sobota, 5 września 2009

"Nie zamierzam robić za kata i ofiarę jednocześnie"


- Czy artykuł, który ukazał się w „Głosie Wielkopolskim” z 21 sierpnia 2009 r., wstrząsnął Panem?
- Dlaczego miałby wstrząsnąć?
- Bo to chyba nic przyjemnego przeczytać o sobie, że było się TW?
- Rzeczywiście to nie jest informacja, którą chciałoby się o sobie usłyszeć. Tym bardziej, że od 1970 roku minęło nieomal 40 lat. Mój kontakt z ówczesną Służbą Bezpieczeństwa miał wówczas charakter incydentalny. Ja zresztą nawet wówczas nie wiedziałem, że chodzi o SB.
- Jak doszło do nawiązania tego kontaktu?
- Byłem wówczas na drugim roku studiów, które rozpocząłem w 1968 roku. Pewnego dnia zostałem przez portierkę akademika „Bliźniak”, w którym wówczas mieszkałem, wezwany na dyżurkę. Oczekiwał tam na mnie nieznany mi mężczyzna. Wyciągnął legitymację i przedstawił się, iż jest z kontrwywiadu i chce ze mną porozmawiać. Nawet pan nie wyobraża sobie, jaki byłem zdziwiony!
- A skąd to zdziwienie?
- Panie! Mam 20 lat, spokojnie sobie studiuję, jestem bardzo dobrym studentem i mam czyste sumienie, a tu przychodzi jakiś gość i mówi, że kontrwywiad się mną interesuje. Można nie być zdziwionym?!
- Można było odmówić, wykręcić się mówiąc, że nic się nie wie w żadnej sprawie, odwrócić plecami i pójść sobie.
- Tak, tak! I jeszcze powiedzieć, żeby pocałowali mnie w … . To była końcówka rządów Gomułki. Starsi studenci opowiadali nam, jak zachowywało się ZOMO, ORMO i SB w roku 1968. Wszyscy byliśmy jeszcze wystraszeni. Pamiętano o wyrzucaniu ze studiów, powoływaniu za karę do wojska, pałowaniu, zwalnianiu z pracy. Proszę też pamiętać, że ja przyjechałem z małej miejscowości do dużego miasta. Studia medyczne były dla mnie najważniejsze i stanowiły zwieńczenie moich marzeń. Po ukończeniu górowskiego LO przez rok pracowałem w naszym szpitalu, by dali mi kilka punktów, które pomogły mi w dostaniu indeksu. Pan wie, jaki ja byłem szczęśliwy, że studiuję?!
- I z tego szczęścia poszedł Pan na współpracę. Jakieś to szczęście chyba lekko zezowate, bo …
- O jakiej współpracy Pan mówi?!
- O dokumentach zachowanych w archiwum IPN.
- To ja Panu powiem, jak wyglądała w 1970 roku ta współpraca.
- Słucham.
- Ten gość z kontrwywiadu – jak sam siebie określał – wyznaczył mi datę spotkania i miejsce. Nie pamiętam już daty, ale miejsce pamiętam doskonale. Kazał mi przyjść do hotelu „Monopol”. Przychodzę do hotelu a portier mówi, że mam iść do pokoju takiego i takiego. Idę, wchodzę. Gość siedzi, stół zastawiony – wódka, zagrycha. Siadam a gość na mnie:
Co ty sobie wyobrażasz! Ustrój ci się nie podoba?! Polityki ci się zechciało?! Zbladłem, bo nie wiem, o co mu chodzi. A ten mi wyciąga gazetę i czyta, że …
- Jaką gazetę?!
- Jakąś niemiecką, nie pamiętam!
- Wywiadu Pan udzielił niemieckiej gazecie?
- A tam, wywiadu! Nie ja, ale jeden taki, z którym mieszkałem w akademiku, w jednym pokoju. On był z Wenezueli i studiował u nas. Drugi student, z którym mieszkałem, był z Sudanu, ale – co ciekawe – miał obywatelstwo wuja Sama. I ten gość z kontrwywiadu czyta mi, że ja, w akademiku, miałem wyrażać się niepochlebnie o systemie, opowiadać dowcipy polityczne a przecież jestem synem ojca, który był dość wysoko notowany w powiatowych kręgach władzy. Powróćmy do gazety. Morał z tego wywiadu był taki, że nawet dzieci ludzi będących blisko władzy są przeciwko socjalizmowi.
- A kim był Pana ojciec?
- Gdy studiowałem, ojciec już nie żył. Zmarł dość młodo, w 1965 roku, niespodziewanie. Był sekretarzem Powiatowego Komitetu Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego w powiecie górowskim. Mówiono, że on i Mieczysław Kostrzewski, który był wówczas I sekretarzem PZPR, „trzęśli powiatem”. Z lat dzieciństwa i młodości pamiętam, że Kostrzewski i inni notable byli częstymi gośćmi w naszym domu.
- A tu synek wróg ideologiczny! System mu się nie podoba!
- To zwykła uproszczenie. Ja o funkcjonowaniu – prawdziwym! – tego systemu nie miałem wówczas pojęcia. W Górze nie było ani dostępu do emigracyjnej prasy, ani też polityka mnie nie pociągała. Ja chciałem – odkąd pamiętam – być lekarzem. Oczy zaczęły mi się otwierać po grudniu 70 roku. Wraz z nastaniem Gierka łatwiejszy stał się dostęp do zakazanych książek. Będąc – chyba – na trzecim roku studiów, przeczytałem wspomnienia Józefa Światły. Ta książka dała mi wiele do myślenia. Oczy powoli zaczęły mi się otwierać.
- Ale wówczas kochał Pan PRL?
- Kocha to się żonę i rodzinę. A poważnie, to muszę powiedzieć tak. Wówczas PRL była moją ojczyzną. Owszem, w akademiku opowiadaliśmy sobie różne kawały, krytykowali rząd, bo u schyłku Gomułki bieda była straszna. Niemniej utożsamiałem się z tamtym krajem.
- Powróćmy do werbunku, bo …
- A Pan swoje!
- TW „Andrzej” to przypadek?
- O tym, że ja miałem pseudonim dowiedziałem się po raz pierwszy z „Głosu Wielkopolskiego”. Żadnego pseudonimu ani nie proponował mi gość, z którym się spotkałem, ani też ja go sobie nie wybierałem.
- O czym rozmawialiście podczas spotkania?
- Mówił raczej on. Jak już odpowiednio mnie opieprzył i przeczytał artykuł z tej gazety, uspokoił się i spytał: czy chcę skończyć studia?
- Sugerował czy groził, że Pan ich nie skończy?
- Skąd! To był bardzo inteligentny gość. Zmiękczał mnie inaczej. Powiedział, że kontrwywiad podejrzewa, iż obaj studenci są szpiegami. Podejrzewali ich również o przestępstwa walutowe. Oni mieli paszporty i spokojnie, kiedy chcieli jeździli sobie do Berlina Zachodniego. Pieniędzy mieli w bród! Handlowali walutą, zadawali się z cinkciarzami, mieli własne samochody. W tamtych czasach prowadzili naprawdę wystawne i kosztowne życie.
- A Panu to przeszkadzało? Był Pan zazdrosny?
- Daj Pan spokój! Ja z nimi mieszkałem w jednym pokoju. Absolutnie mi nie przeszkadzali, bo częściej ich w pokoju nie było niż byli. A ja mogłem spokojnie się uczyć.
- I dostał Pan zadanie, by szpiegować szpiegów?
- To raczej nie było zadanie. Wydaje mi się, że ktoś chciał coś o nich wiedzieć. Może coś im szykowali. Ja, czułem się przesłuchiwany. Tylko, co ja mogłem o nich wiedzieć? Przecież ja wówczas nie znałem angielskiego a tych dwóch rozmawiało między sobą w tym języku. To, co ja mogłem się dowiedzieć? Co mogłem opisać?
- No, ale jakiś raport Pan sporządził dla kontrwywiadu?
- Tak. Na tym spotkaniu w „Monopolu”. Napisałem, bo dostałem od gościa z kontrwywiadu takie polecenie.
- A co tam Pan spłodził?
- A skąd ja to mam pamiętać po 40 latach! Co ja rzeczowego mogłem napisać o gościach, z którymi nie miałem głębszego kontaktu.
- A w kolejnych raportach?
- A kolejnych raportów nie było!
- Odmówił Pan?
- Nie musiałem. Szpiedzy wylecieli ze studiów.
- Za szpiegostwo?
- Za lenistwo!
- A ile Pan dostał za raport?
- Nic!
- Jedno pokwitowanie się zachowało. Sfałszowane?
- Nie! Na koniec rozmowy, gdy już sobie popiliśmy i przegryźli z panem z kontrwywiadu, dał on mi do podpisania jakiś papier, że otrzymałem jakieś tam pieniądze, bo …
- Ile?
- Spokojnie. Miałem pokwitować, że odebrałem pieniądze, bo – jak mi wytłumaczył – „za darmo wódki nie piliśmy i on musi się rozliczyć”.
- Nawet na kaca nic nie dał?
- Panie Robercie!
- Dobra. A jak wyglądały kolejne spotkania?
- Nie było kolejnych spotkań. Już nigdy tego gościa na oczy nie widziałem.
- Zapomniał o Panu?
- Nie wiem.
- To kto w czasie dalszych studiów przychodził po informacje do Pana?
- Nikt! Do końca studiów nikt do mnie się nie zgłosił. Być może dlatego, że kilku kolegom opowiedziałem o spotkaniu w hotelu i dotarło to do kogo trzeba. Z tej rozmowy nie robiłem tajemnicy, ale też nie rozgłaszałem tego na lewo i prawo. Kilku kolegów jednak wiedziało. Wiedziała też moja ówczesna narzeczona.
- Jak się nazywa?
-A jak ma się nazywać?! Teraz tak jak ja.
- A po studiach?

Co było po studiach? - wkrótce

Brak komentarzy: