piątek, 30 listopada 2007

W naszym kurniku


Spotkałem dzisiaj rano znajomego. Nie widzieliśmy się od czasów wojny japońsko - rosyjskiej w 1905 roku. Myślałem, że wyemigrował do cieplejszych krajów, bo papugi (a mój przyjaciel jest papugą) wolą spędzać zimę w klimatach bardziej przyjaznych dla nich niż nasz zimowy. Okazało się jednak, że Delator, bo takie nosi imię mój kumpel, postanowił pozostać w kraju. Fakt, że przygotował się do zimy. Czpeczka, szaliczek, futerko z lisów, pazurowiczki ze skóry aligatora. Kreacja od Armaniego - szyk, wdzięk, elegancja. Przywitaliśmy się ciepło, powspominaliśmy czasy gdy obaj bawiliśmy się znakomicie, ponarzekaliśmy na zdrowie (latka lecą!), po czym zapaliliśmy po skręcie i pogrążyli w milczeniu rozpamiętując dni chmurne i durne. Milczenie przerwał Delator mówiąc, że ma ciekawą historyjkę do opowiedzenia. Sądziłem, że będzie to coś z jego wojaży, bo światowy to ptak, i z pięć razy glob nasz obleciał. A on mi taką opowieść zaserwował, którą przytaczam na gorąco i bez żadnych skrótów.
"Siedzę sobie wczorajszego popołudnia na parapecie okna pewnego ogromnego gmachu. Jednym okiem obcinam okolicę a drugim zaglądam do okna. Czujny muszę być, bo wiesz jak jest. Na tym budynku takie coś jest, co tik - tak, tik - tak, tik - tak robi. Patrzę sobie za szybę a tam siedzą takie dwa ludzkie ptaki. Jeden to samica upierzona na żółto, która bardzo dystyngowaną kokoszkę mi przypominała. A drugi to samiec, ale bez upierzenia. Wyobraź sobie, że wyglądał jak kurczak, któremu udało się uciec tuż przed nadzianiem na rożno. Więc siedzą sobie, gdakają, gdakają, gdakają. Ten nieopierzony to raczej mało gdakał, ale bez przerwy gdakała ta żółta kokoszka. Nieopierzony kurczak tylko przytakiwał. Potem przyszedł taki jeden całkiem siwy, ale czaplą to on raczej nie był. Z orła coś miał w sobie. Za chwilę przyszedł drugi, też siwy, ale sokoła mi przypominał. Tak będę ich określał w swojej opowieści, byś pojął kto i co mówił. Nadstawaiłem więc ucha, bo wiesz, że z tego żyję. Rozmawiali o waszym powiatowym kurniku. Sokołopodobny perorował, że w kurniku dzieje się źle. Protekcja, oszustwo, brak postępu, lecznica zaniedbana, zadłużenie kurniak wzrasta, ptaszęta emigrują w poszukiwaniu lepszych zamorskich kurników, miejscowy kurnik się nie rozwija a zwija. Potrzebne są zmiany na stanowiskach w poszczególnych gniazdach. Głównie chodzi o szefową kurnika powiatowego i jej zastępcę, którzy poza gdakaniem i pobieraniem wysokich poborów niczego pozytywnego do życia tego kurnika nie wnoszą. Żólta kokoszka słuchała, słuchała i ani nie zaprzeczała, ani też nie potakiwała. Gdy sokołopodobny skończył zaczęła gdakać żółta kokoszka. Prawiła o zbliżających sie wyborach do miejskiego kurnika. Mówiła, że ona chce postąpić grzędę wyżej, bo jest okazja. A jak jest okazja, to dlaczego ma ona z niej nie skorzystać? W tym gnieździe ona już skrzydeł rozwinąć nie może, bo miejsca mało, a jej wyfrunięcie w wielki świat się należy. Ona chce być nadkokoszą w kurniku miejskim, bo ma po temu wszelkie niezbędne przymioty: urodę, umiejętność przelewania z pustego w próżne, starannie wystudiowany uśmiech i poparcie licznych dziobów. Jeżeli chodzi o kurnik powiatowy - gdakała dalej - to należy poczekać ze zmianami do czasu wybrania jej na nadkokoszę. Ostrzegła sokołopodobnego przed wystawianiem własnego kandydata w zbliżających się wyborach. Dała do zrozumienia, że gdyby taki wystartował, to ona go zadziobie. Jeżeli natomiast chodzi o zmiany w kurniku powiatowym, to na razie nic z tego. Owszem, gdakała, można dokoptować kogoś od sokołopodobnego do zarządu kurnika w charakterze etatowego członka, za którą to funkcję będzie pobierał on dużą ilość ziarna na koszt kurnika powiatowego. Poważniejsze zmiany będą mogły nastąpić gdy ona zostanie nadkokoszą. Wówczas, jak jasno wynikało z jej gdakania, można będzie rządzących dotąd kurnikiem powiatowym - samicę i samca - spuścić z zajmowanych stanowisk, bo jej już do niczego nie będą potrzebni. Sokołopodobny zaproponował, by zmian jednak dokonać jak najszybciej. Na szefa kurnika powiatowego zaproponował nieopierzonego kurczaka. Ten poczerwieniał i powiedział, że on nie chce być powiatowym nadkurnikowym. Wystraszony gdakał, że on nie będzie spijał tego piwa, którzy inni nawarzyli. A co będzie - pytał - jak ptaki dziobiące ciężko na ziarno w lecznicy przyjdą wywieźć go na taczce? Po co mu to? Przypomniał, że on jest kurczak, a te należą do nielotów. Ponadto rola ptaków z jego gniazda, to bycie Podnóżkiem Osobistym tejże kokoszki. I ani on, ani inne ptaszęta żadnych osobistych ambicji nie mają. A dla kokoszki to nawet na rożno pójść są gotowi i taką ofiarę są w każdej chwili ponieść. Kokosza mu przytakiwała, co wyrażnie zdenerowowało orłopodobnego, który powiedział, że i tak cały kurnik wie od kogo zależy, by było lepiej. Powiatowe ptactwo głupie nie jest i w razie ptasich niepokojów może słusznie oskarżyć kokoszkę, że to ona przeszkadzała w dokonaniu zmian na lepsze. Kokoszka się zdenerowowała i powiedziała, że nic jej to nie obchodzi. Ptactwo pokłapie dziobami, pokłapie i zapomni. Najważniejsze jest, aby ona została nadkokoszą, bo w obecnym gnieździe nie może się rozwijać, błyszczeć, rządzić i robić za pawicolwicę. A to jest jej cel nadrzędny. Sokołopodobny z orłopodobnym podziękowali więc i wyszli. Straciłem ich z oczu. Wyszli po chwili z gniazda kokoszy. Na zmartwionych nie wyglądali. Patrzyli na siebie z jakimiś takimi dziwnymi uśmiechami. Usłyszałem tylko, jak któryś z nich powiedział, że kokosza zostanie nadkokoszą miejskiego kurnika, jak dwie niedziele zejdą się do kupy. O co im chodziło - kończył swoją opowieść Delator - pojęcia nie mam".
Po skończeniu opowieści mój przyjaciel pożegnał się ze mną wylewnie zapewniając mnie, że wkrótce się odezwie. A ja zostałem sam na sam z rozmyślaniami nad tym kto jest kim w tej opowieści mojego przyjaciela Delatora. Może Państwo mi pomogą rozikłać tę zagadkę?

Brak komentarzy: