czwartek, 13 grudnia 2007

Rozmowa niekontrolowana

Idąc wczoraj ulicą Mickiewicza spoglądnąłem w stronę okien gabinetu burmistrza Tadeusza Wrotkowskiego. Spostrzegłem palące się w nim światła. Cóż - pomyślałem sobie - trzeba zobaczyć co się dzieje, bo jak każdy wie sprawy samorządowe bliskie są mojemu sercu (na polityce się nie znam). Wkroczyłem tedy w progi magistratu udając się do sekretariatu burmistrza celem zasięgnięcia informacji u samego źródła. Ku mojemu niepomiernemu zdziwieniu okazało się, że burmistrz jest obecny. Więcej! Okazało się również, iż jest gotów mnie przyjąć! Czemu nie? - pomyślałem. Zobaczę jak czuje się człowiek, który ostatnio jest na ustach wszystkich. Wszedłem do burmistrza, który przywitał mnie ciepłym uśmiechem i mocnym uściskiem dłoni. I już na pierwszy rzut oka wiedziałem, że mam przed sobą okaz zdrowia (fizycznego) a podczas rozmowy przekonałem się, że również psychicznego. Żadnych objawów załamania, zmęczenia, znużenia. Ani śladu! Siedzę więc, czekam na kawę, burmistrz rozmawia z kimś przez telefon, a ja myślę, o czym to my właściwie będziemy rozmawiać. Wiadomo - ja się wprosiłem, to i ja powód wizyty podać muszę. Z drugiej strony nie wypada też tak od razu z grubej rury walić. Delikatnością się trzeba wykazać, bo na chama wyjść można. Rozmowę rozpoczął burmistrz, który objaśnił mi zawiłości swojego położenia pod względem prawnym. O tym pisał nie będę, bo Państwa to nie interesuje. Jak już pierwsze "koty za płoty" poszły, rozpoczęliśmy normalną rozmowę o tym, co mnie najbardziej interesuje, czyli samorządach. Zapytałem burmistrza o jego zdanie na temat tego, co dzieje się w samorządzie gminnym. Burmistrz odpowiedział logicznym wykładem, którego sens można sprowadzić do stwierdzenia, iż widmo krąży po radzie miejskiej. Komunizmu? - pomyślałem. Widmo szaleństwa krąży po radzie miejskiej - dopowiedział mój gospodarz. Radę opuścił duch twórczej pracy a zastąpił go dżin demagogii. Niektórzy z radnych z takim utęsknieniem oczekują jego odejścia i rychłych wyborów, że z kalendarzy powyrywali już kartki do przodu, by datę tą jak najbardziej przybliżyć (tu muszę zastrzec, iż słowa te nie zostały wypowiedziane przez burmistrza, bo posługuje się on bardziej wyrafinowanym językiem - ja przełożyłem je tylko na język potoczny). Z zaciekawieniem zapytałem, którzy to radni. I wiecie Państwo, że burmistrz mi odpowiedział. Rany boskie! Jaką głęboką wiedzę ma nasz burmistrz na temat naszych miejskich radnych! Ile on o nich wie! Zna on ich marzenia, pragnienia, nadzieje i oczekiwania. A mają oni ich mnóstwo! A to podatek umorzyć, a to pracę dla członka rodziny załatwić, to znowu działkę tanio kupić. No mówię Państwu, istny szok przeżyłem! Nawet nie przypuszczałem, że sesje i prace w komisjach, to tylko ułamek działalności naszych radnych. Naprawdę - powiadam wam - zapracowani są oni. Tak naprawdę istnieje inne, tajne życie polityczne radnych, które często bywa ma nawet cztery wymiary. Ile ja się dowiedziałem!
I tak sobie rozmawialiśmy, rozmawiali i nawet nie wiem jak minęła godzina (z okładem) naszej rozmowy. Burmistrz pytał mnie o moją opinię na temat samorządu powiatowego. Lekko nie jest - stwierdziłem lakonicznie, pragnąc szybko opuścić pole polityki, na której się przecież nie znam. Nie wypadało mi jednak odmówić gospodarzowi, który tak hojnie podzielił się ze mną wiedzą. Powiedziałem wszystko, co wiedziałem na ten temat a wiem przede wszystkim z gazet. Burmistrz słuchał mnie z dużą uwagą, nieraz wybuchał śmiechem (nie wiedziałem, że o naszym samorządzie powiatowym piszą śmieszne teksty w gazetach, ale ja chyba nie mam poczucia humoru), albo rzucał gniewne uwagi typu: "niesamowite!", "straszne!" lub pytanie "naprawdę?!" (o co mu chodził? czyżby prasa kłamała?). Tę miłą pogawędkę przerwała nam bardzo ładna pani sekretarka, która przypomniała burmistrzowi, iż ma jakieś zebranie. Podziękowałem burmistrzowi za jego cenny czas, który mi poświęcił i opuściłem, syty wiedzy, gościnne progi ratusza.
Acha! Przypomniało mi się jeszcze, że jak burmistrz odprowadzał mnie do drzwi, to spytał mnie się czy nie chciałbym napisać np. historii samorządu gminnego, ale takiej od kuchni, gdzie czytelnik dowiaduje się, kto i co gotował. Obiecaliśmy też sobie, że się zdzwonimy, jakbym się zdecydował. I tak sobie myślę, że chyba mnie burmistrz twórczo zainspirował. A co sądzicie o tym Państwo?

Brak komentarzy: