiązania nie chce. A kto stoi za Zarządem? Kto kopulując – politycznie oczywiście! – począł ten Zarząd? Wacek i Władysław z con amore, rzecz jasna.
Padają kolejne pytania i jasne odpowiedzi. Pyta „Bukietowa”: czy pani Mlodawska sama załatwi kredyt?” Odpowiedź: „jeśli będzie poręczenie organu założycielskiego i jeśli będzie opinia z RIO, to tak, ma firmę i ma bank gotowe do tego”. Rodzi się wielka polityka kredytowa. Efekt znamy: - 12 mln – z hakiem – starostwo jest do tyłu.
Kolejny raz głos zabiera Sowa: „iż możliwe będzie cięcie wynagrodzeń dla lekarzy, oni odejdą, czy widzi pani potencjał lekarski do ściągnięcia do Góry?” Odpowiedź Młodawskiej: „poinformowała, że tak, choć to trudne, wszystkich lekarzy nie można wyciąć”.
Efekt importu nieudaczników mamy widoczny jak na dłoni. Nigdy nie zapomnimy promotorowi importu Janowi Sowie tych słów i lekarzy, których wraz z Młodawską tu przytargali.
Samo postawienie tego pytania było czystym idiotyzmem. Bo skąd Młodawska – mieszkanka Głogowa – może widzieć jakim potencjałem lekarskim dysponuje Góra? Późniejsze wydarzenia jasną świadczą o tym, że obecny Zarząd nie życzy sobie, by lekarze związani z Górą tu pracowali.
Następuje zamknięcie dyskusji. Głównym rozgrywającym staje się wicestarosta Tadeusz Birecki, który wali taki kawałek: „Zarząd musi powołać dyrektora czy też p.o. dyrektora. Prezentacja pani Cz. Młodawskiej przemawia za, mamy po trosze jasność sprawy, małe gwarancje, ale są. Jest to właściwy kandydat”. Każdy wie, że to nie Birecki przemawiał, ale medium Władysława Stanisławskiego, który zrobił go wickiem.
Następuje podniosły moment głosowania. Poprzedza go jednak jakaś mętna dyskusja członków Zarządu, że: „funkcja p.o. dyrektora nie jest właściwym rozwiązaniem, winna to być funkcja dyrektora na czas nieokreślony”. W głosowaniu wszyscy są za. Przedstawienie dobiegło końca. Marionetki się rozchodzą.
Dla nikogo nie jest tajemnicą, że konkurs na stanowisko dyrektora SP ZOZ w Górze został ustawiony. Odegrano komedię, w której uczestniczył Władysław Stanisławski – reżyser, choreograf, kompozytor i aktor w jednej osobie. Bez jego pozwolenia ten żałosny teatr nie miałby miejsca. Jedno pytanie na koniec: czy Pan, Pani wzięlibyście udział w komisji konkursowej, którą powołano dla zgrywy? A Przewodniczący wziął. Siedział, potakiwał, marszczył się, namyślał, zadawał pytania (czy słuchał odpowiedzi, to całkiem inna sprawa), troskał się i frasował. A tak naprawdę wiedział, że dyrektorem Szpitala zostanie Czesława Mlodawska, która – przypomnijmy: „swoją ofertę złożyła bez zapoznania się z ogłoszeniem”.
19 lutego 2007 r. Rano spadł śnieg. Około godziny 10 ulicą Hirszfelda ciągnie orszak. To świta wprowadzająca dyrektor Czesławę Młodawską do Szpitala. W orszaku dwie znakomitości: Wacław Berus i Władysław Stanisławski. Idą z tyłu orszaku, a ja 20 m za nimi. Śmieją się głośno i radośnie. Spoglądam na cienką warstewkę śniegu na chodniku. Widzę wyraźnie dwie pary kopyt i ślady po dwóch ogonach ciągnących się po ziemi. W powietrzu wyczuwam wyraźny zapach siarki. „Dies irae” – pomyślałem.

Brak komentarzy: