czwartek, 18 grudnia 2008

Siekierezada

Wczoraj wieczorem złożyłem w naszym Szpitalu wizytę przebywającemu na oddziale chirurgicznym znajomemu radnemu powiatowemu. W trakcie sympatycznej pogaduszki rozmawialiśmy o tym i owym. Radny poinformował mnie, że do Szpitala został praktycznie przyjęty „po protekcji”, albowiem lekarz z chirurgii raczej nie widział powodu położenia go do Szpitala oferując w zamian wizytę u lekarza rodzinnego radnego. Trzeba tu dodać, że lekarz rodzinny radnego wystawił mu skierowanie do Szpitala, tak więc zachodziła pewna sprzeczność i brak logiki w postępowaniu lekarza zatrudnionego w Szpitalu. Radny był niepomiernie zdziwiony takim obrotem sprawy i nie mógł zrozumieć dlaczego to nie chciano go przyjąć na leczenie. Po wnikliwej analizie doszliśmy do wspólnego wniosku, że ta sytuacja wynika ze specyfiki naszej placówki służby zdrowia. Normalnie każdy Szpital żyje z pacjentów. To rzecz oczywista. Specyfika naszego Szpitala polega na tym, iż żyje on z kredytów, które tak hojnie zaciągnął Bob Budowniczy i namaszczona przez niego ekipa. A w tym przypadku – życia za kredyt i na kredyt – pacjent w murach Szpitala jest elementem absolutnie zbędnym. Trzeba przy nim chodzić, badać go, dokumentację medyczną prowadzić, pytać o stan zdrowia, główkować co też mu może dolegać, rodzinie troszczącej się zdrowie swego członka o postępach w leczeniu zdawać raport. Z pacjentami są zawsze same problemy a z kredytami nie, bo tych Szpital spłacał nie będzie gdyż na to go nie stać (brak pacjentów).
Uzgodniwszy wspólne stanowisko i poglądy w tej sprawie spytałem się radnego jak też wygląda obchód w naszym Szpitalu. Radny – dla zabicia czasu i zaspokojenia mojej ciekawości – opowiedział mi o wieczornym obchodzie, którego jako niezbyt chciany pacjent był naocznym świadkiem.
Na salę wszedł ordynator tegoż oddziału, którego Państwo mieli zaszczyt poznać na moim blogu. Marek Rodzeń, który swoją osobę prezentuje jako „menadżera” – i to nie byle jakiego (na chirurgii, wg jego słów, zastał wiek XIX i przeskoczył o 2 stulecia do przodu) był głównym bohaterem obchodu. Wszystko przebiegało rutynowo do chwili, kiedy doszedł do pacjenta, który oczekuje na amputację. „Menadżer” stanął przy jego łóżku i zaczął medytować. Zastanawiał się głośno, czy pacjent ma jeść następnego dnia śniadanie, czy też pościć, bo będzie poddany zabiegowi. Głośno monologował, iż nie bardzo wie jaka podjąć decyzję, bo ma jeszcze jednego pacjenta do amputacji, „a dwóch siekier w Szpitalu nie ma” zakończył i z wyrazem rezygnacji rozłożył w geście bezradności swoje menadżerskie dłonie.
I to mi się proszę Państwa bardzo spodobało! Jest to wyraz najgłębszego humanitaryzmu i zrozumienia dla cierpienia człowieka. A ile w tym współczucia, serdecznego tonu zrozumienia i pomocy duchowej w tej ciężkiej chwili. Trzeba powiedzieć, że nie brak w stwierdzeniu „menadżera – lekarza” polotu, finezji i humoru najwyższego lotu. A i znajomości psychiki człowieka skazanego na pozbycie się nogi również nie brakuje! Jednym słowem – maestria. Z całą pewnością powiedzenie ordynatora Rodzenia tchnęło na salę atmosferę zbliżających się świat, otuchę, nadzieje i wprowadziło odpowiedni do tego klimat, tyle że arktyczny.
Musze też Państwu powiedzieć, że „menadżer – lekarz” innemu z radnych, którzy udali się do niego po poradę medyczną sugerował, aby radny ten nie przeprowadzał w naszym Szpitalu tego zabiegu i poinformował tegoż radnego, ze nasz Szpital nie jest najlepszy. Jakaż szczerość i kolosalna troska o zdrowie pacjenta.
Wróćmy do siekier. Ja myślę ze Rodzeń – i my wszyscy – nie musimy martwić się o brak dwóch siekier w naszym Szpitalu. Te zaawansowane technicznie narzędzia zastępuje nam z wielkim powodzeniem jeden - potężny i nieskomplikowany w żaden sposób – młot.

Brak komentarzy: