poniedziałek, 21 września 2009

Okażmy miłosierdzie!

Punktem centralnym każdego porządnego miasta jest rynek. Tam skupia się życie handlowe i towarzyskie i czasami kulturalne. Ponieważ nasze miasto jest bardzo porządne tak jest i u nas. Górowski rynek z trzech wymienionych przeze mnie funkcji spełnia od dłuższego czasu tylko dwie pierwsze. Przynajmniej oficjalnie.
Ponieważ jednak życie nie znosi próżni toteż z inicjatywy oddolnej narodziło nam się na rynku również życie towarzysko – kulturalne. Trzeba przyznać, że tej idei oddana jest znaczna grupa ludzi, którzy od wczesnego świtu aż do zmierzchu nie opuszczają z góry upatrzonych pozycji, do których są wielce przywiązani wykazując tym jakże pożądane objawy patriotyzmu lokalnego.
Jeszcze ciemności spowijają nasz rynek swoim całunem, gdy pierwsi z nich już są na swoich posterunkach. Z niecierpliwością oczekują otwarcia jakiejś placówki handlowej w celu pokrzepienia ciała i duszy po nocy pełnej wymuszonej ascezy. A kiedy placówka handlująca pożądanymi przez nich towarami otworzy swoje podwoje są pełni niewysłowionego szczęścia. I przystępują do jego konsumpcji.
Uważny obserwator, który kilka minut po szóstej, znajdzie się na naszym rynku usłyszy takie oto przeplatające się z sobą odgłosy: „gul, gul, gul” i „ćwir, ćwir, ćwir”. Wszystko to w pełnej symbiozie z sobą, tak jak powinno być – człowiek w zgodzie z naturą. Odgłosy owe dochodzą nie tyle z rynku, co z okolicznych uliczek, gdzie w spokoju, z dala od wścibskich oczu można skonsumować proste śniadanie. Proste, ale nie prostackie! Raczej, należałoby rzec – wysublimowane i doceniane tylko w kręgach naszego folkloru rynkowego.
Wraz z biegiem dnia zwiększa się ilość wyznawców rynkow4ego folkloru. Proszę przechodząc przez rynek zauważyć, iż niektórzy z nich wcale to a wcale nie wyglądają na ludzi szczęśliwych. Powód jest poważny – są bez śniadania. A głód doskwiera, pali, skręca, powoduje drżenie rąk, ból głowy, omamy słuchowe i wzrokowe. Jednym słowem – klęska! I cóż oni mają zrobić? W tym stanie ciała i ducha pozbawieni są możliwości wykorzystania swoich umiejętności zawodowych, by na śniadanie zarobić. Pozostaje im tylko zwrócenie się do ofiarności przechodniów. Imają się przeróżnych sposobów, by wzruszyć swoim stanem i potrzebami ludzi mogących ulżyć im w ich godnym najwyższego szacunku stanie. Apelują do miłosierdzia, wzruszają opowieściami o swoim smutnym położeniu, strasznym dzieciństwie, samotności i braku perspektyw życiowych. Muszę jednak powiedzieć, że coraz mniej miłosierdzia w narodzie! Nie rozumieją potrzeb cierpiącego bliźniego! Bywa, że i „do roboty!” nagabnięty iść każe, co w uszach ich brzmi niczym najcięższa klątwa.
Jaka jest wydajność starań naszego folkloru? No, jakaś być musi skoro około południa znaczna część ich jest już syta. A niektórzy nawet tak nasyceni, że ociążale zasiadają na ławkach i tam oddają się drzemce, by spokojnie strawić z takim trudem zdobyte śniadanie. Tu trzeba powiedzieć ich przebywanie w objęciach Morfeusza jest praktycznie przez nikogo nie zakłócane. Ich prawo do drzemki szanuje policja, straż miejska a i przechodnie przechodzą obok nich nieomal na paluszkach, by nie przerywać snu pełnego marzeń o kolejnym posiłku. Bywa, że od czasu do czasu władza się pojawi i budzi wypoczywającego. Obudzony zamieni łaskawie kilka słów z przedstawicielami władzy, ci odjadą a on przymknie najpierw lewe oko, potem prawe i śni o np. Wyspach Śniadaniowych.
I tak leci życie na naszym rynku pełne swoistego folkloru. I fajnie jest, bo bez folkloru rynek by nie był taki uroczy.
Ale znajdą się ludzie złej woli, którzy chcą postawić tamę temu folklorowi. Oto dzisiaj na witrynie jednego ze sklepów rynku pojawiła się kartka o bulwersującej treści (foto poniżej). Jak tak można? – zapytuję. Żeby zaraz „okupanci” i „żebranie”. Fe! Toż jacy oni okupanci? To sól rynku naszego! Jacyż oni „żebracy”? To jałmużnicy akcyzowej, słusznej sprawy!
Z nimi trzeba delikatnie, bo to istoty pełnie wrażliwości, tkliwości, romantyzmu, poezji.
Jasne, że ich śniadanie interesom nie sprzyja. Ale przecież nie ktoś tam ktoś jest od ich ganiania, uprzykrzania im konsumpcji. Gdzież stróże prawa i porządku? A może specyficzny folklor im nie przeszkadza?
A przecież można inaczej. Są służby odpowiedzialne za przejadanie się. Można tak, w samo południe, kiedy już większość miłośników folkloru zalega ławki i schody do klatek, zrobić pogadankę na temat szkodliwości nadmiernego spożywania śniadań w rynku. Wszyscy pewnie z takiej pogadanki nie uciekną, bo w południe większość jest już wystarczająco zmęczona prozą rynkowego życia. Ja apeluję, by odnosić się do nich z sercem i uczuciem! Bierzmy przykład z naszych stróżów prawa, a nie jakaś samowolka.
Pamiętać też należy, że przedstawiciele rynkowego folkloru nam się wykruszają. Co prawda w ich szeregach pojawiają się nowe twarze, ale oni jeszcze nie zapracowali na tradycję.
A tradycja rzecz święta.
Wszystkim, którzy chcą gonić folklor z rynku przypominam powiedzenie G.B. Shawa: „Przekleństwem klas pijących jest praca”.

Brak komentarzy: