środa, 17 grudnia 2008
Spotkanie z historią
27 lat minęło od pamiętnej grudniowej nocy, która powoli przechodzi w społeczną niepamięć. Nocą 13 grudnia 1981 roku wszyscy układaliśmy się do snu. Wielu jednak ten sen nie był dany. Spełniły się bowiem słowa poety: „i pod drzwiami staną, i nocą kolbami w drzwi załomocą”. Dla dziesięciu tysięcy rodaków tak właśnie wyglądała ta historyczna noc.
W 27 rocznicę ogłoszenia stanu wojennego w Polsce spotkali się ci, którym nie dane było przespać tej nocy we własnym łóżku. Przyszli po nich gorliwi słudzy ówczesnej władzy, która w obawie przed narodem wprowadziła sprzeczny z prawem stan wojenny.
Nasi górowscy internowani – ofiary tego czasu – spotkali się, by powspominać ów czas. Komunistyczne władze pozbawiły wówczas najcenniejszego daru – wolności – pięć osób: Antoniego Siomiaka, Romana Kowalskiego, Stanisława Hoffmanna, Tadeusza Tutkalika i Zenona Jachimowicza. Ofiary represji tej historyczne nocy spotkały się i rozmawiały o tamtym czarnym okresie naszej historii.
Zostałem zaproszony, by zrobić zdjęcia z tego historycznego spotkania. Przysłuchiwałem się ich wspomnieniom, które były żywą lekcją historii. Wspominając internowanie, żaden z nich nie krył lęku, który towarzyszył im w tym momencie. Bali się wszyscy, ale nie jest to powodem do wstydu. Komuniści byli zdolni do największej podłości, z czego oni doskonale zdawali sobie sprawę. Proszę wczuć się w sytuację tych ludzi: mają żony, dzieci, które zmuszeni są opuścić nie wiadomo na jak długo. Więcej – wielu z nich miało bardzo mocne przekonanie, że już swoich bliskich nigdy nie zobaczą. „Białe niedźwiedzie”, Sybir, strzał w potylice – te przeczucia były im bardzo bliskie. Nie było podczas tego spotkania nastroju hurrapatriotycznego, nikt nie mówił, że „pięknie umierać jest za ojczyznę”. To nadawało temu spotkaniu i wspomnieniom walor prawdy tamtego czasu.
By rzec ująć bardziej poetycko odwołajmy się znowu do Broniewskiego: „Mistrzyni życia, Historio,/zachciewa ci się psich figlów:/ zza kraty podgląda Orion,/jak siedzimy razem na kiblu.”
I kiblowali! Jedni dłużej, drudzy krócej. A kiedy ich już zwolnili to i tak narażeni byli na szykany. Wezwania do stawienia się na „rozmowę” w kwaterze Służby Bezpieczeństwa, inwigilacja w pracy, rozmowy ostrzegawcze – to ich dzień powszedni.
Najciekawiej podczas spotkania zrobiło się wówczas, gdy padło pytanie o sens tego co robili. Wszyscy stwierdzili, że rewolucja została zdradzona. Nie tak wyobrażali oni sobie wolną Polskę. Okazało się, że nie o to walczyli i nie za to zostali internowani. Wiele mówiono o roku 1989. Stanisław Hoffmann wspomniał, iż był członkiem komisji, która weryfikowała przydatność funkcjonariuszy SB do służby w wolnej Polsce. W nieistniejącym już województwie leszczyńskim komisja negatywnie zweryfikowała 93% bandytów z SB. I rozpętała się awantura. Z Warszawy przyjechał ówczesny wiceminister Krzysztof Kozłowski, który nie krył „oburzenia” z powodu decyzji komisji. Efekty pracy komisji zostały zdezawuowane i „zasłużeni patrioci” znaleźli pracę w nowych służbach.
Wszyscy uczestnicy zebrania mówili też o uwłaszczeniu nomenklatury partyjnej. Można te wypowiedzi podsumować jednym zdaniem: gdy my troszczyliśmy się o wolność słowa, likwidację cenzury, prawdziwy samorząd – ludzie dawnego reżimu przejmowali cichcem kontrolę nad gospodarką. A PZPR miał ludzi w sektorach kluczowych – banki, ubezpieczenia, handel zagraniczny, wielkie przedsiębiorstwa, resorty gospodarcze. Tak naprawdę – mówili internowani – to my na tych problemach kompletnie się nie znaliśmy. W powszechnej wówczas opinii wolność miała rozwiązać wszystkie nasze problemy. I tak idealizm zderzył się z pezetpeerowskim cwaniactwem, czego skutki odczuwamy do dnia dzisiejszego.
Wieczór wspomnieniowy nie był pozbawiony goryczy. Mówiono też o własnych błędach i zamiarach na przyszłość.
Brutalna prawda o tamtych czasach wyszła podczas wynurzeń na temat okoliczności „internowania”. Tadeuszowi Tutkalikowi porąbano drzwi i zabrano go nocą w piżamie. Stanisława Hoffmanna wzięto podstępem. Zapukano do drzwi a on sądząc, że sąsiad znowu ma chore dziecko, które potrzebuje pomocy otworzył drzwi bez standardowej formuły: kto tam?
Zenon Jachimowicz nie był obecny w domu gdy oprycznicy przybyli po niego. Wracał późno do domu i zauważył niebywałą aktywność milicji wokół swojego miejsca zamieszkania. Wiedział, że święci Mikołaje to nie są i prezentu mu nie przynieśli.
Udał się do swojego zakładu pracy. Rano rozpoczęli wraz z pracownikami – członkami „Solidarności” przygotowania do strajku. Do strajku nie doszło, bo zjawiła się bohaterska milicja – rzekomo obywatelska – i zabrała Zenona Jachimowicza z sobą. Sześcioletnia Julita i czteroletnia Katarzyna zobaczyły tatusia po 4,5 miesiąca. Dzieci pozbawione zostały ojca w imię „obrony ustroju socjalistycznego ”.
Roman Kowalski podpadł ówczesnej władzy, bo ośmielił się pytać publicznie i głośno o Katyń. A jak powszechnie było wówczas wiadomo w Katyniu mordowali naszych oficerów Niemcy. A Kowalski nie bardzo w to wierzył. „patrioci z SB i MO” zwinęli Romana Kowalskiego z domu, do którego powrócił po służbowym wyjeździe do Warszawy. Oprawa aresztowania klasyczna: noc, „suki na kogutach”, psy, milicja, wojsko, długa broń.
Antoniego Siomiaka szukano bardzo długo. Nie zastano go w domu, bo tego dnia miał świniobicie. A jak wiadomo świniobicie ma swoje prawa. Minimum flaszka musi pęknąć, bo jakoś zgon ukochanej przyjaciółki żołądka – świni – uczcić trzeba. Pan Antoni zasnął gdzie indziej niż junta się spodziewała. Ale dopadli go i tam.
We wszystkich wspomnieniach przewija się jeden motyw. W chwili aresztowania każdej z ofiar podsuwano do podpisu dekret o stanie wojennym. Paradoks polega na tym, że – w zgodnej opinii większości prawników – stan wojenny był nielegalny. W tej sytuacji wygląda na to, że katom bardzo zależało na jego uprawomocnieniu i legalizacji za pomocą podpisów ofiar. Czy nie jest to drwina historii?
Ogólny ton tych rozważań można przedstawić tak: my już w politykę się nie bawmy. Nasz czas przeminął. Byłoby jednak dobrze gdyby skrzyknąć grupę młodych ludzi, którzy zechcą zaistnieć w polityce. Wówczas my możemy im służyć radą i pomocą.
Trudniej przyszło jednak zebranym odpowiedzieć na pytanie, skąd wziąć młodych ludzi, którzy zechcą angażować się w życie publiczne. Pytanie to zawisło w próżni, bo i uczestnicząca w późniejszej fazie spotkania młodzież nie bardzo garnęła się do uczestnictwa w życiu publicznym.
Naszym internowanym wypada życzyć, by za rok – wiele, wiele lat – spotykali się w takim samym gronie. Należy im również podziękować za to co zrobili dla Polski, bo w wymiarze jednostkowym robili to również dla nas wszystkich.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz