wtorek, 18 grudnia 2007

Eksterminator

Jakiejż bolesnej przygody wczoraj doświadczyłem! Chciano mnie eksterminować! A było to tak. O godzinie 9 rano wkroczyłem w progi Urzędu Miasta celem przysłuchania się obradom Komisji Budżetu i Finansów. Zasiadłem w pięknie odnowionej sali nr 110 i spokojnie oczekiwałem na rozpoczęcie obrad. Radni schodzili się z wolna, nieśpiesznie. Przewodniczący komisji, Zygmunt Iciek, ze spokojem liczył w pamięci wchodzących radnych. Pięć minut po 9 ogłosił rozpoczęcie obrad. O głos, jako pierwszy, poprosił radny Eugeniusz Stankiewicz. Taka to mowę zasunął radny zebranym na sali: piątą kadencję jestem radnym. Piątą kadencję! (podkreślił z naciskiem). Przychodzili na komisję zaproszeni dyrektorzy, naczelnicy, goście. On jednak się pyta: co robi na sali pan redaktor? Tu spojrzał w moją stronę. Popatrzyłem za siebie do tyłu, bo myślałem, że ktoś z prasy siedzi za moimi plecami. Patrzę i nikogo nie widzę! Myślę sobie: ki czort?! O mnie to radny mówi?! Toż jaki tam ze mnie redaktor! Spoglądam na radnego Eugeniusza i już rozumiem, że mu o mnie chodzi! Ludzie, jak on na mnie spoglądał! Oczy mu się takie błyszczące zrobiły, ogromne i pałające ogniem. Sczerwieniał cały, żyły wystąpiły mu na czole i w miejscu gdzie w zamierzchłych czasach miał włosy. Policzki przybrały barwę "czerwonae buraczki max". A jak włosy mu dęba stanęły! Wydawało się przez tę krótką chwilę, że ma pełne owłosienie a nawet musi iść natychmiast do fryzjera. Sądziłem, że za chwilę radny przemieni się w krzak gorejący. Przewodniczący komisji instynktownie wyczuwając ogromne napięcie wytworzone siłą woli i uczuć, którymi obdarzył mnie radny Stankiewicz, spokojnie i cicho powiedział: "każdy ma prawo przyjść na komisję". Słowa jego jednak nie zdołały dotrzeć do rogalikopodobnych uszu radnego Stankiewicza. Z mocą i wewnętrznym przekonaniem powtórzył: piątą kadencję jestem radnym i pierwszy raz się z z tym spotykam. Na to szczere wyznanie przewodniczący komisji stwierdził równie szczerze, że: "ludzie się nie interesowali". Napięcie opadło. Odetchnąłem z ulgą. Państwo nawet nie wiecie ile kosztowała mnie ta krótka chwila. Jak radny Stankiewicz patrzył na mnie to najpierw przesunęło mi się na prawo serce, potem przestała w żyłach krążyć krew a w fazie końcowej zabrakło mi oddechu. Pomyślałem sobie: koniec z tobą kanalio! I niechybnie runąłbym na podłogę rażony minumum 26 przyczynami zgonu, gdyby nie przytomność umysłu przewodniczącego Zygmunta Icieka. Mniejsza o mnie. A co by tak było, gdyby radnemu Eugeniuszowi Stankiewiczowi się coś stało? Kto poniósłby konsekwencje za jego zejście? A co najgorsze: co z radą, która pozbawiona by została tak cennej jednostki? Cenność radnego Stankiewicza wyraża się bowiem tym, iż mózg jego jest "tabula rasa". Nieskażony on został wiedzą o następujących rzeczach: Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, Ustawą o samorządzie, Ustawą o dostępie do informacji publicznej. Z dumą i chwałą zaprezentował tę nieznajomość na posiedzeniu komisji. Wiadomo - radny fachowiec. Sądzę, że radnemu Stankiewiczowi trzeba pozwolić zapoznać się z podstawowymi aktami prawnymi obowiązującymi w samorządzie. Radnego Stankiewicza najwyraźniej zmęczyło pięć kadencji. Należy mu się od wyborców bezterminowy urlop szkoleniowy.
Doktorowi Zygmuntowi Iciekowi pragnę złożyć szczere wyrazy wdzięczności za uratowanie mi życia. Niech "genius loci" zawsze będzie z Panem

1 komentarz:

antymazulewicz pisze...

A jak było na prawdę? Jak chcecie wiedzieć to zapraszam na nową stronę: KLIKNIJ TU ŻEBY ZOBACZYĆ JAK BYŁO NA PRAWDĘ