Zauważyli zapewne Państwo, iż starościna w swoich wypowiedziach na temat Szpitala bardzo często i z dużą lubością odwołuje się do argumentów "historycznych". W jej żelaznym repertuarze znajduje się np. zarzut nieprzystąpienia do programu restrukturyzacji Szpitala w roku 2005. Zarzut ten zawsze kieruje ona wobec Marka Hołtry lub Wacława Grzebielucha, którzy kierowali w owym czasie Szpitalem. Częste powtarzanie tego argumentu ma na słuchaczach wywołać wrażenie nieudolności byłych dyrektorów i ich braku kompetencji. Starościna cierpi jednak na pewną przypadłość, jaka jest wybiórcze traktowanie wydarzeń mających miejsce przed kilku laty. W swoich licznych wystąpieniach, z których 99% pozbawionych jest głębszej myśli i sensu, pomija milczeniem wszystko to, co dobrze świadczy o tych panach.
Zapomina np. powiedzieć, iż za decyzją o nieprzystępowaniu do programu restrukturyzacji stali nie oni a Zarząd Powiatu. Jednym z warunków przystąpienia do tego programu było np. spłacenie należności wobec ZUS. Wówczas, by przystąpić do restrukturyzacji, należało uregulować należności wobec ZUS za okres ostatnich dziewięciu miesięcy. Za jeden miesiąc do ZUS odprowadzano 175 tys. zł, czyli z 9 miesięcy należało odprowadzić ok. 1,6 mln zł. Oprócz tego wymagano spłacenia wszystkich długów wobec ZUS - u w ciągu dwóch lat. Kwota zadłużenia wobec tej instytucji wówczas, to - ok. 18 mln. Do tego dochodzą długi pracownicze, które wówczas wynosiły ok. 5,3 mln zł. Razem więc zobowiązania Szpitala dawały niebotyczną kwotę ok. 28 mln zł. Gdyby zgłoszono akces do programu restrukturyzacji, Starostwo Powiatowe musiałoby w ciągu 2 lat wydać taką kwotę, przy budżecie rocznym ok. 23 mln zł. W przypadku przystąpienia do programu restrukturyzacji i niedotrzymania tych warunków Szpital - a więc Starostwo - musiałoby zwrócić całą kwotę umorzonych należności z odsetkami. Wówczas władzę sprawowali ludzie odpowiedzialni, którzy wiedzieli, iż nas po prostu na to nie stać. Starostwo miało wówczas inne problemy na głowie. Też było zadłużone, bo budowało halę „Arkadię”. Nie było również woli, by dla Szpitala zaciągać kredyt. Ówczesna ekipa, co przyznał jej prominentny członek – Edward Kowalczuk – postanowiła, iż problem Szpitala pozostawi do rozwiązania następcą, gdyż wybory były za rok.
W listopadzie 2006 roku nastała nowa władza. Ówczesny dyrektor SP ZOZ kieruje do „nowych” pismo, które nosi datę 29.11.2006 r. Wacław Grzebieluch informuje w nim starościnę: „istnieje pilna potrzeba restrukturyzacji długu Samodzielnego Publicznego Zespołu Opieki Zdrowotnej w Górze, który stanowi znaczne obciążenie powiatu. Sprawa ta leży nam bardzo na sercu i znacznie obciąża bieżące funkcjonowanie Szpitala i stanowi narastające zagrożenie finansów powiatu”.
Następnie informuje starościnę o krokach jakie dyrekcja dotąd poczyniła w sprawie Szpitala. „Podjęte zostały z inicjatywy Dyrekcji SP ZOZ wstępne działania z firmą „Elektus”, która zajmuje się restrukturyzacją wierzytelności, jednak z racji upływu kadencji i opóźnienia dały one niewielki efekt finansowy, choć cieszyć się należy, iż został zrobiony długo oczekiwany PIERWSZY KROK (duże litery są również w piśmie)”.
W dalszej części pisma dyrektor stwierdza: „Opracowany został W SP ZOZ program dostosowawczy infrastruktury Szpitala do wymogów Ministerstwa Zdrowia, który powinien zostać wg postanowień na dzień dzisiejszy zrealizowany do końca 2010 roku. Program ten został zaakceptowany przez Wojewódzkiego Inspektora Sanitarnego i zostaje zgłoszony do Rejestru Wojewody. Szacowany koszt dostosowania wynosi 15 mln. zł”. To było przedstawienie problemów, przed którymi stanęła nowa(?) władza. Następnie Wacław Grzebieluch przechodzi do pytania, które brzmi: „Uwzględniając te dane, tj. istniejące i narastające, mimo znacznych spłat zadłużenie i koszt dostosowania rodzi się pytanie. Po pierwsze – czy Powiat jest w stanie restrukturyzować zadłużenie i jednocześnie finansować program dostosowawczy? Jeżeli odpowiedź jest twierdząca, to należy wdrożyć szybkie kroki realizacyjne. Jeżeli odpowiedź jest negatywna, to należy rozważyć różne opcje działań”.
Kolejno dyrektor SP ZOZ wymienia te opcje, I tak; „Można rozważyć wysiłek wspólny wszystkich samorządów na terenie Powiatu Góra, co wydaje się możliwe przy dużej woli, choć bardzo trudne”. Jak więc Państwo widzą, to nie obecna koalicja jest ojcem pomysłu, by gminy uczestniczyły w restrukturyzacji długu SP ZOZ. Wacław Grzebieluch też widział taką możliwość, ale zastrzegał się, że jest to: „bardzo trudne”. Tym samym nie podzielał on huraoptymizmu, który serwowała nam starościna przez ponad rok czasu. Na tym pomysły dyrektora SP ZOZ się nie kończyły. Inny proponowane przez niego rozwiązanie: „Można również przyjąć wariant restrukturyzacji długu i dzierżawy lub sprzedaży Szpitala istniejącym i działającym w Polsce spółkom prowadzącym szpitale również powiatowe, które posiadają kapitał, dzięki któremu Szpital ten miałby szansę dalszego funkcjonowania”.
Wacław Grzebieluch wie, iż; „są to trudne pytania, a odpowiedzi i decyzje są jeszcze trudniejsze”. Na koniec stwierdza: „Obowiązek Obywatelski zmusza mnie jednak do postawienia tej ważnej kwestii Nowemu Zarządowi Powiatu i Nowej Radzie Powiatu”. Po czym dodaje: „Jest oczywiście opcja trzecia, że Szpital istnieć przestaje w dzisiejszej formie lub w ogóle, ale problem długu obciąży jednak powiat”. W zakończeniu jest jedno zdanie: „Dyrekcja Szpitala nie ma żadnych możliwości przeprowadzenia tych spraw samodzielnie”.
Pismo, którego treść przytoczyłem Państwu dosłownie otrzymali – oprócz starościny – Przewodniczący Rady Powiatu Władysław Stanisławski oraz radny Sejmiku Dolnośląskiego – Wacław Berus.
Jak więc Państwo widzicie „nowy” Zarząd i koalicja nie realizują niczego innego niż proponował Wacław Grzebieluch. Słowo „realizują” jest tutaj nie na miejscu, bowiem to co robią to zwykła szopka i nic ponadto. Zamawiane są analizy, które mają rolę jedynie historyczną. W sprawie Szpitala koalicja nie wymyśliła niczego, czego poprzednicy już nie wydumali. Dlaczego koalicji nic nie wychodzi? Bo:
1. Starościna Pona tak nadaje się na to stanowisko, jak ja przełożonego zakonu żeńskiego.
2. Poprzez wzięcie 11 mln zł kredytu koalicja sama sobie związała ręce i nie ma możliwości poczynienia jakichkolwiek kroków.
3. Górę biorą animozje osobiste – wszystko co proponuje opozycja jest z zasady złe, a że liderem opozycji jest Marek Hołtra wyciąga się pseudoargumenty o rzekomych zaniedbaniach.
I tak czas leci. Dla Powiatu na niekorzyść a dla Pony z wymierną korzyścią finansową. Można odnieść wrażenie, że koalicjanci wychodzą z założenia: „Szczęśliwa Pona – szczęśliwy my wszyscy”. No bo jak można inaczej tłumaczyć fakt utrzymywania się nieudacznika przy władzy.(x)
piątek, 30 maja 2008
Jest muzeum!
Sesja Rady Powiatu , która odbyła się 28 maja przejdzie do historii z dwóch powodów:
- podjęcia uchwały o utworzeniu Muzeum Powiatowego,
- niecodziennej propozycji radnego Marka Hołtry dotyczącej podwyżki dla starościny Beaty Pony.
Z dniem 1 stycznia 2009 roku będzie tworzone Powiatowe Muzeum Ziemi Górowskiej, którego „docelową siedzibą będzie” budynek znajdujący się na ulicy Podwale, gdzie obecnie znajduje się Powiatowy Urząd Pracy. Punkt o utworzeniu muzeum wzbudził największe emocje. Władza chciała przesunąć termin utworzenia muzeum o rok. Propozycja ta nie spotkała się jednak ze zrozumieniem znacznej części radnych. Pomysł zmiany daty z roku 2009 na 2010 jako pierwszy skrytykował radny Tadeusz Podwiński, który, o czym należy pamiętać, w ubiegłym roku złożył podpis pod społecznym projektem uchwały. W obronie pierwotnej daty utworzenia muzeum wystąpił radny Marek Hołtra. Wskazał on na konieczność pozostawienia daty 1 stycznia 2009, argumentując, iż: „pozwoli to społecznemu komitetowi tworzenia muzeum na załatwienie spraw związanych z nabyciem osobowości prawnej oraz zachęci ludzi do przekazywania eksponatów na cele muzeum”. Wszyscy radni opozycji wypowiadali się w tym samym duchu popierając datę 1 stycznia 2009. Część radnych koalicyjnych również poparła w swoich wypowiedziach tę datę. Inicjatorzy powstania muzeum wcześniej też nie zasypywali „gruszek w popiele” i zmontowali lobby promuzealne. Tego dnia mogli oni liczyć na 9 głosów, co wystarczyło do uchwalenia uchwały w jej pierwotnym brzmieniu. Należy oddać tym radnym sprawiedliwość i wymienić nazwiska:
1. Paweł Niedźwiedź – koalicja
2. Marek Biernacki – koalicja
3. Jan Bondzior – koalicja
4. Teresa Sibilak - koalicja
5. Tadeusz Podwiński – niezależny
6. Kazimierz Bogucki – opozycja
7. Grażyna Zygan – Zeid – opozycja
8. Kazimierz Bogucki – opozycja
9. Jan Kalinowski – opozycja.
Widząc, że wynik głosowania jest przesądzony reszta koalicji zagłosowała „za” pozostawieniem pierwotnej daty i w ten sposób uchwała otrzymała 14 głosów, czyli cała Rada opowiedziała się za muzeum (Rada liczy 15 członków – radna Anna Berus była nieobecna).
Dyskusja momentami była dość humorystyczna. Przewodniczący Rady – Władysław Stanisławski – zaproponował, by tymczasowa siedziba muzeum mieściła się w budynku Starostwa Powiatowego. Przeciwko temu pomysłowi oponowała starościna, która stwierdziła, iż nie ma wolnych pomieszczeń. Niezrażony odmową Przewodniczący z szelmowskim błyskiem w oku (lewym) zaoferował swój własny gabinet (II piętro – pokój nr 31). Oczywiście określenie „gabinet” jest nieco na wyrost. Pomieszczenie owe ma wymiary ok. 2,5 m na 3 m., i nie ma tam żadnych luksusów. Nawet komputerka nie ma! Liczy się jednak gest i dobra wola oraz poczucie humoru. A w tym punkcie humor Przewodniczącego był znakomity. Z nieoczekiwaną odsieczą dla "muzealników" przybył komendant policji Zdzisław Rogala. Komendant bardzo chwalił np. nasze kowalstwo artystyczne, którego jest wielkim admiratorem. Stwierdził też, że to ostatni czas na utworzenie muzeum, gdyż już wkrótce - z przyczyn biologicznych - ludzie będący pionierami odejdą. Ze swojej strony muszę i chcę (a to ważniejsze) podziękować burmistrz Irenie Krzyszkiewicz za okazaną pomoc i zrozumienie w sprawie muzeum. O co chodzi? A to już pozostanie naszą słodką tajemnicą.Tego dnia nie tylko Przewodniczący miał szampański humor. W punkcie dotyczącym głosowania nad podwyżką dla starościny (podwyżka wynika z ustawy a nie dobrych chęci radnych) głos zabrał radny Marek Hołtra. Zaproponował on, by podwyższyć starościnie pobory do maksymalnego pułapu przewidzianego ustawą. Zaproponował kwotę 5900 zł wynagrodzenia zasadniczego i maksymalne dodatki. Uzasadniając swoja propozycję stwierdził; „Nie muszę uzasadniać. Starosta mówi, iż mamy osiągnięcia więc się należy”. Wypowiedź radnego Hołtry rozbawiła uczestników sesji. „Figlarz!” – pomyślałem wówczas, ale z drugiej strony człowiek szlachetny, bo od kiedy to opozycja proponuje rządzącym większą kasę? Wszędzie chętnie, by obcinano, aby dopiec do żywego. A u nas nie! Niestety (dla starościny) propozycja Marka Hołtry nie przeszła. Węża w kieszeni miał tego dnia Przewodniczący Władysław Stanisławski, który stwierdził: „powiat ma znikome dochody własne i nie stać nas na większą podwyżkę”. I tu (z bólem serca) muszę się zgodzić z Przewodniczącym. Jak nas stać na Ponę i taaaaki Zarząd, to nie może nas być absolutnie stać na podwyżkę. Nas już niedługa nie stać będzie na nic.
Po sesji radny Marek Hołtra wyjaśnił mi, iż nie chodziło mu o dzień dzisiejszy. On patrzy na sprawę perspektywicznie. Wszystko wskazuje na to, iż prędzej czy później będziemy mieli komisarza. Wobec bałaganu, którego narobiła rządząca koalicja będzie on musiał się nieźle narobić. Przyjętą praktyką jest, iż komisarz ma wynagrodzenie poprzednika. Jeżeli starościnie nie chce się robić za te pieniądze, to co mówić o komisarzu?
Propozycja radnego Hołtry upadła w glosowaniu i pobory starościny wyglądają obecnie tak:
1. wynagrodzenie zasadnicze – 4200 (podwyżka o 100 zł.),
2. dodatek funkcyjny 1500 zł (podwyżka o 230 zł.),
3. dodatek specjalny 1140 zł. (podwyżka o 66 zł.),
4. dodatek za wysługę lat 840 zł. (podwyżka o 20 zł).
Po podwyżce pensja starościny wynosi – 7680 zł., czyli wzrośnie o 416 zł. miesięcznie. Z innych ciekawych spraw, które miały miejsce podczas sesji należy wymienić pytanie, które pod adresem starościny skierował radny Marek Hołtra. Pytał on o:
1. Dlaczego starościna łamie ustawę o pracownikach samorządowych i zatrudnia na stanowiska dyrektorów wydziałów ludzi bez przeprowadzenia – wymaganego prawem – postępowania konkursowego?
2. Dlaczego w trybie natychmiastowym zwolniono z pracy Agnieszkę Kmiecik, która pełniła funkcję przewodniczącej Komisji ds. Orzekania o Niepełnosprawności?
3. Jak długo będziemy płacili panu Tadeuszowi Wrotkowskiemu za siedzenie w domu?
4. Czy prawdą jest, iż przeciwko burmistrzowi Wąsosza - Zbigniewowi Stuczykowi - złożono doniesienie do prokuratury i kto jest autorem takiej „strategii” negocjacyjnej?
5. Czy jest prawdą, iż bank nie zgodził się na przesunięcie ostatniej transzy kredytu w wysokości 1,1 mln. zł., z miesiąca października na czerwiec 2008 roku?
Odpowiedzi na te pytania starościna udzieli radnemu na piśmie w terminie 14 dni, o czym rzecz jasna poinformuję, bo po to jestem. (x)
- podjęcia uchwały o utworzeniu Muzeum Powiatowego,
- niecodziennej propozycji radnego Marka Hołtry dotyczącej podwyżki dla starościny Beaty Pony.
Z dniem 1 stycznia 2009 roku będzie tworzone Powiatowe Muzeum Ziemi Górowskiej, którego „docelową siedzibą będzie” budynek znajdujący się na ulicy Podwale, gdzie obecnie znajduje się Powiatowy Urząd Pracy. Punkt o utworzeniu muzeum wzbudził największe emocje. Władza chciała przesunąć termin utworzenia muzeum o rok. Propozycja ta nie spotkała się jednak ze zrozumieniem znacznej części radnych. Pomysł zmiany daty z roku 2009 na 2010 jako pierwszy skrytykował radny Tadeusz Podwiński, który, o czym należy pamiętać, w ubiegłym roku złożył podpis pod społecznym projektem uchwały. W obronie pierwotnej daty utworzenia muzeum wystąpił radny Marek Hołtra. Wskazał on na konieczność pozostawienia daty 1 stycznia 2009, argumentując, iż: „pozwoli to społecznemu komitetowi tworzenia muzeum na załatwienie spraw związanych z nabyciem osobowości prawnej oraz zachęci ludzi do przekazywania eksponatów na cele muzeum”. Wszyscy radni opozycji wypowiadali się w tym samym duchu popierając datę 1 stycznia 2009. Część radnych koalicyjnych również poparła w swoich wypowiedziach tę datę. Inicjatorzy powstania muzeum wcześniej też nie zasypywali „gruszek w popiele” i zmontowali lobby promuzealne. Tego dnia mogli oni liczyć na 9 głosów, co wystarczyło do uchwalenia uchwały w jej pierwotnym brzmieniu. Należy oddać tym radnym sprawiedliwość i wymienić nazwiska:
1. Paweł Niedźwiedź – koalicja
2. Marek Biernacki – koalicja
3. Jan Bondzior – koalicja
4. Teresa Sibilak - koalicja
5. Tadeusz Podwiński – niezależny
6. Kazimierz Bogucki – opozycja
7. Grażyna Zygan – Zeid – opozycja
8. Kazimierz Bogucki – opozycja
9. Jan Kalinowski – opozycja.
Widząc, że wynik głosowania jest przesądzony reszta koalicji zagłosowała „za” pozostawieniem pierwotnej daty i w ten sposób uchwała otrzymała 14 głosów, czyli cała Rada opowiedziała się za muzeum (Rada liczy 15 członków – radna Anna Berus była nieobecna).
Dyskusja momentami była dość humorystyczna. Przewodniczący Rady – Władysław Stanisławski – zaproponował, by tymczasowa siedziba muzeum mieściła się w budynku Starostwa Powiatowego. Przeciwko temu pomysłowi oponowała starościna, która stwierdziła, iż nie ma wolnych pomieszczeń. Niezrażony odmową Przewodniczący z szelmowskim błyskiem w oku (lewym) zaoferował swój własny gabinet (II piętro – pokój nr 31). Oczywiście określenie „gabinet” jest nieco na wyrost. Pomieszczenie owe ma wymiary ok. 2,5 m na 3 m., i nie ma tam żadnych luksusów. Nawet komputerka nie ma! Liczy się jednak gest i dobra wola oraz poczucie humoru. A w tym punkcie humor Przewodniczącego był znakomity. Z nieoczekiwaną odsieczą dla "muzealników" przybył komendant policji Zdzisław Rogala. Komendant bardzo chwalił np. nasze kowalstwo artystyczne, którego jest wielkim admiratorem. Stwierdził też, że to ostatni czas na utworzenie muzeum, gdyż już wkrótce - z przyczyn biologicznych - ludzie będący pionierami odejdą. Ze swojej strony muszę i chcę (a to ważniejsze) podziękować burmistrz Irenie Krzyszkiewicz za okazaną pomoc i zrozumienie w sprawie muzeum. O co chodzi? A to już pozostanie naszą słodką tajemnicą.Tego dnia nie tylko Przewodniczący miał szampański humor. W punkcie dotyczącym głosowania nad podwyżką dla starościny (podwyżka wynika z ustawy a nie dobrych chęci radnych) głos zabrał radny Marek Hołtra. Zaproponował on, by podwyższyć starościnie pobory do maksymalnego pułapu przewidzianego ustawą. Zaproponował kwotę 5900 zł wynagrodzenia zasadniczego i maksymalne dodatki. Uzasadniając swoja propozycję stwierdził; „Nie muszę uzasadniać. Starosta mówi, iż mamy osiągnięcia więc się należy”. Wypowiedź radnego Hołtry rozbawiła uczestników sesji. „Figlarz!” – pomyślałem wówczas, ale z drugiej strony człowiek szlachetny, bo od kiedy to opozycja proponuje rządzącym większą kasę? Wszędzie chętnie, by obcinano, aby dopiec do żywego. A u nas nie! Niestety (dla starościny) propozycja Marka Hołtry nie przeszła. Węża w kieszeni miał tego dnia Przewodniczący Władysław Stanisławski, który stwierdził: „powiat ma znikome dochody własne i nie stać nas na większą podwyżkę”. I tu (z bólem serca) muszę się zgodzić z Przewodniczącym. Jak nas stać na Ponę i taaaaki Zarząd, to nie może nas być absolutnie stać na podwyżkę. Nas już niedługa nie stać będzie na nic.
Po sesji radny Marek Hołtra wyjaśnił mi, iż nie chodziło mu o dzień dzisiejszy. On patrzy na sprawę perspektywicznie. Wszystko wskazuje na to, iż prędzej czy później będziemy mieli komisarza. Wobec bałaganu, którego narobiła rządząca koalicja będzie on musiał się nieźle narobić. Przyjętą praktyką jest, iż komisarz ma wynagrodzenie poprzednika. Jeżeli starościnie nie chce się robić za te pieniądze, to co mówić o komisarzu?
Propozycja radnego Hołtry upadła w glosowaniu i pobory starościny wyglądają obecnie tak:
1. wynagrodzenie zasadnicze – 4200 (podwyżka o 100 zł.),
2. dodatek funkcyjny 1500 zł (podwyżka o 230 zł.),
3. dodatek specjalny 1140 zł. (podwyżka o 66 zł.),
4. dodatek za wysługę lat 840 zł. (podwyżka o 20 zł).
Po podwyżce pensja starościny wynosi – 7680 zł., czyli wzrośnie o 416 zł. miesięcznie. Z innych ciekawych spraw, które miały miejsce podczas sesji należy wymienić pytanie, które pod adresem starościny skierował radny Marek Hołtra. Pytał on o:
1. Dlaczego starościna łamie ustawę o pracownikach samorządowych i zatrudnia na stanowiska dyrektorów wydziałów ludzi bez przeprowadzenia – wymaganego prawem – postępowania konkursowego?
2. Dlaczego w trybie natychmiastowym zwolniono z pracy Agnieszkę Kmiecik, która pełniła funkcję przewodniczącej Komisji ds. Orzekania o Niepełnosprawności?
3. Jak długo będziemy płacili panu Tadeuszowi Wrotkowskiemu za siedzenie w domu?
4. Czy prawdą jest, iż przeciwko burmistrzowi Wąsosza - Zbigniewowi Stuczykowi - złożono doniesienie do prokuratury i kto jest autorem takiej „strategii” negocjacyjnej?
5. Czy jest prawdą, iż bank nie zgodził się na przesunięcie ostatniej transzy kredytu w wysokości 1,1 mln. zł., z miesiąca października na czerwiec 2008 roku?
Odpowiedzi na te pytania starościna udzieli radnemu na piśmie w terminie 14 dni, o czym rzecz jasna poinformuję, bo po to jestem. (x)
środa, 28 maja 2008
Znowu pogadalim
Kolejne spotkanie radnych powiatowych w sprawie naszego Szpitala, które odbyło się 27 maja zgromadziło 7 spośród 15 radnych. Obecni byli: Przewodniczący Rady Powiatu – Władysław Stanisławski, Beata Pona, Kazimierz Bogucki, Tadeusz Podwiński, Stefan Mrówka, Teresa Sibilak, Jan Bondzior. Ci, którzy nie przybyli, stracili już dawno wiarę w sens tego typu spotkań. Przykład spotkania z 15 maja, na którym postanowiono głosować za uchwałą o postawieniu Szpitala w stan likwidacji, a którego to projektu nie doczekali się radni, może stanowić najlepszą ilustrację dla faktu tak licznej absencji. Jest tak, że starościna bardzo dużo mówi na temat Szpitala, ale z tej gadaniny absolutnie nic nie wynika.
Spotkanie rozpoczęło się od wręczenia przez starościnę materiałów dotyczących kondycji finansowej Szpitala. Radnych czekała niespodzianka. Wszyscy oczekiwali na analizę przeprowadzoną przez pracowników wydziału finansowego Starostwa, co obiecywano jeszcze w kwietniu. Okazało się jednak, iż analizę przeprowadził ...? No właśnie – kto? Tego nie dowiedzieliśmy się do końca spotkania. Przedstawiona analiza ma dużą wartość historyczną. Dotyczy bowiem roku 2007. Jeżeli dobrze liczę właśnie kończy się 5 miesiąc roku 2008. Ale musimy podziękować starościnie i za to, bo jak dotąd nie było tak, by radni otrzymywali cokolwiek innego niż obietnice. Nikt Państwu tyle nie da, co ta koalicja naobiecuje.
Przez kilka minut radni pogrążeni byli w lekturze przedstawionego im materiału. Dużo tego nie było do studiowania: 11 jednostronnie zadrukowanych kartek formatu A4 i 9 linijek na stronie 12. Wszystko to dotyczyło roku 2007, co warto raz jeszcze przypomnieć. Nie będę Państwa zanudzał historycznymi danymi – przynajmniej nie teraz.
Radny Kazimierz Bogucki przerwał niezręczne milczenie pytając: „Na co czekaliśmy? Były ustalenia, których nie dotrzymano”. Radny przypomniał, że wszyscy oczekiwali na czytelne i aktualne dane i informacje, których w dalszym ciągu jest brak. „Brak trafnej diagnozy i zaufania spowoduje, iż problemów Szpitala nigdy nie rozwiążemy” – stwierdził. „Jesteśmy nieprzygotowani do likwidacji, do przeprowadzenia jakichkolwiek zmian” – kontynuował swoje wystąpienie radny Bogucki. „Kto jest autorem tego opracowania, bo nie widzę tu żadnego podpisu” – pytał dalej. I wtedy się porobiło! Starościna zaczęła zachowywać się jakby wciąż uczyła w zerówce. Głos podniosła o trzy oktawy wyżej i zarzuciła radnemu Boguckiemu, że ten chodzi do prokuratury. Krzyku radny znieść nie mógł więc wyszedł z sali obrad.. O ile ja wiem, to radny Bogucki nie chodził do prokuratury, ale jeździł tam samochodem. Trudno iść na piechotę do Lubina, bo to tamtejsza prokuratura wezwała go na przesłuchanie w sprawie nielegalnego finansowania nielegalnych czasopism. A nie musiałby jeździć gdyby starościna nie pozwoliła finansować tych czasopism. I jest jak w przysłowiu: „Cygan zawinił – kowala powiesili”.
W trakcie rachitycznej dyskusji, która się wywiązała niczego nowego i odkrywczego nie powiedziano. Starościna dalej liczy na cud, czyli oddłużenie przez państwo w tempie ekspresowym. Głośnio też zastanawiała się na dzierżawą Szpitala. W tej sytuacji oczywiście dług spada na powiat.
Radny Tadeusz Podwiński nawiązując do absencji ponad połowy radnych stwierdził: „Jeżeli się umawiamy, że coś zrobimy a tego nie robimy, to ja się nie dziwię, że radni nie przychodzą, bo z takich spotkań nic nie wynika”.
Dyrektor Szpitala Czesława Młodawska stwierdziła, że w jej ocenie udało jej się przez rok zarządzania placówką sporo zrobić. Najważniejsze w jej wystąpienie było stwierdzenie, iż: Szpital funkcjonujący w dotychczasowej formie prawnej nie ma racji bytu. Publiczny ZOZ musi przestrzegać wskaźników zatrudnienia. To nie pozwala dokonać znaczącej redukcji zatrudnienia i obniżyć wydatków na wynagrodzenia, które w naszym Szpitalu stanowią ponad 70% kosztów. Podała przykład bloku operacyjnego, na którym wykonuje się średnio dwa zabiegi dziennie, co powoduje iż jest on nieopłacalny. Ponadto zwolnienia w publicznym szpitalu powodują konieczność wypłaty odpraw. Według jej obliczeń jest to kwota ok. 1 mln zł. Nasz Szpital ma problem z „tanimi” lekarzami, bo nikt nie chce wiązać się z potencjalnym bankrutem. „Co robić ze Szpitalem w tej chwili” - zadała pytanie. Ta decyzja jest w gestii Rady Powiatu. Dość smutnie dyrektor Czesława Młodawska stwierdziła, że „w tym Szpitalu zdana jestem sama na siebie, bo nikt mi nie pomaga”. Jednocześnie – ku zaskoczeniu wszystkich wypowiedziała następujące zdanie: „Jeżeli nie spełniłam oczekiwań mogę podać się do dymisji”.
Przewodniczący Władysław Stanisławski bronił zasadności zaciągnięcia kredytu, który – wg niego – uratował Szpital przed upadkiem. „Interesują mnie przede wszystkim rozwiązania na przyszłość” – stwierdził. Ustosunkował się do „pomysłu” starościny na temat dzierżawy: „Nie będę optował za dzierżawą czy sprzedażą Szpitala”. Wyraźnie nawiązując do wyjścia z sali radnego Boguckiego powiedział: „Sytuacja Szpitala jest bardzo trudna i nie dziwię się, że niektórym puszczają nerwy”.
Na zakończenie starościna zapewniła – tradycyjnie – iż będzie dalej działała dla dobra Szpitala. Będą szykowane dokumenty w celu uruchomienia spółki oraz postawienia Szpitala w stan likwidacji. Okazało się też, że jest szykowany program restrukturyzacji, który będzie przedstawiony pod koniec czerwca. Tak sobie policzyłem ile ich już było i wyszło mi, że nie mniej jak 5. Skromnie licząc. Żadne inne daty - na szczęście - nie padły z ust starościny (ktoś już mógłby nie zdzierżyć robienia go w wała).
Spotkanie niczego nie dało, bo dać nie mogło. Gdy czytam materiały z dyskusji na temat Szpitala, które odbyły się w latach 1999 - 2008 (a jest tego kilka kilogramów!), to odnoszę nieodparte wrażenie, że wszystko to już przerabialiśmy, i to wielokrotnie. Tyle tylko, że nikt nigdy nie wyciągnął z tego wniosków. Rządząca ekipa ze starościną na czele też ich nie wyciągnie, bo to nie są ludzie do pracy koncepcyjnej. To są ludzie do zasiadania a nie do pracy intelektualnej. I głowy nie te, za słabe do myślenia. A i Przewodniczący jakoś tak oklapł przy nich, zwapniał i nijaki się zrobił.
Powiem teraz coś czego jestem zupełnie pewien: nasz Szpital tej koalicji nie przetrzyma. Jeżeli Szpital przetrzyma trzy miesiące, to będzie to cud wart mszy. Obym się kurwa mać mylił! (x)
Spotkanie rozpoczęło się od wręczenia przez starościnę materiałów dotyczących kondycji finansowej Szpitala. Radnych czekała niespodzianka. Wszyscy oczekiwali na analizę przeprowadzoną przez pracowników wydziału finansowego Starostwa, co obiecywano jeszcze w kwietniu. Okazało się jednak, iż analizę przeprowadził ...? No właśnie – kto? Tego nie dowiedzieliśmy się do końca spotkania. Przedstawiona analiza ma dużą wartość historyczną. Dotyczy bowiem roku 2007. Jeżeli dobrze liczę właśnie kończy się 5 miesiąc roku 2008. Ale musimy podziękować starościnie i za to, bo jak dotąd nie było tak, by radni otrzymywali cokolwiek innego niż obietnice. Nikt Państwu tyle nie da, co ta koalicja naobiecuje.
Przez kilka minut radni pogrążeni byli w lekturze przedstawionego im materiału. Dużo tego nie było do studiowania: 11 jednostronnie zadrukowanych kartek formatu A4 i 9 linijek na stronie 12. Wszystko to dotyczyło roku 2007, co warto raz jeszcze przypomnieć. Nie będę Państwa zanudzał historycznymi danymi – przynajmniej nie teraz.
Radny Kazimierz Bogucki przerwał niezręczne milczenie pytając: „Na co czekaliśmy? Były ustalenia, których nie dotrzymano”. Radny przypomniał, że wszyscy oczekiwali na czytelne i aktualne dane i informacje, których w dalszym ciągu jest brak. „Brak trafnej diagnozy i zaufania spowoduje, iż problemów Szpitala nigdy nie rozwiążemy” – stwierdził. „Jesteśmy nieprzygotowani do likwidacji, do przeprowadzenia jakichkolwiek zmian” – kontynuował swoje wystąpienie radny Bogucki. „Kto jest autorem tego opracowania, bo nie widzę tu żadnego podpisu” – pytał dalej. I wtedy się porobiło! Starościna zaczęła zachowywać się jakby wciąż uczyła w zerówce. Głos podniosła o trzy oktawy wyżej i zarzuciła radnemu Boguckiemu, że ten chodzi do prokuratury. Krzyku radny znieść nie mógł więc wyszedł z sali obrad.. O ile ja wiem, to radny Bogucki nie chodził do prokuratury, ale jeździł tam samochodem. Trudno iść na piechotę do Lubina, bo to tamtejsza prokuratura wezwała go na przesłuchanie w sprawie nielegalnego finansowania nielegalnych czasopism. A nie musiałby jeździć gdyby starościna nie pozwoliła finansować tych czasopism. I jest jak w przysłowiu: „Cygan zawinił – kowala powiesili”.
W trakcie rachitycznej dyskusji, która się wywiązała niczego nowego i odkrywczego nie powiedziano. Starościna dalej liczy na cud, czyli oddłużenie przez państwo w tempie ekspresowym. Głośnio też zastanawiała się na dzierżawą Szpitala. W tej sytuacji oczywiście dług spada na powiat.
Radny Tadeusz Podwiński nawiązując do absencji ponad połowy radnych stwierdził: „Jeżeli się umawiamy, że coś zrobimy a tego nie robimy, to ja się nie dziwię, że radni nie przychodzą, bo z takich spotkań nic nie wynika”.
Dyrektor Szpitala Czesława Młodawska stwierdziła, że w jej ocenie udało jej się przez rok zarządzania placówką sporo zrobić. Najważniejsze w jej wystąpienie było stwierdzenie, iż: Szpital funkcjonujący w dotychczasowej formie prawnej nie ma racji bytu. Publiczny ZOZ musi przestrzegać wskaźników zatrudnienia. To nie pozwala dokonać znaczącej redukcji zatrudnienia i obniżyć wydatków na wynagrodzenia, które w naszym Szpitalu stanowią ponad 70% kosztów. Podała przykład bloku operacyjnego, na którym wykonuje się średnio dwa zabiegi dziennie, co powoduje iż jest on nieopłacalny. Ponadto zwolnienia w publicznym szpitalu powodują konieczność wypłaty odpraw. Według jej obliczeń jest to kwota ok. 1 mln zł. Nasz Szpital ma problem z „tanimi” lekarzami, bo nikt nie chce wiązać się z potencjalnym bankrutem. „Co robić ze Szpitalem w tej chwili” - zadała pytanie. Ta decyzja jest w gestii Rady Powiatu. Dość smutnie dyrektor Czesława Młodawska stwierdziła, że „w tym Szpitalu zdana jestem sama na siebie, bo nikt mi nie pomaga”. Jednocześnie – ku zaskoczeniu wszystkich wypowiedziała następujące zdanie: „Jeżeli nie spełniłam oczekiwań mogę podać się do dymisji”.
Przewodniczący Władysław Stanisławski bronił zasadności zaciągnięcia kredytu, który – wg niego – uratował Szpital przed upadkiem. „Interesują mnie przede wszystkim rozwiązania na przyszłość” – stwierdził. Ustosunkował się do „pomysłu” starościny na temat dzierżawy: „Nie będę optował za dzierżawą czy sprzedażą Szpitala”. Wyraźnie nawiązując do wyjścia z sali radnego Boguckiego powiedział: „Sytuacja Szpitala jest bardzo trudna i nie dziwię się, że niektórym puszczają nerwy”.
Na zakończenie starościna zapewniła – tradycyjnie – iż będzie dalej działała dla dobra Szpitala. Będą szykowane dokumenty w celu uruchomienia spółki oraz postawienia Szpitala w stan likwidacji. Okazało się też, że jest szykowany program restrukturyzacji, który będzie przedstawiony pod koniec czerwca. Tak sobie policzyłem ile ich już było i wyszło mi, że nie mniej jak 5. Skromnie licząc. Żadne inne daty - na szczęście - nie padły z ust starościny (ktoś już mógłby nie zdzierżyć robienia go w wała).
Spotkanie niczego nie dało, bo dać nie mogło. Gdy czytam materiały z dyskusji na temat Szpitala, które odbyły się w latach 1999 - 2008 (a jest tego kilka kilogramów!), to odnoszę nieodparte wrażenie, że wszystko to już przerabialiśmy, i to wielokrotnie. Tyle tylko, że nikt nigdy nie wyciągnął z tego wniosków. Rządząca ekipa ze starościną na czele też ich nie wyciągnie, bo to nie są ludzie do pracy koncepcyjnej. To są ludzie do zasiadania a nie do pracy intelektualnej. I głowy nie te, za słabe do myślenia. A i Przewodniczący jakoś tak oklapł przy nich, zwapniał i nijaki się zrobił.
Powiem teraz coś czego jestem zupełnie pewien: nasz Szpital tej koalicji nie przetrzyma. Jeżeli Szpital przetrzyma trzy miesiące, to będzie to cud wart mszy. Obym się kurwa mać mylił! (x)
poniedziałek, 26 maja 2008
Kandydaci do sławy - wystąp!
W tym roku już po raz 14. odbędzie się konkurs „Góra i Ziemia Górowska – Moja Mała Ojczyzna”, wspólnie organizowany przez Towarzystwo Miłośników Ziemi Górowskiej i Powiatowe Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Poradnictwa Psychologiczno-Pedagogicznego. 28 maja 2008 r. jego uczestników będzie gościć szkoła podstawowa w Sicinach.
W tym samym dniu w godzinach od 16.00 do 18.00 będzie można wziąć udział w jego wersji internetowej. Pytania będą zamieszczone w witrynie PCDN i PPP w zakładce „Aktualności”. Spróbować swych sił może każdy bez względu na wiek i miejsce zamieszkania. Odpowiedzi trzeba będzie wysłać drogą internetową na adres - pcdn@pcdn.edu.pl. Komisja konkursowa będzie oceniała wyłącznie te odpowiedzi, które dojdą 28 maja do godziny 18.00
Od 2002 r. urządzono po raz pierwszy internetową wersja konkursu. Mniej więcej w tym samym czasie, (a w 2003 wygrałem Ja - Kanalia! - z czego jestem najdumniejszy!) kiedy odbywał się konkurs w tradycyjnej formie, był dostępny w internecie zestaw pytań, na które mógł odpowiadać przez 30 minut każdy bez względu na miejsce zamieszkania i wiek. Odpowiedzi należało przysłać pocztą elektroniczną. W tej wersji konkursu wzięło udział 5 osób. Był to pierwszy konkursu w powiecie górowskim przeprowadzony w ten sposób. W kolejnym roku z powodu usterek technicznych wersja internetowa konkursu została unieważniona. W 2004 r. w internecie zamiast pytań tekstowych umieszczono fotografie, które podjęło się rozpoznać 6 osób. Podobnie postąpiono w 2005 r. W kolejnych latach jednak zrezygnowano z tej formy konkursu.
Przybywajcie! Zwyciężajcie! Nagrody zgarniajcie!
I naważniejsze:
Szanowny dyrektor PCDN i PPP Bernard Bazylewicz otworzył na ten dzień podwoje pracowni informatycznej dla wszystkich pragnących wziąść udział w konkursie. Niech sława jego niesie się poza granice powiatu!
W tym samym dniu w godzinach od 16.00 do 18.00 będzie można wziąć udział w jego wersji internetowej. Pytania będą zamieszczone w witrynie PCDN i PPP w zakładce „Aktualności”. Spróbować swych sił może każdy bez względu na wiek i miejsce zamieszkania. Odpowiedzi trzeba będzie wysłać drogą internetową na adres - pcdn@pcdn.edu.pl. Komisja konkursowa będzie oceniała wyłącznie te odpowiedzi, które dojdą 28 maja do godziny 18.00
Od 2002 r. urządzono po raz pierwszy internetową wersja konkursu. Mniej więcej w tym samym czasie, (a w 2003 wygrałem Ja - Kanalia! - z czego jestem najdumniejszy!) kiedy odbywał się konkurs w tradycyjnej formie, był dostępny w internecie zestaw pytań, na które mógł odpowiadać przez 30 minut każdy bez względu na miejsce zamieszkania i wiek. Odpowiedzi należało przysłać pocztą elektroniczną. W tej wersji konkursu wzięło udział 5 osób. Był to pierwszy konkursu w powiecie górowskim przeprowadzony w ten sposób. W kolejnym roku z powodu usterek technicznych wersja internetowa konkursu została unieważniona. W 2004 r. w internecie zamiast pytań tekstowych umieszczono fotografie, które podjęło się rozpoznać 6 osób. Podobnie postąpiono w 2005 r. W kolejnych latach jednak zrezygnowano z tej formy konkursu.
Przybywajcie! Zwyciężajcie! Nagrody zgarniajcie!
I naważniejsze:
Szanowny dyrektor PCDN i PPP Bernard Bazylewicz otworzył na ten dzień podwoje pracowni informatycznej dla wszystkich pragnących wziąść udział w konkursie. Niech sława jego niesie się poza granice powiatu!
Antykoncepcja - stanowcze tak!
Na forumgora.prv.pl pojawił się post, którego znaczenie należy docenić. Okazuje się bowiem, że również w Lesznie martwią się kondycją naszego powiatu. Z bólem i cierpieniem pochyla się nad jedną z naszych jednostek okołopowiatowych najwybitniejsze pióro "SamejBronki" w promieniu.... ho! ho!, a może i więcej! Maciej Papież - bo o nim to mowa - zajął się Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie. Już pierwsze zdanie tchnie świeżością i odkrywczością: "Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie to jednostka podległa powiatowi". Nie obce są mu tajniki samorządu powiatowego! W tym pierwszym zdaniu już zaimponował mi znajomością tematu. Potem jest już tylko coraz lepiej. W miarę czytania tekstu dowiadujemy się rzeczy naprawdę rewelacyjnych, o których nawet radni powiatowi nie mieli zielonego pojęcia. Nadworny skryba "SamejBronki", niespełniony radny - bo nigdy nie wybrany na radnego miasta Leszna (gratulacje leszczynianie!), niedoszły poseł "SamejBronki(naród nie docenił!) - w kolejnym zdaniu używa takiego oto mądrego sformułowania: "Tajemnicą poliszynela było to, że placówka, w której pracują praktycznie same kobiety, targana była wewnętrznymi konfliktami". Niestety! As dziennikarski "SamejBronki" nie bardzo zrozumiał użytą przez siebie metaforę. Należy jednak mu wybaczyć, gdyż ciąży na nim trudne dziedzictwo kontaktów z Lepperem i jego kompanami. Oni zazwyczaj jak coś mówili, to też nie wiedzieli za dobrze o czym. Warto więc przypomnieć, iż tajemnica poliszynela to rzekoma tajemnica, o której wszyscy wiedzą, lecz nikt o niej głośno nie mówi. O zwolnieniu poprzedniej kierowniczki PCPR mówiło całe miasto. Powody są wszystkim dobrze znane. Nie tylko mówiono. Istnieje ogólnie dostępny protokół z posiedzenia Zarządu Powiatu, na którym ówczesna kierowniczka próbowała się tłumaczyć ze stawianych jej zarzutów. Bezskutecznie. Dodać należy, że jej odejście przyjęte zostało z wielką ulgą przez pracowników PCPR. Po Małgorzacie Dobrzyńskiej funkcję kierownika tej jednostki objęła 16 lutego 2007 roku
Bożena Merta. Według dziennikarskiej gwiazdy, ale "SamejBronki", było inaczej: "Kilkanaście miesięcy temu powołano na jej miejsce Agnieszkę K". Królu gipsowy w pozłocie! Figuro odpustowa - myli się Waść! Bez dwóch zdań myli i czytelnikom lipę chce wepchać! Jakże to: odwołano?! A to niby z kim ja dzisiaj rozmawiałem? Z pozorem? Iluzją? Toż to sama urocza kierowniczka konwersowała ze mną. Nie jestem niewiernym Tomaszem, żeby zaraz dotykać, ale ona ci to była - Bożenka Merta - w całej urodzie i intelekcie oraz przy innych wdziękach, jakże przyjemnych dla szeregu doznań z górnej półki estetyki.
W kolejnych zdaniach twórczość króla odpustów rozwija się niczym papier toaletowy, który - jak każdy wie - służy wiadomym celom. I tak: "Szefowała około roku. Starostwo widocznie nie było zadowolone z jej pracy, skoro została zwolniona w trybie natychmiastowym. O przyczynach tak drastycznego kroku - nikt nie chce mówić".
Jak to nikt? Mnie tam wsio rybka - ja powiem. Autorowi tych żałosnych wypocin (miejmy jednak nad nim litość - z "SamejBronki" on jest) pomerdały się dwie różne sprawy. Sprawa pierwsza: pomylił on szefowanie PCPR - m z funkcją przewodniczącego Powiatowego Zespołu ds. Orzekania o Niepełnosprawności. Te dwie sprawy dla zwykłego śmiertelnika są proste. W przypadku prominentnych członków "SamejBronki", a szczególnie jej kandydatów na posłów, nawet znajomość budowa cepa wymaga ukończenia przynajmniej rocznego kursu oraz przytargania na egzamin prosiaka, by wszystko dobrze się skończyło. Po takim kursie różne takie udające, że umieją czytać i pisać persony, mogą już z błogosławieństwem "SamejBronki" zasiadać w radach nadzorczych np. różnych rozgłośni. Zasada jest prosta: czym durniejsze - tym wyżej postawione.
Agnieszka Kmiecik była na stanowisko przewodniczącej protegowana przez "SamąBronkę" a dokładnie również przez niedoszłego senatora - Wacława Berusa, który kandydował wraz z elokwentnym Papieżem z okręgu leszczyńsko-kaliskiego. Agnieszkę Kmiecik zwolniono ze stanowiska nie z przyczyn podawanych przez jej duchowego pobratymca - Macieja Papieża. W zasadzie zwolniła ja jej własna niekompetencja. Pani ta zaniżyła np. o ok. 30% liczbę niepełnosprawnych w powiecie. W dokumentacji panował taki ład i skład jak w artykule Macieja Papieża (nic dziwnego więc, że bierze ją w opiekę). Kolejną sekwencję wydarzeń Król dziennikarskiej tandety i nierzetelności opisuje tak: "Ale zwolniona kierownicza poszła o krok dalej. Czując się ofiarą, zgłosiła prokuratorowi, że władze powiatu wręcz ją prześladowały - wymuszając na niej określone (nieprawne) zachowania. To taki gorszy rodzaj mobbingu". Owszem, poszła do sądu. Zarząd Powiatu też nie zasypywał gruszek w popiele i całą sprawę zgłosił, tyle że do prokuratury.
I na tym kończy się historia Agnieszki K. opisanej piórem intelektualisty z "SamejBronki", w której tandeciarstwo, ćwierćprawda i zmyślenie przeplatają się z ignorancją. Sądzę, iż znanemu piewcy dokonań "SamejBronki" można śmiało zadedykować taki oto wierszyk:
"Nową przypowieść Papież sobie kupi,
że i w Górze i poza Górą głupi".
Boże, miej litość nad poczętymi z nieszczelnych kondomów!
Bożena Merta. Według dziennikarskiej gwiazdy, ale "SamejBronki", było inaczej: "Kilkanaście miesięcy temu powołano na jej miejsce Agnieszkę K". Królu gipsowy w pozłocie! Figuro odpustowa - myli się Waść! Bez dwóch zdań myli i czytelnikom lipę chce wepchać! Jakże to: odwołano?! A to niby z kim ja dzisiaj rozmawiałem? Z pozorem? Iluzją? Toż to sama urocza kierowniczka konwersowała ze mną. Nie jestem niewiernym Tomaszem, żeby zaraz dotykać, ale ona ci to była - Bożenka Merta - w całej urodzie i intelekcie oraz przy innych wdziękach, jakże przyjemnych dla szeregu doznań z górnej półki estetyki.
W kolejnych zdaniach twórczość króla odpustów rozwija się niczym papier toaletowy, który - jak każdy wie - służy wiadomym celom. I tak: "Szefowała około roku. Starostwo widocznie nie było zadowolone z jej pracy, skoro została zwolniona w trybie natychmiastowym. O przyczynach tak drastycznego kroku - nikt nie chce mówić".
Jak to nikt? Mnie tam wsio rybka - ja powiem. Autorowi tych żałosnych wypocin (miejmy jednak nad nim litość - z "SamejBronki" on jest) pomerdały się dwie różne sprawy. Sprawa pierwsza: pomylił on szefowanie PCPR - m z funkcją przewodniczącego Powiatowego Zespołu ds. Orzekania o Niepełnosprawności. Te dwie sprawy dla zwykłego śmiertelnika są proste. W przypadku prominentnych członków "SamejBronki", a szczególnie jej kandydatów na posłów, nawet znajomość budowa cepa wymaga ukończenia przynajmniej rocznego kursu oraz przytargania na egzamin prosiaka, by wszystko dobrze się skończyło. Po takim kursie różne takie udające, że umieją czytać i pisać persony, mogą już z błogosławieństwem "SamejBronki" zasiadać w radach nadzorczych np. różnych rozgłośni. Zasada jest prosta: czym durniejsze - tym wyżej postawione.
Agnieszka Kmiecik była na stanowisko przewodniczącej protegowana przez "SamąBronkę" a dokładnie również przez niedoszłego senatora - Wacława Berusa, który kandydował wraz z elokwentnym Papieżem z okręgu leszczyńsko-kaliskiego. Agnieszkę Kmiecik zwolniono ze stanowiska nie z przyczyn podawanych przez jej duchowego pobratymca - Macieja Papieża. W zasadzie zwolniła ja jej własna niekompetencja. Pani ta zaniżyła np. o ok. 30% liczbę niepełnosprawnych w powiecie. W dokumentacji panował taki ład i skład jak w artykule Macieja Papieża (nic dziwnego więc, że bierze ją w opiekę). Kolejną sekwencję wydarzeń Król dziennikarskiej tandety i nierzetelności opisuje tak: "Ale zwolniona kierownicza poszła o krok dalej. Czując się ofiarą, zgłosiła prokuratorowi, że władze powiatu wręcz ją prześladowały - wymuszając na niej określone (nieprawne) zachowania. To taki gorszy rodzaj mobbingu". Owszem, poszła do sądu. Zarząd Powiatu też nie zasypywał gruszek w popiele i całą sprawę zgłosił, tyle że do prokuratury.
I na tym kończy się historia Agnieszki K. opisanej piórem intelektualisty z "SamejBronki", w której tandeciarstwo, ćwierćprawda i zmyślenie przeplatają się z ignorancją. Sądzę, iż znanemu piewcy dokonań "SamejBronki" można śmiało zadedykować taki oto wierszyk:
"Nową przypowieść Papież sobie kupi,
że i w Górze i poza Górą głupi".
Boże, miej litość nad poczętymi z nieszczelnych kondomów!
"Szczudłowi"
19 maja radny powiatowy Marek Hołtra skierował pismo następującej treści do Przewodniczącego Komisji Rewizyjnej Jana Bondziora:
Zwracam się do Pana z prośba o podjęcie interwencji w następujących sprawach.
1.Starosta Powiatu narusza ustawę o pracownikach samorządowych.
W związku z przyjęciem nowego Regulaminu Organizacyjnego Starostwa Powiatowego, w którym przewidziano utworzenie nowych stanowisk urzędniczych, starosta nie podjęła żadnych działań zmierzających do przeprowadzenie konkursów celem wyłonienia kadry kierowniczej. Szczególnie rażącym przykładem jest brak rozstrzygnięcia konkursu na stanowisko dyrektora wydziału oświaty. Termin złożenia dokumentów minął dnia 2 kwietnia a do dnia dzisiejszego nie mamy rozstrzygnięcia. Innymi przykładami są: zatrudnienie bez konkursu pani Agnieszki Iskry, panów: Pawła Niewrzała, Tadeusza Juski, Andrzeja Samborskiego, jak też powierzenie obowiązków dyrektorowi Henrykowi Kłakowi.
2. Starosta naruszyła ustawę o ochronie danych osobowych poprzez wyliczenie kosztów wprowadzenie nowego Regulaminu organizacyjnego, w którym to podała wysokość wynagrodzeń dwóch pracownic starostwa.
W załączeniu przesyłam opinię radcy prawnego - Zdzisława Kaczorowskiego – w w/w sprawach.
Do wiadomości:
1. a/a
2. Nadzór prawny Wojewody Dolnośląskiego
3. Przewodniczący Rady Powiatu
/ Marek Hołtra/
W opisywanej w piśmie sprawie radny Hołtra zasięgnął opinii radcy prawnego - Zdzisława Koczorowskiego. Opinia radcy prawnego, który zatrudniony jest przez Starostwo Powiatowe w Górze, brzmi: "Zgodnie z art. 3a pkt 1 (ustawa z dnia 22 marca 1990 roku o pracownikach samorządowych - Dz. U. z 2001 r, nr 142, poz. 1592 ze zmianami), nabór na wolne stanowiska urzędnicze, w tym na kierownicze stanowiska urzędnicze, zatrudnionych na podstawie art. 2 p. 2 i 4, tzn. pracownicy samorządowi zatrudniani na podstawie mianowania lub umowy o pracę, jest otwarty i konkurencyjny. Nabór na stanowiska kierownicze organizują kierownicy jednostek. Ogłoszenie o stanowisku urzędniczym oraz naboru na to stanowisko umieszcza się w Biuletynie Informacji Publicznej oraz na tablicy informacyjnej jednostki, w której prowadzony jest nabór".
Starościna Beata Pona oddała niedźwiedzią przysługę wymienionym w piśmie osobom. Postępując w ten sposób dała ona jakby do zrozumienia, iż nie wierzy w umiejętności i kompetencje tych ludzi. Wygląda na to, iż ma ona mierne pojęcie o ich umiejętnościach i brak wiary w możliwość wygrania przez nich normalnego, uczciwego konkursu. Stąd bezprawne mianowania na stanowiska dyrektorskie. A prosty lud już się śmieje, że mamy dyrektorów "szczudłowych". Na co to nowym dyrektorom?! Starościna takie przekonanie, iż większość ludzi nie posiada odpowiednich kwalifikacji do pełnienia funkcji kierowniczych, wyniosła zapewne z "SamejBronki", która tą wiejska nauczycielkę oraz Przewodniczący Władysław Stanisławski wynieśli - bez jakichkolwiek kwalifikacji - do pełnienia funkcji starościny. To, że starościna nie posiada wiedzy, jak w samorządzie obsadza się stanowiska kierownicze, nie budzi mojego zdziwienia. Kobieta tkwi mentalnie w "SamejBronce" i ta skaza już jej pozostanie do końca życia. Zdziwienie natomiast może budzić fakt, iż Ojciec koalicji Grande Przewodniczący brwi nie marszczy i w głowę nie każe się stukać. Oto Szanowni Państwo żywy przykład jak ryba psuje się od głowy. Chociaż pozwolę sobie zauważyć, iż od dłuższego czasu już nie wiadomo czy ten pokraczny twór koalicyjny ma cokolwiek poza .... . Obyśmy zdrowi byli i ten dopust boży przeczekali. (x)
Zwracam się do Pana z prośba o podjęcie interwencji w następujących sprawach.
1.Starosta Powiatu narusza ustawę o pracownikach samorządowych.
W związku z przyjęciem nowego Regulaminu Organizacyjnego Starostwa Powiatowego, w którym przewidziano utworzenie nowych stanowisk urzędniczych, starosta nie podjęła żadnych działań zmierzających do przeprowadzenie konkursów celem wyłonienia kadry kierowniczej. Szczególnie rażącym przykładem jest brak rozstrzygnięcia konkursu na stanowisko dyrektora wydziału oświaty. Termin złożenia dokumentów minął dnia 2 kwietnia a do dnia dzisiejszego nie mamy rozstrzygnięcia. Innymi przykładami są: zatrudnienie bez konkursu pani Agnieszki Iskry, panów: Pawła Niewrzała, Tadeusza Juski, Andrzeja Samborskiego, jak też powierzenie obowiązków dyrektorowi Henrykowi Kłakowi.
2. Starosta naruszyła ustawę o ochronie danych osobowych poprzez wyliczenie kosztów wprowadzenie nowego Regulaminu organizacyjnego, w którym to podała wysokość wynagrodzeń dwóch pracownic starostwa.
W załączeniu przesyłam opinię radcy prawnego - Zdzisława Kaczorowskiego – w w/w sprawach.
Do wiadomości:
1. a/a
2. Nadzór prawny Wojewody Dolnośląskiego
3. Przewodniczący Rady Powiatu
/ Marek Hołtra/
W opisywanej w piśmie sprawie radny Hołtra zasięgnął opinii radcy prawnego - Zdzisława Koczorowskiego. Opinia radcy prawnego, który zatrudniony jest przez Starostwo Powiatowe w Górze, brzmi: "Zgodnie z art. 3a pkt 1 (ustawa z dnia 22 marca 1990 roku o pracownikach samorządowych - Dz. U. z 2001 r, nr 142, poz. 1592 ze zmianami), nabór na wolne stanowiska urzędnicze, w tym na kierownicze stanowiska urzędnicze, zatrudnionych na podstawie art. 2 p. 2 i 4, tzn. pracownicy samorządowi zatrudniani na podstawie mianowania lub umowy o pracę, jest otwarty i konkurencyjny. Nabór na stanowiska kierownicze organizują kierownicy jednostek. Ogłoszenie o stanowisku urzędniczym oraz naboru na to stanowisko umieszcza się w Biuletynie Informacji Publicznej oraz na tablicy informacyjnej jednostki, w której prowadzony jest nabór".
Starościna Beata Pona oddała niedźwiedzią przysługę wymienionym w piśmie osobom. Postępując w ten sposób dała ona jakby do zrozumienia, iż nie wierzy w umiejętności i kompetencje tych ludzi. Wygląda na to, iż ma ona mierne pojęcie o ich umiejętnościach i brak wiary w możliwość wygrania przez nich normalnego, uczciwego konkursu. Stąd bezprawne mianowania na stanowiska dyrektorskie. A prosty lud już się śmieje, że mamy dyrektorów "szczudłowych". Na co to nowym dyrektorom?! Starościna takie przekonanie, iż większość ludzi nie posiada odpowiednich kwalifikacji do pełnienia funkcji kierowniczych, wyniosła zapewne z "SamejBronki", która tą wiejska nauczycielkę oraz Przewodniczący Władysław Stanisławski wynieśli - bez jakichkolwiek kwalifikacji - do pełnienia funkcji starościny. To, że starościna nie posiada wiedzy, jak w samorządzie obsadza się stanowiska kierownicze, nie budzi mojego zdziwienia. Kobieta tkwi mentalnie w "SamejBronce" i ta skaza już jej pozostanie do końca życia. Zdziwienie natomiast może budzić fakt, iż Ojciec koalicji Grande Przewodniczący brwi nie marszczy i w głowę nie każe się stukać. Oto Szanowni Państwo żywy przykład jak ryba psuje się od głowy. Chociaż pozwolę sobie zauważyć, iż od dłuższego czasu już nie wiadomo czy ten pokraczny twór koalicyjny ma cokolwiek poza .... . Obyśmy zdrowi byli i ten dopust boży przeczekali. (x)
niedziela, 25 maja 2008
Biznes na zabytku
Wielu z Czytelników nie pamięta już w jakich okolicznościach sprzedano tzw. "zamek". Przy okazji należy pamiętać, że używana nazwa "zamek" jest nieadekwatna do tej budowli. Nie wiadomo bowiem, gdzie znajdował się obiekt (a taki istniał). Konserwatorzy przypuszczają, iż w okolicach przedszkola na ulicy Żeromskiego. "Zamek" jest dawną basztą obronną. Ma ona dwie kondygnacje: parter pochodzi z końca XIV wieku a piętro z XVI wieku. Pod koniec XIX wieku (ok. 1890 r) dobudowano do baszty dach w obecnym kształcie i szczyty w kształcie schodków. Tyle historii, teraz biznes.
Sprzedaż "zamku" nastąpiła na podstawie uchwały Rady Miejskiej, która zapadła na sesji w dniu 11 kwietnia 1997 r. Należy pamiętać, iż w myśl wówczas obowiązującego prawa, to rada gminy podejmowała decyzję o zbycie nieruchomości. Gmina dokonała wyceny obiektu, dokonano podziału geodezyjnego, który polegał na podziale działki nr 907 na trzy mniejsze. Do sprzedaży trafiła działka nr 907/2, czyli ta z zamkiem. Wartość obiektu wyceniła rzeczoznawca - Wiesława Bartosiewicza. Rzeczoznawca wycenił 56.700zł. Następnie ogłoszono przetarg, w którym wyceniono obiekt na 58.200 zł. Zgodnie z obowiązującą wówczas ustawą o gospodarce nieruchomościami cenę nieruchomości - w przypadku zbycia - obniżało się o 50%. Uwaga o tej bonifikacie zawarta była w ogłoszeniu o przetargu.
Pierwszy przetarg, który miał się odbyć 24 października 1997 r.,nie odbył się z powodu braku oferentów. Wobec powyższego Zarząd obniżył cenę do 48 tys. zł. Kolejny przetarg odbył się 21 listopada 1997 r. W przetargu wzięły udział dwie osoby. Za kwotę 22.750 zł. nabył obiekt Dariusz Barna. Dnia 15 stycznia 1998 r. umowa sprzedaży została sformalizowana prawnie poprzez zawarcie aktu notarialnego. Wojewódzki Konserwator Zabytków w Lesznie nie wniósł do faktu sprzedaży żadnych zastrzeżeń.
Zgodnie z apisami zawartymi w akcie notarialnym "zamek" nie mógł być przeznaczony do prowadzenia działalności gospodarczej, usług lub zamieszkania. Pamiętać należy, iż podczas sesji Rady Miejskiej - liczyła ona wówczas 28 radnych - za zbyciem "zamku" było 18 radnych, wstrzymało się 4, nikt nie był przeciw. Po upływie niespełna dwóch lat niektórzy z radnych zaczęli interesować się losami obiektu. Pojawiały się głosy, że "obiekt szpeci wygląd miasta" (radny Ryszard Borawski).
Niszczejącym obiektem zajęto się podczas posiedzenia Komisji Oświaty, Kultury i Sportu Rady Miejskiej, która odbyła się 13 września 1999 roku. Wywiązała się wówczas dyskusja na temat obiektu.
Wacław Samotyja: czy konserwator nie wydał zaleceń odnośnie użytkowania nieruchmości?
Sekretarz UMiG (Tadeusz Otto): konserwator w swoim piśmie wspomniał tylko o warunkach architektoniczno - konserwatorskich, tzn. bryła baszty nie może być przebudowywana ani nie może być deformowana elewacja budynku. Wszystkie uwagi konserwatora odnoszą się przede wszystkim do zmian architektonicznych.
Ryszard Borawski: czy zawarty jest zapis w umowie lub akcie notarialnym, że w razie nieremontowania budynku, można by odstąpić od o tego?
Wypowiedź sekretarza pozostaje w sprzeczności z wypowiedzią burmistrz Ireny Krzyszkiewicz z dnia 21 maja 2008 roku, która w sprawie obiektu wypowiedziała się w następujący sposób: "W grę wchodzi nawet pozbawienie praw własności dotychczasowego właściciela. Podstawę do ewentualnego podjęcia takiej decyzji stanowi zapis w akcie notarialnym, w którym znajduje się klauzula o ciążącym na nabywcy obowiązku przeprowadzania prac konserwatorskich.
Sekretarz UMiG (Tadeusz Otto): taki zapis nie mógł się znaleźć ponieważ zapisy warunkujące zabudowę można czynić w przypadku oddawania gruntów w wieczyste użytkowanie a nie na własność. To, że obiekt jest w takim stanie, o tym decyduje konserwator zabytków, on sprawuje pieczę nad wszystkimi zabytkami i on może wydawać odpowiednie zalecenia ich właścicielom.
Ryszard Borawski: obiekt szpeci wygląd miasta.
Sekretarz UMiG (Tadeusz Otto): dla ówczesnego Zarządu chodziło o sprzedaż obiektu, na który nie było środków na remont. Poinformował ponadto, iż w 1997 roku wyprowadzili się z budynku lokatorzy i dążono do realizacji koncepcji muzeum Ziemi Górowskiej. Koncepcji nie zrealizowano z powodu braku środków. W roku 1993 Bractwo Kurkowe (19 kwietnia 1994 r. na posiedzeniu Zarządu Cechu Rzemiosł Różnych kupcy i rzemieślnicy górowscy powołali Kurkowe Bractwo Strzeleckie.Inicjatywa ta nigdy się nie rozwinęła), miało zawiązać w Górze i chciało przejąć ten obiekt, jednak koncepcja zagospodarowania budynku przez Bractwo nie doszła do skutku.
Bolesław Witkowski: czy gmina ma jakikolwiek wpływ na wygląd budynku?
Sekretarz UMiG (Tadeusz Otto): bezpośredni nie, jedynie pośrednio poprzez konserwatora zabytków i nadzór budowlany.
Dyskusja w sprawie "zamku" na tym się wyczerpała. Jednak jej członkowie nie poszli sobie do domów, ale udali się na lustrację dóbr kultury. Zlustrowano: "mury obronne, Wieżę Głogowską, kościół św. Katarzyny, kościół Bożego Ciała, wieżę ciśnień, zamek - wiezienie".
Po powrocie z lustracji komisja sporządziła do Zarządu następujący wniosek: "Wyznaczyć osobę w Urzędzie Miasta i Gminy odpowiedzialną za stan zabytków w gminie Góra". I członkowie komisji poszli sobie do domu.
Z radnych, którzy w momencie sprzedaży "zamku" byli radnymi i są nimi obecnie pozostali nam: Bronisław Barna oraz Eugeniusz Stankiewicz. Bronisław Barna - ojciec nabywcy "zamku"; w latach 1994 - 1998 był również członkiem Zarządu gminy Góra, który to podjął decyzję o sprzedaży. Burmistrzem był wówczas Stanisław Kwiatek. Pozostali członkowie Zarządu: Czesław Błyga, Michał Kałasz (z-ca burmistrza), Stanisław Majowicz, Alfred Osmolski, Jan Rewers.
Widzą więc Państwo, że problem "zamku" nie jest nowy. Tyle tylko, że od 11 lat nikt nie próbował znaleźć sposobu jego rozwiązania. Zabytkowa budowla jest do reszty zrujnowana. Władza udawała, że problemu nie widzi a mieszkańcy miotali pod nosem ciężkie wyrazy, i tak to leciało. Problem był mniej widoczny do czasu powstania
"Netto". Obecnie przy "zamku" przebiega bardzo uczęszczany szlak komunikacyjny i wszystkich trafia szlag, że jeden z nielicznych zabytków ocalałych w naszym mieście wygląda jakby dzień wcześniej rąbnął w niego pocisk z haubicy 220 mm. A przecież działań wojennych nie było. Chyba, że ja coś przespałem.
Sprzedaż "zamku" nastąpiła na podstawie uchwały Rady Miejskiej, która zapadła na sesji w dniu 11 kwietnia 1997 r. Należy pamiętać, iż w myśl wówczas obowiązującego prawa, to rada gminy podejmowała decyzję o zbycie nieruchomości. Gmina dokonała wyceny obiektu, dokonano podziału geodezyjnego, który polegał na podziale działki nr 907 na trzy mniejsze. Do sprzedaży trafiła działka nr 907/2, czyli ta z zamkiem. Wartość obiektu wyceniła rzeczoznawca - Wiesława Bartosiewicza. Rzeczoznawca wycenił 56.700zł. Następnie ogłoszono przetarg, w którym wyceniono obiekt na 58.200 zł. Zgodnie z obowiązującą wówczas ustawą o gospodarce nieruchomościami cenę nieruchomości - w przypadku zbycia - obniżało się o 50%. Uwaga o tej bonifikacie zawarta była w ogłoszeniu o przetargu.
Pierwszy przetarg, który miał się odbyć 24 października 1997 r.,nie odbył się z powodu braku oferentów. Wobec powyższego Zarząd obniżył cenę do 48 tys. zł. Kolejny przetarg odbył się 21 listopada 1997 r. W przetargu wzięły udział dwie osoby. Za kwotę 22.750 zł. nabył obiekt Dariusz Barna. Dnia 15 stycznia 1998 r. umowa sprzedaży została sformalizowana prawnie poprzez zawarcie aktu notarialnego. Wojewódzki Konserwator Zabytków w Lesznie nie wniósł do faktu sprzedaży żadnych zastrzeżeń.
Zgodnie z apisami zawartymi w akcie notarialnym "zamek" nie mógł być przeznaczony do prowadzenia działalności gospodarczej, usług lub zamieszkania. Pamiętać należy, iż podczas sesji Rady Miejskiej - liczyła ona wówczas 28 radnych - za zbyciem "zamku" było 18 radnych, wstrzymało się 4, nikt nie był przeciw. Po upływie niespełna dwóch lat niektórzy z radnych zaczęli interesować się losami obiektu. Pojawiały się głosy, że "obiekt szpeci wygląd miasta" (radny Ryszard Borawski).
Niszczejącym obiektem zajęto się podczas posiedzenia Komisji Oświaty, Kultury i Sportu Rady Miejskiej, która odbyła się 13 września 1999 roku. Wywiązała się wówczas dyskusja na temat obiektu.
Wacław Samotyja: czy konserwator nie wydał zaleceń odnośnie użytkowania nieruchmości?
Sekretarz UMiG (Tadeusz Otto): konserwator w swoim piśmie wspomniał tylko o warunkach architektoniczno - konserwatorskich, tzn. bryła baszty nie może być przebudowywana ani nie może być deformowana elewacja budynku. Wszystkie uwagi konserwatora odnoszą się przede wszystkim do zmian architektonicznych.
Ryszard Borawski: czy zawarty jest zapis w umowie lub akcie notarialnym, że w razie nieremontowania budynku, można by odstąpić od o tego?
Wypowiedź sekretarza pozostaje w sprzeczności z wypowiedzią burmistrz Ireny Krzyszkiewicz z dnia 21 maja 2008 roku, która w sprawie obiektu wypowiedziała się w następujący sposób: "W grę wchodzi nawet pozbawienie praw własności dotychczasowego właściciela. Podstawę do ewentualnego podjęcia takiej decyzji stanowi zapis w akcie notarialnym, w którym znajduje się klauzula o ciążącym na nabywcy obowiązku przeprowadzania prac konserwatorskich.
Sekretarz UMiG (Tadeusz Otto): taki zapis nie mógł się znaleźć ponieważ zapisy warunkujące zabudowę można czynić w przypadku oddawania gruntów w wieczyste użytkowanie a nie na własność. To, że obiekt jest w takim stanie, o tym decyduje konserwator zabytków, on sprawuje pieczę nad wszystkimi zabytkami i on może wydawać odpowiednie zalecenia ich właścicielom.
Ryszard Borawski: obiekt szpeci wygląd miasta.
Sekretarz UMiG (Tadeusz Otto): dla ówczesnego Zarządu chodziło o sprzedaż obiektu, na który nie było środków na remont. Poinformował ponadto, iż w 1997 roku wyprowadzili się z budynku lokatorzy i dążono do realizacji koncepcji muzeum Ziemi Górowskiej. Koncepcji nie zrealizowano z powodu braku środków. W roku 1993 Bractwo Kurkowe (19 kwietnia 1994 r. na posiedzeniu Zarządu Cechu Rzemiosł Różnych kupcy i rzemieślnicy górowscy powołali Kurkowe Bractwo Strzeleckie.Inicjatywa ta nigdy się nie rozwinęła), miało zawiązać w Górze i chciało przejąć ten obiekt, jednak koncepcja zagospodarowania budynku przez Bractwo nie doszła do skutku.
Bolesław Witkowski: czy gmina ma jakikolwiek wpływ na wygląd budynku?
Sekretarz UMiG (Tadeusz Otto): bezpośredni nie, jedynie pośrednio poprzez konserwatora zabytków i nadzór budowlany.
Dyskusja w sprawie "zamku" na tym się wyczerpała. Jednak jej członkowie nie poszli sobie do domów, ale udali się na lustrację dóbr kultury. Zlustrowano: "mury obronne, Wieżę Głogowską, kościół św. Katarzyny, kościół Bożego Ciała, wieżę ciśnień, zamek - wiezienie".
Po powrocie z lustracji komisja sporządziła do Zarządu następujący wniosek: "Wyznaczyć osobę w Urzędzie Miasta i Gminy odpowiedzialną za stan zabytków w gminie Góra". I członkowie komisji poszli sobie do domu.
Z radnych, którzy w momencie sprzedaży "zamku" byli radnymi i są nimi obecnie pozostali nam: Bronisław Barna oraz Eugeniusz Stankiewicz. Bronisław Barna - ojciec nabywcy "zamku"; w latach 1994 - 1998 był również członkiem Zarządu gminy Góra, który to podjął decyzję o sprzedaży. Burmistrzem był wówczas Stanisław Kwiatek. Pozostali członkowie Zarządu: Czesław Błyga, Michał Kałasz (z-ca burmistrza), Stanisław Majowicz, Alfred Osmolski, Jan Rewers.
Widzą więc Państwo, że problem "zamku" nie jest nowy. Tyle tylko, że od 11 lat nikt nie próbował znaleźć sposobu jego rozwiązania. Zabytkowa budowla jest do reszty zrujnowana. Władza udawała, że problemu nie widzi a mieszkańcy miotali pod nosem ciężkie wyrazy, i tak to leciało. Problem był mniej widoczny do czasu powstania
"Netto". Obecnie przy "zamku" przebiega bardzo uczęszczany szlak komunikacyjny i wszystkich trafia szlag, że jeden z nielicznych zabytków ocalałych w naszym mieście wygląda jakby dzień wcześniej rąbnął w niego pocisk z haubicy 220 mm. A przecież działań wojennych nie było. Chyba, że ja coś przespałem.
sobota, 24 maja 2008
Powróćmy do korzeni
Powróćmy do programu rewitalizacji, który chce realizować nasza gmina. Wzbudził on u dużej grupy mieszkańców wiele nadziei. Obecnie po nieudanych konsultacjach powiedzieć można jedno: jeszcze nie ma - co nie znaczy, iż nie będzie -jasności, co do celów, jakie zamierza się osiągnąć poprzez ten program. Przypomnieć należy, iż rewitalizacja (w szczególności centrów miast i zabytkowych dzielnic) realizowana ma być w jej trzech wymiarach: przestrzennym, społecznym i gospodarczym. Oznacza to wspieranie wszystkich jej elementów: zagospodarowanie pustych przestrzeni, poprawa funkcjonalności ruchu kołowego i pieszego oraz estetyki przestrzeni publicznych, tworzenie stref bezpieczeństwa i zapobieganie przestępczości, nadanie obiektom zdegradowanym funkcji kulturalnych i edukacyjnych, renowacja budynków o wartości architektonicznej i znaczeniu historycznym, przebudowa lub remonty publicznej infrastruktury dla rozwoju funkcji turystycznych, rekreacyjnych i sportowych połączonych z działalnością gospodarczą oraz tworzenie warunków lokalowych i infrastrukturalnych do rozwoju małej i średniej przedsiębiorczości.
Z dwóch spotkań, w których uczestniczyłem, nie wyniosłem wrażenia, iż istnieje spójna koncepcja programu rewitalizacji. Tak naprawdę, w zakresie urbanistycznym, niczego nie trzeba odkrywać i wymyślać. Wszystko zostało odkryte i opisane 25 lat temu. W 1983 roku ówczesne władze gminy otrzymały dwutomowe opracowanie zatytułowane: "Studium historyczno - urbanistyczno - konserwatorskie miasta Góry", które zrealizował zespół fachowców z Instytutu Historii Architektury, Sztuki i Techniki Politechniki we Wrocławiu. W opracowaniu tym znajduje się rozdział pt: "Ocena niektórych działań inwestycyjnych w Górze pod kątem wniosków konserwatorskich". Autorów studium najbardziej interesowało "stare miasto". Autor opracowania zastrzegł się, iż: "W ocenie tej zajmę się jedynie najbardziej drastycznymi przykładami, które w jakiś sposób wpłynęły na zniweczenie lub deprecjonowanie wartości architektonicznych poszczególnych obiektów jak i wartości kulturowej przestrzeni urbanistycznej".
Najbardziej drastycznymi przykładami beztroski jaka panowała w latach 60. ubiegłego wieku są: zburzenie ratusza i zboru ewangelickiego. Obiekt zboru był w dobrym stanie technicznym i: "nadawał się, ze swym bogatym wnętrzem, do adaptacji np. na dom kultury z salą koncertową czy teatralną. Niestety, zalecenia konserwatorskie pozostały jedynie na papierze i obiekt przestał istnieć".
Widok na zbór ewangelicki z gotycką wieżą zegarową; data rozbiórki 1966 r.
W sprawozdaniu z likwidacji zboru z dnia 1.04.1966 czytamy: "z rozbiórki uzyskano:
- drewno opałowe: 385 m/3,
- drewno użytkowe: 27,41 m/3,
- dachówka rozbiórkowa: 14.000 szt.,
- cegła pełna: 12.600 szt.,
- blacha miedziana: 570 kg.
Inny przykład: "XIX wieczny ratusz ze zawalonym dachem i przedziurawionymi stropami nadawał się do remontu. Podobny zresztą wniosek stawiał E. Małachowicz (wówczas wojewódzki konserwator zabytków we Wrocławiu) w 1958 roku".
Zdjęcie przedstawia miejsce po zburzonym już ratuszu, który rozebrano w 1959 roku.
Autor studium nie żałuje również słów krytyki pod adresem tego wszystkiego, co w rynku wybudowano po 1945 roku. Budynek wzniesiony na miejscu ratusza (tzw. "podkowa")ocenia następująco: "(...) powstała bezosobowa architektura o grubych obcych podziałach, zbyt totalna w stosunku do sąsiadujących domów. Prócz tego należy wypunktować inne błędy związane z budową tego 4 - kondygnacyjnego bloku. Otóż cofnięto linię zabudowy tego bloku w stosunku do linii regulacyjnej zarówno od strony ulicy Nowotki (obecnie A. Krajowej) jak i Bieruta (obecnie Piłsudskiego). Poszerzone w ten niekorzystny sposób wyloty tych ulic dają zafałszowany obraz przestrzenny tych fragmentów w stosunku do historycznych proporcji". Przyczyną cofnięcia "podkowy" było wygospodarowanie parkingu, co autor ocenia jako: "mizerną korzyść komunikacyjną".
Zdjęcie "podkowy"; koniec lat 60. Pod budynkiem widoczny postój taksówek.
Równie duże zmiany zaszły w północnej pierzei rynku. Z okresu przed 1945 rokiem został tam tylko jeden budynek, którego nie dotknęły zmiany architektoniczne - dom narożnikowy nr 22. W latach 60.: "powstał dwukondygnacyjny budynek ze stromym dachem z fatalnie zaakcentowanym narożnikiem na skraju pierzei (obecnie mieści się w nim apteka "Lawendowa"). Narożnik został rozwiązany jako 3 - kondygnacyjna kostka z płaskim dachem, ze skośnie zarysowaną krawędzią ściany kryjącej w drugiej kondygnacji bocznej elewacji monstrualny balkon na całą głębokość budynku. Cztery małe, głębokie zespolone loggie stwarzają ponure wrażenie otworów bunkrowych. (...). Jeżeli część ze stromym dachem - mimo zarzutów braku pionowych podziałów nawiązujących do historycznych parcel i pewnej monotonii - jest jeszcze do zaakceptowania, to niewydarzone, pseudonowoczesne zakończenie pierzei (...) jest po prostu nie do przyjęcia.
Wymienione przez autora studium zgubne dla wizerunku rynku inwestycje - a raczej grube pomyłki - nie wyczerpują katalogu zarzutów. Co poradzili fachowcy? W odniesieniu do "podkowy" i "bunkra" zalecili: "Korekcie powinny być poddane bloki zabudowy przy rynku (omawiane przeze mnie dwa przykłady), przywrócenie historycznej linii i podziałów zabudowy po śmierci technicznej wzniesionych w latach 60 - tych budynków". Innymi słowy - powrócić do tego, co było przed barbaryzacją rynku. Autor idzie dalej: "Placowi Rynkowemu winno się przywrócić jego znaczenie i proporcje przestrzenne. Zatem postuluje się budowę ratusza z wieżą jako elementem wysokościowym przywróconym panoramie miasta". Należy pamiętać, iż w rynku nie było w 1983 roku jeszcze potworka dumnie i na wyrost zwanego "Pomnikiem". Ten szpetny wykwit rawickiego tzw. "rzemiosła socrealistycznego" oszpecił rynek do reszty i jest jak czyrak na wiadomym miejscu.
Czy ktoś się zamachnie na ten "uniwersalny symbol", pod którym zbiera się przy każdej okazji tłum oficjeli? A może tak przyzwoita fontanna zamiast ewidentnego knota?!
Bardzo interesująco brzmi również zalecenie, by: "mury miejskie wraz z basztą Głogowską oraz strażnicą (tzw. "zamek") winny być zachowane i poddane konserwacji. Nowy mur, postawiony w linii dawnego, winno się pogrubić".
A to są cuda naszej zabytkowej architektury. Mogą stanowić prawdziwą atrakcję turystyczną. Nie zobaczycie ich Państwo w żadnym z albumów o Górze. Aż żal! Bardzo urokliwe, bardzo! Widać, że naprawdę zabytkowe, bo mocno nadgryzł je czas.
Ale cóż się dziwić, że od minimum 60 lat wszystko to czeka na remont, jeżeli w niegdyś władza zafundowała nam "coś", o czym w opracowaniu napisano tak: "Rozbudowa budynku Urzędu Miejskiego, jaka nastąpiła w latach 70 - tych, jest dowodem kompletnej ignorancji i przykładem dysharmonii form".Jednak i u nas zaświeciło ostatnio słoneczko. Jeden z budynków znajdujących się w rynku został odnowiony zgodnie z zasadami sztuki konserwatorskiej i z ponurego bunkra stał się perłą architektury. Można rzec, iż była to pierwsza rewitalizacja w naszym mieście i to w pełni udana.Na tle budynku PCDNiPPP widać wyraźnie szkody poczynione na skutek niefrasobliwości ludzi nieodpowiedzialnych, którzy zniszczyli - i to chyba bezpowrotnie - historyczną zabudowę rynku. Czy realizacja programu rewitalizacji naszego miasta odmieni oblicze jego serca? I rzecz najważniejsza - ta niefrasobliwość trwa do dnia dzisiejszego. Ona dzieje się na naszych oczach przy zupełnej obojętności ludzi za to odpowiedzialnych. Ale o tym w najbliższym czasie. (x)
Z dwóch spotkań, w których uczestniczyłem, nie wyniosłem wrażenia, iż istnieje spójna koncepcja programu rewitalizacji. Tak naprawdę, w zakresie urbanistycznym, niczego nie trzeba odkrywać i wymyślać. Wszystko zostało odkryte i opisane 25 lat temu. W 1983 roku ówczesne władze gminy otrzymały dwutomowe opracowanie zatytułowane: "Studium historyczno - urbanistyczno - konserwatorskie miasta Góry", które zrealizował zespół fachowców z Instytutu Historii Architektury, Sztuki i Techniki Politechniki we Wrocławiu. W opracowaniu tym znajduje się rozdział pt: "Ocena niektórych działań inwestycyjnych w Górze pod kątem wniosków konserwatorskich". Autorów studium najbardziej interesowało "stare miasto". Autor opracowania zastrzegł się, iż: "W ocenie tej zajmę się jedynie najbardziej drastycznymi przykładami, które w jakiś sposób wpłynęły na zniweczenie lub deprecjonowanie wartości architektonicznych poszczególnych obiektów jak i wartości kulturowej przestrzeni urbanistycznej".
Najbardziej drastycznymi przykładami beztroski jaka panowała w latach 60. ubiegłego wieku są: zburzenie ratusza i zboru ewangelickiego. Obiekt zboru był w dobrym stanie technicznym i: "nadawał się, ze swym bogatym wnętrzem, do adaptacji np. na dom kultury z salą koncertową czy teatralną. Niestety, zalecenia konserwatorskie pozostały jedynie na papierze i obiekt przestał istnieć".
Widok na zbór ewangelicki z gotycką wieżą zegarową; data rozbiórki 1966 r.
W sprawozdaniu z likwidacji zboru z dnia 1.04.1966 czytamy: "z rozbiórki uzyskano:
- drewno opałowe: 385 m/3,
- drewno użytkowe: 27,41 m/3,
- dachówka rozbiórkowa: 14.000 szt.,
- cegła pełna: 12.600 szt.,
- blacha miedziana: 570 kg.
Inny przykład: "XIX wieczny ratusz ze zawalonym dachem i przedziurawionymi stropami nadawał się do remontu. Podobny zresztą wniosek stawiał E. Małachowicz (wówczas wojewódzki konserwator zabytków we Wrocławiu) w 1958 roku".
Zdjęcie przedstawia miejsce po zburzonym już ratuszu, który rozebrano w 1959 roku.
Autor studium nie żałuje również słów krytyki pod adresem tego wszystkiego, co w rynku wybudowano po 1945 roku. Budynek wzniesiony na miejscu ratusza (tzw. "podkowa")ocenia następująco: "(...) powstała bezosobowa architektura o grubych obcych podziałach, zbyt totalna w stosunku do sąsiadujących domów. Prócz tego należy wypunktować inne błędy związane z budową tego 4 - kondygnacyjnego bloku. Otóż cofnięto linię zabudowy tego bloku w stosunku do linii regulacyjnej zarówno od strony ulicy Nowotki (obecnie A. Krajowej) jak i Bieruta (obecnie Piłsudskiego). Poszerzone w ten niekorzystny sposób wyloty tych ulic dają zafałszowany obraz przestrzenny tych fragmentów w stosunku do historycznych proporcji". Przyczyną cofnięcia "podkowy" było wygospodarowanie parkingu, co autor ocenia jako: "mizerną korzyść komunikacyjną".
Zdjęcie "podkowy"; koniec lat 60. Pod budynkiem widoczny postój taksówek.
Równie duże zmiany zaszły w północnej pierzei rynku. Z okresu przed 1945 rokiem został tam tylko jeden budynek, którego nie dotknęły zmiany architektoniczne - dom narożnikowy nr 22. W latach 60.: "powstał dwukondygnacyjny budynek ze stromym dachem z fatalnie zaakcentowanym narożnikiem na skraju pierzei (obecnie mieści się w nim apteka "Lawendowa"). Narożnik został rozwiązany jako 3 - kondygnacyjna kostka z płaskim dachem, ze skośnie zarysowaną krawędzią ściany kryjącej w drugiej kondygnacji bocznej elewacji monstrualny balkon na całą głębokość budynku. Cztery małe, głębokie zespolone loggie stwarzają ponure wrażenie otworów bunkrowych. (...). Jeżeli część ze stromym dachem - mimo zarzutów braku pionowych podziałów nawiązujących do historycznych parcel i pewnej monotonii - jest jeszcze do zaakceptowania, to niewydarzone, pseudonowoczesne zakończenie pierzei (...) jest po prostu nie do przyjęcia.
Wymienione przez autora studium zgubne dla wizerunku rynku inwestycje - a raczej grube pomyłki - nie wyczerpują katalogu zarzutów. Co poradzili fachowcy? W odniesieniu do "podkowy" i "bunkra" zalecili: "Korekcie powinny być poddane bloki zabudowy przy rynku (omawiane przeze mnie dwa przykłady), przywrócenie historycznej linii i podziałów zabudowy po śmierci technicznej wzniesionych w latach 60 - tych budynków". Innymi słowy - powrócić do tego, co było przed barbaryzacją rynku. Autor idzie dalej: "Placowi Rynkowemu winno się przywrócić jego znaczenie i proporcje przestrzenne. Zatem postuluje się budowę ratusza z wieżą jako elementem wysokościowym przywróconym panoramie miasta". Należy pamiętać, iż w rynku nie było w 1983 roku jeszcze potworka dumnie i na wyrost zwanego "Pomnikiem". Ten szpetny wykwit rawickiego tzw. "rzemiosła socrealistycznego" oszpecił rynek do reszty i jest jak czyrak na wiadomym miejscu.
Czy ktoś się zamachnie na ten "uniwersalny symbol", pod którym zbiera się przy każdej okazji tłum oficjeli? A może tak przyzwoita fontanna zamiast ewidentnego knota?!
Bardzo interesująco brzmi również zalecenie, by: "mury miejskie wraz z basztą Głogowską oraz strażnicą (tzw. "zamek") winny być zachowane i poddane konserwacji. Nowy mur, postawiony w linii dawnego, winno się pogrubić".
A to są cuda naszej zabytkowej architektury. Mogą stanowić prawdziwą atrakcję turystyczną. Nie zobaczycie ich Państwo w żadnym z albumów o Górze. Aż żal! Bardzo urokliwe, bardzo! Widać, że naprawdę zabytkowe, bo mocno nadgryzł je czas.
Ale cóż się dziwić, że od minimum 60 lat wszystko to czeka na remont, jeżeli w niegdyś władza zafundowała nam "coś", o czym w opracowaniu napisano tak: "Rozbudowa budynku Urzędu Miejskiego, jaka nastąpiła w latach 70 - tych, jest dowodem kompletnej ignorancji i przykładem dysharmonii form".Jednak i u nas zaświeciło ostatnio słoneczko. Jeden z budynków znajdujących się w rynku został odnowiony zgodnie z zasadami sztuki konserwatorskiej i z ponurego bunkra stał się perłą architektury. Można rzec, iż była to pierwsza rewitalizacja w naszym mieście i to w pełni udana.Na tle budynku PCDNiPPP widać wyraźnie szkody poczynione na skutek niefrasobliwości ludzi nieodpowiedzialnych, którzy zniszczyli - i to chyba bezpowrotnie - historyczną zabudowę rynku. Czy realizacja programu rewitalizacji naszego miasta odmieni oblicze jego serca? I rzecz najważniejsza - ta niefrasobliwość trwa do dnia dzisiejszego. Ona dzieje się na naszych oczach przy zupełnej obojętności ludzi za to odpowiedzialnych. Ale o tym w najbliższym czasie. (x)
czwartek, 22 maja 2008
Wesoło było, jest i będzie
Zbliża się kolejna sesja Rady Powiatu. Program sesji nie jest zbyt obfity. Pamiętacie Państwo podaną przeze mnie informację, iż na sesji, która odbędzie się 28 maja będzie głosowana uchwała o postawieniu naszego Szpitala w stan likwidacji. I taka uchwała będzie. Zmianie uległ tylko jeden szczegół. Uchwała dotyczyła będzie "zaopiniowaniu projektu uchwały Rady Powiatu Gostyńskiego w sprawie likwidacji Oddziału dla Przewlekle Chorych w Poniecu działającego w strukturze Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Gostyniu". Kiedy 15 maja Przewodniczący Rady Powiatu - Władysław Stanisławski - zaproponował uchwałę o likwidacji Szpitala wszyscy sądzili, że chodzi o nasz Szpital. Okazuje się jednak, że Przewodniczącemu chodził po głowie całkiem inny szpital. Ot, takie drobne nieporozumienie towarzyskie. Nic ponadto. Obiecał uchwałę o likwidacji i słowa dotrzymał. Słowny jest! A złe języki już wrogą propagandę sieją! Oszczerstwa - co oczywiste - krążą po mieście, iż nasz Szpital już dawno komuś przyrzeczono, a to co się teraz odbywa, to zwykła zmyłka i zgrywa. To wersja soft. W wersji hard papla się o korzyściach, które Bardzo Ważne Osoby uzyskają z wydzierżawienia naszego Szpitala. Swoją drogą uważam, iż nie należy zgodzić się na likwidację szpitala w Poniecu. Ta placówka ma dla nas szczególne znaczenie. Każdy przecież wie, że obecna koalicja jest, od początku sprawowania władzy, przewlekle chora na niemoc i impotencję w rządzeniu. Jak przychylimy się do wniosku samorządu gostyńskiego, to gdzie nasza koalicja będzie się wyzbywała tej kosztownej dla nas dolegliwości, którą można porównać tylko z chorobami zwanymi niegdyś "wstydliwymi" (tryperek, syfilisik)? Pozostanie tylko placówka o przydługawej nazwie: "dla przewlekle i nieuleczalnie chorych". A tam leczenie trwa! Nie jedna kadencja może przejść koło nosa i portfela.
W porządku obrad znajduje się również podwyżka dla Beaty Pony, która - sądząc po fatalnym stanie powiatu - jest starościną. Nie jest to inicjatywa żadnego z radnych. To Donek i jego ludzie wymyślili sobie, że burmistrzowie, wójtowie, prezydenci miast, starostowie zarabiają za mało. I machnęli chłopaki rozporządzenie (z 22 kwietnia 2008 roku), że trzeba to zmienić. Dotąd Pona zarabiała tak:
1. wynagrodzenie zasadnicze - 4.100 zł.
2. dodatek funkcyjny - 1270 zł.
3. dodatek specjalny w wysokości 20% łącznie wynagrodzenia zasadniczego i dodatku funkcyjnego w kwocie 1074 zł.
4. dodatek za wieloletnią pracę w wysokości 20% wynagrodzenia zasadniczego w kwocie 820 zł.
Razem: 7264 zł.
Rozporządzenie Donka i s-ki wprowadza nowe widełki. I wygląda to tak:
1. kwota wynagrodzenia zasadniczego kształtuje się w przedziale 4200 - 5900 zł.
2. dodatek funkcyjny kształtuje się w przedziale 1500 - 1900 zł.
3. paragraf 7 rozporządzenia mówi, iż staroście przysługuje dodatek specjalny w kwocie nie mniejszej niż 20% i nie przekraczającej 40% łącznie wynagrodzenia zasadniczego i dodatku funkcyjnego.
4. za wieloletnią pracę można otrzymać dodatek nie większy niż 20%.
Jak więc widać Donek pochylił się nas ciężkim losem ludzi samorządu. Zapomniał jednak dać na te podwyżki kasę, tak że to my zapłacimy za jego dobre serce. Każdy przecież wie, jak ciężko jest znaleźć chętnych na stanowisko starosty czy burmistrza. Ze względu na marne zarobki nikt wybitny i wykształcony nie chce startować w wyborach. Kandydatów z łapanki się wynajduje. Ludzie np. mówią, iż z Poną było podobnie. Nie chciała być starościną za żadne skarby. "W szkole pracuję - mówiła - dyrektorem jestem, kasę trzepię jak ta lala i stresów nie mam". Koalicjanci wybrali się wtedy do jej rodzinnej miejscowości i tam nuże ją przekonywać. "Mała ojczyzna wzywa!" - argumentowali. "Jeżeli nie ty, to kto jest mądrzejszy, bardziej elokwentny, politycznie wyrobiony i równy tobie doświadczeniem?" - pytali. A ona nie, i nie! W końcu na sposób się wzięli. Nauczyli się jej ulubionych piosenek (dowiedzieli się bowiem, że starościna, podlotkiem jeszcze będąc, występowała w chórze "Drewniane uszy"). Idą tym wzorem stworzyli chór mieszany o nazwie "Koryto cię wzywa". Trzy dni i noce śpiewali ulubione piosnki swojej oblubienicy. Dyrygował chórem wszechstronnie utalentowany Przewodniczący. O jego rozlicznych talentach niech świadczy fakt, iż w trudnych polowych warunkach, w miejscu gdzie ptaki zawracają sądząc, iż to koniec świata, nie można było znaleźć batuty. Przewodniczący dyrygował więc czym popadło. A to orczyk się znalazł, a to znowu dyszel od wozu drabiniastego był na podorędziu, Kiedy indziej w dyrygenckim zapale kury zielononóżki robiły za batutę. Raz nawet, po ciemnicy i w mgle, krowa się nawinęła, ale temu ciężarowi Przewodniczący już nie podołał. Wszak on człowiek, nie Herkules. Bywały też chwile nieco groźniejsze. "Razu jednego tumany mgły były tak gęste - opowiadał mi jeden z koalicjantów - że palców u ręki widać nie było. Już myślelim, że do bab swoich wrócim, pod pierzyny wleziem i swawolić będziem, bo ckniło nam się okrótnie za nimi. Ale, gdzie tam! Przewodniczący powiada: chłopy, wytrwałością i pieśnią zdobędziemy serce Beaci. Ale jak śpiewać w rytm, kiedy dyrygenta nie widać? Zafrasował się nieco Przewodniczący, zamyślił głęboko i powiedział: lejcami dyrygował będę i po świstaniu usłyszycie co i jak. Stanelim karnie w szeregu i dalejże śpiewać. A śpiewaliśmy wówczas taką balladę miłosną: "Wlazł kotek na płotek i mruga". No i nucim tę pieśń miłosną nasłuchując świstów. Śwista, śwista, śwista, i nagle jak nie zaśwista, ale Panie, po głowach, po plecach, po kasztylach. My w nogi, kto gdzie mógł się chował. Krzyczymy, żeby przestał, bo boli. A on Panie, znaczy Przewodniczący, nie reaguje. Oj, Panie! Oberwalim my wtedy, co się zowie. Ja i tak szczęście miałem. Ale taki jeden był z nami, co miał z sobą taką nowoczesną rurę wydechową, co ona miała za tubę robić. I on nawoływał przez nią Przewodniczącego, by rzeź niewinnych skończył. Panie, jak lejcobatutą dostał on przez siedzenie, a miał tubę przy ustach, bo o litość w naszym imieniu prosił Przewodniczącego, to całą zawartość tej tuby połknął! Strasznie potem hałasował! A wiesz Pan kiedy pogrom się skończył? Kandydatka na starościnę z domu wyszła, ale Przewodniczący tego nie widział. Jak ja macnął tą batutą, to z nóg ją ścięło. Wstała po kwadransie, ale jakaś Panie taka odmieniona. Nie tylko na twarzy, bo tam szrama taka czerwona się ciągnęła od lewego ucha po prawe. Spojrzenie miała takie jakieś dziwne, bo jedno oko całkiem zapuchnięte a drugie wytrzeszczu dostało. Jak już doszła do siebie taką piosenkę zanuciła Przewodniczącemu: "Święty Władeczku, święty Władeczku, zgubiłam serce pod miedzą. Ach co to będzie, ach co to będzie, jak się ludziska dowiedzą". A Przewodniczący z miejsca jej odpalił: "Za tę kasę, co ją będziesz szarpała, jako starościna, kupisz sobie nie tylko jedno serce. W sklepie drobiarskim, to ty Beaciu będziesz hrabina! Tam serca wołowe, wieprzowe, kurze, gęsie, kacze, indycze. Czegóż ci jeszcze brakuje?" Spojrzeli na siebie promiennie i razem zanucili:
Ona:
Mój Władeczku chmurnooki
Pytaj o mnie SamejBronki
Pytaj o mnie Janka z lasów
I powołaj mnie
Mój Prezesie, mój przejrzysty
Pytaj o mnie Mrówki bystre
Pytaj o mnie Sowy mądre
I powołaj mnie, mój miły...
On:
Jak mam pytać koalicji?
Są zazdrośni, bo nie myślisz
O robocie a o kasie
I to szczęście Twe, ma miła
Są zazdrośni o Twą pensję
O gabinet i leserkę
I mój jaśniepański gest
Powołuję Cię ma miła...
W porządku obrad znajduje się również podwyżka dla Beaty Pony, która - sądząc po fatalnym stanie powiatu - jest starościną. Nie jest to inicjatywa żadnego z radnych. To Donek i jego ludzie wymyślili sobie, że burmistrzowie, wójtowie, prezydenci miast, starostowie zarabiają za mało. I machnęli chłopaki rozporządzenie (z 22 kwietnia 2008 roku), że trzeba to zmienić. Dotąd Pona zarabiała tak:
1. wynagrodzenie zasadnicze - 4.100 zł.
2. dodatek funkcyjny - 1270 zł.
3. dodatek specjalny w wysokości 20% łącznie wynagrodzenia zasadniczego i dodatku funkcyjnego w kwocie 1074 zł.
4. dodatek za wieloletnią pracę w wysokości 20% wynagrodzenia zasadniczego w kwocie 820 zł.
Razem: 7264 zł.
Rozporządzenie Donka i s-ki wprowadza nowe widełki. I wygląda to tak:
1. kwota wynagrodzenia zasadniczego kształtuje się w przedziale 4200 - 5900 zł.
2. dodatek funkcyjny kształtuje się w przedziale 1500 - 1900 zł.
3. paragraf 7 rozporządzenia mówi, iż staroście przysługuje dodatek specjalny w kwocie nie mniejszej niż 20% i nie przekraczającej 40% łącznie wynagrodzenia zasadniczego i dodatku funkcyjnego.
4. za wieloletnią pracę można otrzymać dodatek nie większy niż 20%.
Jak więc widać Donek pochylił się nas ciężkim losem ludzi samorządu. Zapomniał jednak dać na te podwyżki kasę, tak że to my zapłacimy za jego dobre serce. Każdy przecież wie, jak ciężko jest znaleźć chętnych na stanowisko starosty czy burmistrza. Ze względu na marne zarobki nikt wybitny i wykształcony nie chce startować w wyborach. Kandydatów z łapanki się wynajduje. Ludzie np. mówią, iż z Poną było podobnie. Nie chciała być starościną za żadne skarby. "W szkole pracuję - mówiła - dyrektorem jestem, kasę trzepię jak ta lala i stresów nie mam". Koalicjanci wybrali się wtedy do jej rodzinnej miejscowości i tam nuże ją przekonywać. "Mała ojczyzna wzywa!" - argumentowali. "Jeżeli nie ty, to kto jest mądrzejszy, bardziej elokwentny, politycznie wyrobiony i równy tobie doświadczeniem?" - pytali. A ona nie, i nie! W końcu na sposób się wzięli. Nauczyli się jej ulubionych piosenek (dowiedzieli się bowiem, że starościna, podlotkiem jeszcze będąc, występowała w chórze "Drewniane uszy"). Idą tym wzorem stworzyli chór mieszany o nazwie "Koryto cię wzywa". Trzy dni i noce śpiewali ulubione piosnki swojej oblubienicy. Dyrygował chórem wszechstronnie utalentowany Przewodniczący. O jego rozlicznych talentach niech świadczy fakt, iż w trudnych polowych warunkach, w miejscu gdzie ptaki zawracają sądząc, iż to koniec świata, nie można było znaleźć batuty. Przewodniczący dyrygował więc czym popadło. A to orczyk się znalazł, a to znowu dyszel od wozu drabiniastego był na podorędziu, Kiedy indziej w dyrygenckim zapale kury zielononóżki robiły za batutę. Raz nawet, po ciemnicy i w mgle, krowa się nawinęła, ale temu ciężarowi Przewodniczący już nie podołał. Wszak on człowiek, nie Herkules. Bywały też chwile nieco groźniejsze. "Razu jednego tumany mgły były tak gęste - opowiadał mi jeden z koalicjantów - że palców u ręki widać nie było. Już myślelim, że do bab swoich wrócim, pod pierzyny wleziem i swawolić będziem, bo ckniło nam się okrótnie za nimi. Ale, gdzie tam! Przewodniczący powiada: chłopy, wytrwałością i pieśnią zdobędziemy serce Beaci. Ale jak śpiewać w rytm, kiedy dyrygenta nie widać? Zafrasował się nieco Przewodniczący, zamyślił głęboko i powiedział: lejcami dyrygował będę i po świstaniu usłyszycie co i jak. Stanelim karnie w szeregu i dalejże śpiewać. A śpiewaliśmy wówczas taką balladę miłosną: "Wlazł kotek na płotek i mruga". No i nucim tę pieśń miłosną nasłuchując świstów. Śwista, śwista, śwista, i nagle jak nie zaśwista, ale Panie, po głowach, po plecach, po kasztylach. My w nogi, kto gdzie mógł się chował. Krzyczymy, żeby przestał, bo boli. A on Panie, znaczy Przewodniczący, nie reaguje. Oj, Panie! Oberwalim my wtedy, co się zowie. Ja i tak szczęście miałem. Ale taki jeden był z nami, co miał z sobą taką nowoczesną rurę wydechową, co ona miała za tubę robić. I on nawoływał przez nią Przewodniczącego, by rzeź niewinnych skończył. Panie, jak lejcobatutą dostał on przez siedzenie, a miał tubę przy ustach, bo o litość w naszym imieniu prosił Przewodniczącego, to całą zawartość tej tuby połknął! Strasznie potem hałasował! A wiesz Pan kiedy pogrom się skończył? Kandydatka na starościnę z domu wyszła, ale Przewodniczący tego nie widział. Jak ja macnął tą batutą, to z nóg ją ścięło. Wstała po kwadransie, ale jakaś Panie taka odmieniona. Nie tylko na twarzy, bo tam szrama taka czerwona się ciągnęła od lewego ucha po prawe. Spojrzenie miała takie jakieś dziwne, bo jedno oko całkiem zapuchnięte a drugie wytrzeszczu dostało. Jak już doszła do siebie taką piosenkę zanuciła Przewodniczącemu: "Święty Władeczku, święty Władeczku, zgubiłam serce pod miedzą. Ach co to będzie, ach co to będzie, jak się ludziska dowiedzą". A Przewodniczący z miejsca jej odpalił: "Za tę kasę, co ją będziesz szarpała, jako starościna, kupisz sobie nie tylko jedno serce. W sklepie drobiarskim, to ty Beaciu będziesz hrabina! Tam serca wołowe, wieprzowe, kurze, gęsie, kacze, indycze. Czegóż ci jeszcze brakuje?" Spojrzeli na siebie promiennie i razem zanucili:
Ona:
Mój Władeczku chmurnooki
Pytaj o mnie SamejBronki
Pytaj o mnie Janka z lasów
I powołaj mnie
Mój Prezesie, mój przejrzysty
Pytaj o mnie Mrówki bystre
Pytaj o mnie Sowy mądre
I powołaj mnie, mój miły...
On:
Jak mam pytać koalicji?
Są zazdrośni, bo nie myślisz
O robocie a o kasie
I to szczęście Twe, ma miła
Są zazdrośni o Twą pensję
O gabinet i leserkę
I mój jaśniepański gest
Powołuję Cię ma miła...
środa, 21 maja 2008
Konsultacje bez konsultantów
Nabiera przyśpieszenie "Lokalny program rewitalizacji dla miasta Góry na lata 2007 - 2013". Dnia 21 maja odbyło się kolejne spotkanie, którego celem było przeprowadzenie konsultacji z mieszkańcami naszego miasta. Na spotkanie z fachowcami z firmy "Arleg", którzy przygotowują projekt przybyło niewielu mieszkańców. A szkoda, bowiem była okazja do wyjaśnienia wielu nieporozumień i mitów, które już zdążyły się narodzić wokół tego zamierzenia. Obecna na spotkaniu burmistrz Irena Krzyszkiewicz oraz jej zastępca - Piotr Wołowicz - odpowiadali wyczerpująco na wszystkie zgłaszane pytania i wątpliwości. Atmosfera podczas spotkania pozbawiona była napięcia i sztywności, które często towarzyszą tego typu spotkaniom, co nie sprzyja zadawaniu pytań, nawet tych pozbawionych akcentów polemicznych. "Prace nad projektem postępują" - stwierdziła burmistrz. Po tym stwierdzeniu zadała pytanie zebranym mieszkańcom miasta: "Co trapi, co chcielibyście zrobić?" Najliczniej na spotkanie przybyli mieszkańcy budynku znajdującego się na ulicy Kosciuszki 22. Są oni w trakcie zakładania wspólnoty mieszkaniowej. Chcieli się dowiedzieć czy w związku z rewitalizacją mogą liczyć na objęcie tym programem zamieszkałego przez nich budynku. W swoich wypowiedziach malowali czarny obraz stanu technicznego, w jakim znajduje się budynek. Okazało się jednak, iż program rewitalizacji nie zakłada remontów i odnawiania substancji mieszkaniowej. Mieszkańcy byli tym stwierdzeniem nieco rozczarowani.
Padło więc pytanie: co będzie robione w ramach programu rewitalizacji? Irena Krzyszkiewicz wyjaśniła, iż programem tym objęte są: parki, chodniki w zabytkowej części miasta, parkingi, place zabaw, odnowa pomników. Sztandarowym przedsięwzięciem będzie modernizacja przedszkola przy ulicy Żeromskiego. Jego stan techniczny jest fatalny. W chwili obecnej uczęszcza do niego 253 dzieci. W przedszkolu cieknie dach, konieczna jest wymiana sieci wodociągowej i kanalizacyjnej. W fatalnym stanie znajdują się okna. Burmistrz przypomniała, iż rodzi się wiecej dzieci, co powoduje, że ta placówka ma rację bytu. Milusińskim (wtedy jeszcze tak, bo potem cholera wie co z tego wyrośnie!) należy więc zapewnić odpowiednie warunki. Kwota modernizacji przedszkola - 2,2 mln. zł.Planuje się również zmniejszenie uciążliwosci związanej z parkowaniem samochodów. Próbowano dociec, czy po rewitalizacji, na górowskim Rynku będzie wprowadzony zakaz jazdy samochodów. Nie uzyskaliśmy jednoznacznej odpowiedzi. Wiadomym jest, iż planowany jest nowy parking. Ma się on znajdować naprzeciwko Poczty Polskiej - w miejscu, w którym obecnie jest skwer. Planowana ilość miejsc parkingowych - 40.
Mowa była również o placu zabaw dla dzieci, który zlokalizowany ma być na obecnym skwerze - widmie, tj. pomiżdzy wieżą głogowską a "Nettem". Przy tej okazji wypłynął temat tzw. "zamku", którego stan woła o pomstę do nieba. Burmistrz poinfomowała, iż poczyniła zdecydowane kroki w kierunku uzdrowienia tej sytuacji. O fakcie niszczenia zabykowego obiektu poinformowała cztery dni wcześniej wojewódzkiego konserwatora zabytków, który obiecał załatwić ten wstydliwy problem w ciągu 2 tygodni. W grę wchodzi nawet pozbawienie praw własności dotychczasowego właściciela. Podstawę do ewentualnego podjęcia takiej decyzji stanowi zapis w akcie notarialnym, w którym znajduje się klauzula o ciążacym na nabywcy obowiązku przeprowadzania prac konserwatorskich.
Wielu z uczestników spotkania dawało nieskrępowany wyraz swojej dezaprobaty dla obecnego wyglądu miasta. Zenon Jachimowicz stwierdził: "miasto wygląda źle i jest zaniedbane. Trzydzieści lat temu ładniej wyglądało". Zastanawiał się również dlaczego programu rewitalizacji nie rozszerzono na wspólnoty mieszkaniowe, których - na obszarze przewidzianym do rewitalizacji - znajduje się kilkanaście.
Ze spotkania można wynieść wniosek, iz rzeczywiście poważnie zajęto się programem rewitalizacji. Do wzięcia jest ok. 1.440.000 tys. euro plus 30% wkładu gminy. Widać jednak, iż nie do końca wiemy, co chcemy zrobić. Na spotkaniu brakowało mi konkretów, czyli: do wydania mamy tyle a tyle, zaplanowaliśmy inwestycje na kwotę taką to a taką. Pozostało nam jeszcze tyle. Na co zdaniem zebranych powinny być przeznaczone te pieniądze? Czekamy na propozycje.
Dobrze się stało, iż konsultacje takie się odbyły. Szkoda - powtarzam raz jeszcze -że było tak mało zainteresowanych. Ta obojętność, brak szerszego zainteresowania ważnymi sprawami (a rewitalizacja jest taką sprawą, bo znacząco może odmienić oblicze miasta), musi niepokoić. Szczególnie powinna zaniepokoić władzę, bo bez szerokiej współpracy z mieszkańcami, bez wciagnięcia ich do współdecydowania i współodpowiedzialności - samorząd jest prawie jak nieboszczyk.
Padło więc pytanie: co będzie robione w ramach programu rewitalizacji? Irena Krzyszkiewicz wyjaśniła, iż programem tym objęte są: parki, chodniki w zabytkowej części miasta, parkingi, place zabaw, odnowa pomników. Sztandarowym przedsięwzięciem będzie modernizacja przedszkola przy ulicy Żeromskiego. Jego stan techniczny jest fatalny. W chwili obecnej uczęszcza do niego 253 dzieci. W przedszkolu cieknie dach, konieczna jest wymiana sieci wodociągowej i kanalizacyjnej. W fatalnym stanie znajdują się okna. Burmistrz przypomniała, iż rodzi się wiecej dzieci, co powoduje, że ta placówka ma rację bytu. Milusińskim (wtedy jeszcze tak, bo potem cholera wie co z tego wyrośnie!) należy więc zapewnić odpowiednie warunki. Kwota modernizacji przedszkola - 2,2 mln. zł.Planuje się również zmniejszenie uciążliwosci związanej z parkowaniem samochodów. Próbowano dociec, czy po rewitalizacji, na górowskim Rynku będzie wprowadzony zakaz jazdy samochodów. Nie uzyskaliśmy jednoznacznej odpowiedzi. Wiadomym jest, iż planowany jest nowy parking. Ma się on znajdować naprzeciwko Poczty Polskiej - w miejscu, w którym obecnie jest skwer. Planowana ilość miejsc parkingowych - 40.
Mowa była również o placu zabaw dla dzieci, który zlokalizowany ma być na obecnym skwerze - widmie, tj. pomiżdzy wieżą głogowską a "Nettem". Przy tej okazji wypłynął temat tzw. "zamku", którego stan woła o pomstę do nieba. Burmistrz poinfomowała, iż poczyniła zdecydowane kroki w kierunku uzdrowienia tej sytuacji. O fakcie niszczenia zabykowego obiektu poinformowała cztery dni wcześniej wojewódzkiego konserwatora zabytków, który obiecał załatwić ten wstydliwy problem w ciągu 2 tygodni. W grę wchodzi nawet pozbawienie praw własności dotychczasowego właściciela. Podstawę do ewentualnego podjęcia takiej decyzji stanowi zapis w akcie notarialnym, w którym znajduje się klauzula o ciążacym na nabywcy obowiązku przeprowadzania prac konserwatorskich.
Wielu z uczestników spotkania dawało nieskrępowany wyraz swojej dezaprobaty dla obecnego wyglądu miasta. Zenon Jachimowicz stwierdził: "miasto wygląda źle i jest zaniedbane. Trzydzieści lat temu ładniej wyglądało". Zastanawiał się również dlaczego programu rewitalizacji nie rozszerzono na wspólnoty mieszkaniowe, których - na obszarze przewidzianym do rewitalizacji - znajduje się kilkanaście.
Ze spotkania można wynieść wniosek, iz rzeczywiście poważnie zajęto się programem rewitalizacji. Do wzięcia jest ok. 1.440.000 tys. euro plus 30% wkładu gminy. Widać jednak, iż nie do końca wiemy, co chcemy zrobić. Na spotkaniu brakowało mi konkretów, czyli: do wydania mamy tyle a tyle, zaplanowaliśmy inwestycje na kwotę taką to a taką. Pozostało nam jeszcze tyle. Na co zdaniem zebranych powinny być przeznaczone te pieniądze? Czekamy na propozycje.
Dobrze się stało, iż konsultacje takie się odbyły. Szkoda - powtarzam raz jeszcze -że było tak mało zainteresowanych. Ta obojętność, brak szerszego zainteresowania ważnymi sprawami (a rewitalizacja jest taką sprawą, bo znacząco może odmienić oblicze miasta), musi niepokoić. Szczególnie powinna zaniepokoić władzę, bo bez szerokiej współpracy z mieszkańcami, bez wciagnięcia ich do współdecydowania i współodpowiedzialności - samorząd jest prawie jak nieboszczyk.
Kicha udająca baleron
W protokole z posiedzenia Zarządu Powiatu, które odbyło się dnia 15 maja można przeczytać taki oto fragment: "Członkowie Zarządu dyskutowali na temat złożenia do Prokuratury Rejonowej w Głogowie zawiadomienia o przestępstwie z art. 231 k.k. oraz art. 296 k.k.".
Według tego, co powiedziały mi okoliczne - dobrze poinformowane sroczki - rozważania członków Zarządu dotyczyły burmistrza Wąsosza. Sprawa wiąże się z wysypiskiem śmieci w miejscowości Rudna Wielka - gmina Wąsosz. (zdj. wysypiska w Rudnej Wielkiej - autor: Adrian Grochowiak). W chwili obecnej toczy się proces z firmą "Chemeko - System", która domaga się wypłaty odszkodowania w wysokości 11 mln. zł. od Starostwa Powiatowego. Podstawą tego roszczenia jest wstrzymanie prac przy budowie wysypiska w roku 2001 przez Starostwo Powiatowe. "Chemeko - System" chce wypłaty odszkodowania z tytułu rzekomych strat poniesionych na skutek przedłużenia czasu inwestycji, którą realizowała głogowska firma budowlana "Budoprojekt". Sprawa odszkodowania nie jest nowa. Ma ona swoją historię, której poświęcę trochę miejsca innym razem. Dlaczego więc Zarząd Powiatu zdecydował się na tak radykalny ruch po upływie tylu lat? Wydaje się, że sprawa nie zakończy się korzystnie dla Starostwa. I tu być może tkwi klucz do wyciągnięcia w chwili obecnej całej sprawy. Jest to walka o czas. Wniesienie doniesienia do prokuratury pozwoli na przeciągnięcie sprawy w czasie, gdyż zawsze będzie można tłumaczyć się przed sądem, iż mogą zajść nowe okiliczności i domagać się zawieszenia rozprawy.
Chodzi jednak o to, iż z "Chemeko - System" prowadzone były rozmowy, które - jak wszystko wskazuje - mogły doprowadzić do bardzo korzystnej dla Starostwa ugody. Czy w tej sytuacji rozmowy te przyniosą pozytywne skutki? Należy wątpić.
Poniżej przedstawiam Państwu brzmienie przepisów Kodeksu Karnego, o których dyskutowali członkowie Zarządu.
Art. 231. § 1. Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
§ 2. Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w § 1 w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.
§ 3. Jeżeli sprawca czynu określonego w § 1 działa nieumyślnie i wyrządza istotną szkodę, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
§ 4. Przepisu § 2 nie stosuje się, jeżeli czyn wyczerpuje znamiona czynu zabronionego określonego w art. 228.
Art. 296a.§ 1. Kto, pełniąc funkcję kierowniczą w jednostce organizacyjnej wykonującej działalność gospodarczą lub mając, z racji zajmowanego stanowiska lub pełnionej funkcji, istotny wpływ na podejmowanie decyzji związanych z działalnością takiej jednostki, przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę w zamian za zachowanie mogące wyrządzić tej jednostce szkodę majątkową albo za czyn nieuczciwej konkurencji lub za niedopuszczalną czynność preferencyjną na rzecz nabywcy lub odbiorcy towaru, usługi lub świadczenia, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
§ 2. Tej samej karze podlega, kto w wypadkach określonych w § 1 udziela albo obiecuje udzielić korzyści majątkowej lub osobistej.
§ 3. W wypadku mniejszej wagi, sprawca czynu określonego w § 1 lub 2 podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
§ 4. Jeżeli sprawca czynu określonego w § 1 wyrządza znaczną szkodę majątkową, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
Według tego, co powiedziały mi okoliczne - dobrze poinformowane sroczki - rozważania członków Zarządu dotyczyły burmistrza Wąsosza. Sprawa wiąże się z wysypiskiem śmieci w miejscowości Rudna Wielka - gmina Wąsosz. (zdj. wysypiska w Rudnej Wielkiej - autor: Adrian Grochowiak). W chwili obecnej toczy się proces z firmą "Chemeko - System", która domaga się wypłaty odszkodowania w wysokości 11 mln. zł. od Starostwa Powiatowego. Podstawą tego roszczenia jest wstrzymanie prac przy budowie wysypiska w roku 2001 przez Starostwo Powiatowe. "Chemeko - System" chce wypłaty odszkodowania z tytułu rzekomych strat poniesionych na skutek przedłużenia czasu inwestycji, którą realizowała głogowska firma budowlana "Budoprojekt". Sprawa odszkodowania nie jest nowa. Ma ona swoją historię, której poświęcę trochę miejsca innym razem. Dlaczego więc Zarząd Powiatu zdecydował się na tak radykalny ruch po upływie tylu lat? Wydaje się, że sprawa nie zakończy się korzystnie dla Starostwa. I tu być może tkwi klucz do wyciągnięcia w chwili obecnej całej sprawy. Jest to walka o czas. Wniesienie doniesienia do prokuratury pozwoli na przeciągnięcie sprawy w czasie, gdyż zawsze będzie można tłumaczyć się przed sądem, iż mogą zajść nowe okiliczności i domagać się zawieszenia rozprawy.
Chodzi jednak o to, iż z "Chemeko - System" prowadzone były rozmowy, które - jak wszystko wskazuje - mogły doprowadzić do bardzo korzystnej dla Starostwa ugody. Czy w tej sytuacji rozmowy te przyniosą pozytywne skutki? Należy wątpić.
Poniżej przedstawiam Państwu brzmienie przepisów Kodeksu Karnego, o których dyskutowali członkowie Zarządu.
Art. 231. § 1. Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
§ 2. Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w § 1 w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.
§ 3. Jeżeli sprawca czynu określonego w § 1 działa nieumyślnie i wyrządza istotną szkodę, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
§ 4. Przepisu § 2 nie stosuje się, jeżeli czyn wyczerpuje znamiona czynu zabronionego określonego w art. 228.
Art. 296a.§ 1. Kto, pełniąc funkcję kierowniczą w jednostce organizacyjnej wykonującej działalność gospodarczą lub mając, z racji zajmowanego stanowiska lub pełnionej funkcji, istotny wpływ na podejmowanie decyzji związanych z działalnością takiej jednostki, przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę w zamian za zachowanie mogące wyrządzić tej jednostce szkodę majątkową albo za czyn nieuczciwej konkurencji lub za niedopuszczalną czynność preferencyjną na rzecz nabywcy lub odbiorcy towaru, usługi lub świadczenia, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
§ 2. Tej samej karze podlega, kto w wypadkach określonych w § 1 udziela albo obiecuje udzielić korzyści majątkowej lub osobistej.
§ 3. W wypadku mniejszej wagi, sprawca czynu określonego w § 1 lub 2 podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
§ 4. Jeżeli sprawca czynu określonego w § 1 wyrządza znaczną szkodę majątkową, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
wtorek, 20 maja 2008
Wykład z etyki - niestety niestosowanej, a żal!
Spotkałem dzisiaj swojego dobrego znajomego. Nawiązaliśmy z sobą kontakt werbalny, który był nieco burzliwy, gdyż dotyczył spraw związanych z ogólnie pojętą etyką w polityce. Mój znajomy, którego umownie nazwiemy tutaj np. Kaziu (wszelkie podobieństwo do osób mi znanych i ze mną kojarzonych jest oczywiście niezamierzone i czysto przypadkowe) posiada dość ciekawe poglądy na temat rozwiązywania spraw spornych w polityce. Otóż ten radykał - przy którym ja jestem niczym wielkanocny baranek - uważa, że radykalne spory należy rozwiązywać w sposób niekonwencjonalny, widowiskowy i w pełni efektywny. Oczywiście, aby dowieść mu, iż nie ma racji posłużyłem się wyimaginowanym przykładem. Na tym przykładzie miał on pokazać w jaki sposób, wg niego, należałoby rozwiązać problem.
Podałem taki przykład. W pewnym powiecie X rządzi koalicja, która tego absolutnie nie potrafi. Nie rozwiązuje piętrzących się problemów, ale za to nieźle załatwia własne partykularne interesy. Członkowie koalicji już od dawna olali ciepłym moczem aspiracje miejscowej społeczności i rządzą tak, jakby po nich świat miał przestać istnieć. Największą zagwozdką koalicjantów jest nierozwiązywalny - dla nich! - problem zakładu S, który spełnia bardzo ważną rolę społeczną, a którego zamknięcie lub oddanie w prywatne ręce, może spowodować nieobliczalne w skutkach skutki społeczne. Jakież to rozwiązanie tego problemu widzisz mój radykale?
A oto odpowiedź mojego interlokutora. Rzeknę tak: czym gorzej, tym lepiej. Nie ma problemów nierozwiązywalnych, pomijając rzecz jasna zagadnienie kwadratury koła. W podanym przykładzie - całkowicie abstrakcyjnym, jak rozumiem - sprawa jest prosta niczym świński ogon. Błędem są wszelkie pyskówki, pouczenia, napomnienia. Rządzący sami muszą się wykrwawić. Brak kompetencji do rządzenia prędzej czy później stanie się oczywisty nawet dla największego matoła w mieście - czy powiecie - X. Należy pozwolić im na nieskrępowaną niczym radosną - a zarazem głupią i prowadzącą do kompromitacji - twórczość. Nie należy protestować, gdy rządzący będą łamali prawo, dobre obyczaje i obowiązujące normy etyczne. Owszem - rzekł mój dyskutant - punktować ich należy. Należy jednak podchodzić do nich z powagą, albowiem nic tak jak głupota nie nadyma się, gdy jest traktowana poważnie. Te zabiegi maja charakter czysto psychologiczny i socjologiczny.
W dalszej fazie należy nie robić niczego, co rządzącym mogłoby zaszkodzić. Nikt bowiem nie zaszkodzi sobie bardziej niż oni sami biorąc swoje matołectwo za inteligencję, kretynizm za życiową mądrość i doświadczenie a prywatę za dobro ogółu.
W fazie trzeciej wykopyrtną się sami. Jeżeli przykładowy zakład S trafi szlag - a społeczności lokalnej na nim naprawdę zależy - to "przyszła kryska na Władiczka", jak mówi stara ludowa mądrość. I wtedy czeka ich upadek, przy którym losy Sodomy i Gomory bledną.
Nastąpi wówczas faza czwarta - bardzo widowiskowa i pożądana - totalna katastrofa. Musi być ona jednak widowiskowa i przyprawiająca widzów o niezapomniany dreszcz emocji. Aby ten cel osiągnąć istnieją stare i wypróbowane sposoby. Co prawda świat zszedł na psy od czasów rewolucji francuskiej. O gilotynie tylko pomarzyć można. W smole i pierzu kodeksy tarzać zakazują. Trzeba więc odwołać się do prasłowiańskich korzeni, co w zgodzie z naturą jest i odwieczne prawo tych ziem stanowią.
W tym miejscu mój rozmówca wyciągnął album i pokazał mi fotografię, którą z kolei ja uwieczniłem aparatem szpiegowskim marki "Druh", wykorzystując moment jego nieuwagi, gdy poszedł zaparzyć wyborną kawę "Turek".
- Ależ to nieludzkie! - zakrzyknąłem ze zgrozą w głosie.
- A dlaczegoż to?
- Bo urządzenia te np. mogą być niewygodne, służą zresztą do czego innego. I co najważniejsze: one nie spełniają norm unijnych, by przewozić ludzi! - zakończyłem tryumfalnie.
- Taaaaak, a to ciekawe. A czy ci, którzy nimi mogą pojechać spełniają te normy?! To od taczuszki żądasz spełniania norm a od rządzących już nie?
Zamurowało mnie na amen. Oddaliłem się czym prędzej i z bólem głowy ułożyłem sie do snu, mając pod powiekami taki oto obraz. (x)
Podałem taki przykład. W pewnym powiecie X rządzi koalicja, która tego absolutnie nie potrafi. Nie rozwiązuje piętrzących się problemów, ale za to nieźle załatwia własne partykularne interesy. Członkowie koalicji już od dawna olali ciepłym moczem aspiracje miejscowej społeczności i rządzą tak, jakby po nich świat miał przestać istnieć. Największą zagwozdką koalicjantów jest nierozwiązywalny - dla nich! - problem zakładu S, który spełnia bardzo ważną rolę społeczną, a którego zamknięcie lub oddanie w prywatne ręce, może spowodować nieobliczalne w skutkach skutki społeczne. Jakież to rozwiązanie tego problemu widzisz mój radykale?
A oto odpowiedź mojego interlokutora. Rzeknę tak: czym gorzej, tym lepiej. Nie ma problemów nierozwiązywalnych, pomijając rzecz jasna zagadnienie kwadratury koła. W podanym przykładzie - całkowicie abstrakcyjnym, jak rozumiem - sprawa jest prosta niczym świński ogon. Błędem są wszelkie pyskówki, pouczenia, napomnienia. Rządzący sami muszą się wykrwawić. Brak kompetencji do rządzenia prędzej czy później stanie się oczywisty nawet dla największego matoła w mieście - czy powiecie - X. Należy pozwolić im na nieskrępowaną niczym radosną - a zarazem głupią i prowadzącą do kompromitacji - twórczość. Nie należy protestować, gdy rządzący będą łamali prawo, dobre obyczaje i obowiązujące normy etyczne. Owszem - rzekł mój dyskutant - punktować ich należy. Należy jednak podchodzić do nich z powagą, albowiem nic tak jak głupota nie nadyma się, gdy jest traktowana poważnie. Te zabiegi maja charakter czysto psychologiczny i socjologiczny.
W dalszej fazie należy nie robić niczego, co rządzącym mogłoby zaszkodzić. Nikt bowiem nie zaszkodzi sobie bardziej niż oni sami biorąc swoje matołectwo za inteligencję, kretynizm za życiową mądrość i doświadczenie a prywatę za dobro ogółu.
W fazie trzeciej wykopyrtną się sami. Jeżeli przykładowy zakład S trafi szlag - a społeczności lokalnej na nim naprawdę zależy - to "przyszła kryska na Władiczka", jak mówi stara ludowa mądrość. I wtedy czeka ich upadek, przy którym losy Sodomy i Gomory bledną.
Nastąpi wówczas faza czwarta - bardzo widowiskowa i pożądana - totalna katastrofa. Musi być ona jednak widowiskowa i przyprawiająca widzów o niezapomniany dreszcz emocji. Aby ten cel osiągnąć istnieją stare i wypróbowane sposoby. Co prawda świat zszedł na psy od czasów rewolucji francuskiej. O gilotynie tylko pomarzyć można. W smole i pierzu kodeksy tarzać zakazują. Trzeba więc odwołać się do prasłowiańskich korzeni, co w zgodzie z naturą jest i odwieczne prawo tych ziem stanowią.
W tym miejscu mój rozmówca wyciągnął album i pokazał mi fotografię, którą z kolei ja uwieczniłem aparatem szpiegowskim marki "Druh", wykorzystując moment jego nieuwagi, gdy poszedł zaparzyć wyborną kawę "Turek".
- Ależ to nieludzkie! - zakrzyknąłem ze zgrozą w głosie.
- A dlaczegoż to?
- Bo urządzenia te np. mogą być niewygodne, służą zresztą do czego innego. I co najważniejsze: one nie spełniają norm unijnych, by przewozić ludzi! - zakończyłem tryumfalnie.
- Taaaaak, a to ciekawe. A czy ci, którzy nimi mogą pojechać spełniają te normy?! To od taczuszki żądasz spełniania norm a od rządzących już nie?
Zamurowało mnie na amen. Oddaliłem się czym prędzej i z bólem głowy ułożyłem sie do snu, mając pod powiekami taki oto obraz. (x)
Grzecznie zapytałem
W dniu dzisiejszym pozwoliłem sobie skierować do Przewodniczącego Rady Powiatu pismo, które poniżej Państwu przedstawiam. Nie muszę dodawać, iż do napisania tego pisma skłoniła mnie najgłębsza troska o dobro naszych radnych, którzy z przedstawionych poniżej powodów mogą poczuć sie niedowartościowani. Odpowiedź Wielce Czcigodnego Przewodniczącego również zamieszczę na blogu.
Z wielką nieśmiałością zwracam się do Pana z najuprzejmiejszą prośbą o wyjaśnienie mi następującego zagadnienia, które spędza mi sen z powiek.
Od pewnego czasu daje się zauważyć pewien bezruch, by nie powiedzieć marazm, na stronach powiatgora.pl Brakuje tam np. protokołów z sesji Rady Powiatu. Ostatni taki protokół datowany jest na styczeń 2008 roku. (a mamy połowę maja, lekko licząc!). Równie poważne zaniedbania mają miejsce w przypadku protokołów z posiedzeń komisji. Taki stan rzeczy powoduje nieobliczalne w skutkach straty dla imagè naszych czcigodnych radnych. Bo proszę sobie wyobrazić, że ludzie, którzy odwiedzają internetową stronę naszego powiatu, mogą dojść do wniosku – błędnego oczywiście – iż radni powiatowi nic nie robią! Ta niedorzeczna – oczywiście – myśl jest w stanie poczynić ogromne spustoszenia w ludzkiej świadomości. Ludzie mogą zacząć myśleć, iż radni powiatowi biorą pieniądze za nic. A przecież tak Pan jak i ja wiemy, że nie jest to zgodne z prawdą. Radni przychodzą przecież na posiedzenia Rady Powiatu, podpisują listę obecności, głosują a nawet zdarza się im zabrać głos (nawiasem mówiąc radni koalicyjni czynią to tak rzadko, iż należałoby to w jakiś sposób premiować. Może przyznawać medal jakiś?). Tak samo rzecz się ma z komisjami. Brak jest jednak namacalnego dowodu, iż się nie – przepraszam za kolokwializm – nie obijają.
Takim dowodem ich twórczej pracy, pełnej poświęcenia i samozaparcia w służbie dla naszej wspólnoty samorządowej są właśnie protokoły, których na internetowej stronie naszego powiatu prosty lud nie może zobaczyć. W ten sposób pozbawia się ludzi możliwości obcowania z kunsztownymi wytworami intelektu i myśli naszych radnych, którzy przecież stanowią sól tej ziemi. A sam Pan wie, że żadna potrawa bez soli smakować nikomu nie może.
Wobec powyższego zwracam się do Pana Przewodniczącego z najuprzejmiejszą supliką, by mocą swojego Autorytetu i równocześnie jako Ojciec koalicji i Najłaskawszy Dawca Stanowisk (oraz powiązanych z nimi pensji) wpłynął Pan na odpowiednie, odpowiedzialne za ten stan rzeczy czynniki, i spowodował by było normalnie, czyli tak jak gdzie indziej. Jednocześnie zapewniam Pana, iż wiem jaki ogromny ciężar dźwiga Pan na swoich barkach i wobec tego przepraszam, iż ośmieliłem się zajmować cenny czas Pan Przewodniczącego.
Z wyrazami podziwu dla człowieka zmuszonego do harowania za miernoty:
Robert Mazulewicz
Z wielką nieśmiałością zwracam się do Pana z najuprzejmiejszą prośbą o wyjaśnienie mi następującego zagadnienia, które spędza mi sen z powiek.
Od pewnego czasu daje się zauważyć pewien bezruch, by nie powiedzieć marazm, na stronach powiatgora.pl Brakuje tam np. protokołów z sesji Rady Powiatu. Ostatni taki protokół datowany jest na styczeń 2008 roku. (a mamy połowę maja, lekko licząc!). Równie poważne zaniedbania mają miejsce w przypadku protokołów z posiedzeń komisji. Taki stan rzeczy powoduje nieobliczalne w skutkach straty dla imagè naszych czcigodnych radnych. Bo proszę sobie wyobrazić, że ludzie, którzy odwiedzają internetową stronę naszego powiatu, mogą dojść do wniosku – błędnego oczywiście – iż radni powiatowi nic nie robią! Ta niedorzeczna – oczywiście – myśl jest w stanie poczynić ogromne spustoszenia w ludzkiej świadomości. Ludzie mogą zacząć myśleć, iż radni powiatowi biorą pieniądze za nic. A przecież tak Pan jak i ja wiemy, że nie jest to zgodne z prawdą. Radni przychodzą przecież na posiedzenia Rady Powiatu, podpisują listę obecności, głosują a nawet zdarza się im zabrać głos (nawiasem mówiąc radni koalicyjni czynią to tak rzadko, iż należałoby to w jakiś sposób premiować. Może przyznawać medal jakiś?). Tak samo rzecz się ma z komisjami. Brak jest jednak namacalnego dowodu, iż się nie – przepraszam za kolokwializm – nie obijają.
Takim dowodem ich twórczej pracy, pełnej poświęcenia i samozaparcia w służbie dla naszej wspólnoty samorządowej są właśnie protokoły, których na internetowej stronie naszego powiatu prosty lud nie może zobaczyć. W ten sposób pozbawia się ludzi możliwości obcowania z kunsztownymi wytworami intelektu i myśli naszych radnych, którzy przecież stanowią sól tej ziemi. A sam Pan wie, że żadna potrawa bez soli smakować nikomu nie może.
Wobec powyższego zwracam się do Pana Przewodniczącego z najuprzejmiejszą supliką, by mocą swojego Autorytetu i równocześnie jako Ojciec koalicji i Najłaskawszy Dawca Stanowisk (oraz powiązanych z nimi pensji) wpłynął Pan na odpowiednie, odpowiedzialne za ten stan rzeczy czynniki, i spowodował by było normalnie, czyli tak jak gdzie indziej. Jednocześnie zapewniam Pana, iż wiem jaki ogromny ciężar dźwiga Pan na swoich barkach i wobec tego przepraszam, iż ośmieliłem się zajmować cenny czas Pan Przewodniczącego.
Z wyrazami podziwu dla człowieka zmuszonego do harowania za miernoty:
Robert Mazulewicz
czwartek, 15 maja 2008
Próba brania pod włos
W ostatnich kilku dniach pilnie szuka się tematu zastępczego. Starostwo Powiatowe ma zamiar wystąpić w nowej roli - męczennika. W roli kata, starym zwyczajem i w zgodzie z tradycją, obsadzi się dyżurny szwarccharakter. Od 2 dni czynione są przedziwne zabiegi o nadzwyczajne nagłośnienie zwyczajnego faktu, iż doktor Stanisław Hoffmann upomniał się o swoje. Starościna Beta Pona w sposób dość mętny - co jest dla niej charakterystyczne - informuje przeróżne gremia, iż do sądu wpłynęło wezwanie do ugody w sprawie odszkodowania za niezgodne z prawem i umową zerwanie kontraktu przez Starostwo Powiatowe z zarządzającym Szpitalem Stanisławem Hoffmannem. Przedstawia się przy tym sprawę tak, jakby spadła ona niczym filmowy ET z niezbadanych przestworzy. A sprawa wcale nie jest nowa. Kontrakt zawarty został 1 grudnia 1998 roku. Stroną kontraktującą był wojewoda leszczyński (wówczas byliśmy pod okupacją Leszna a wojewoda stanowił organ założycielski dla naszego Szpitala). W owych odległych i mrocznych czasach (niewiele osób słyszało o internecie - takie panowało zacofanie!) był trend na zawieranie tego typu umów z zarządzającymi różnymi firmami. Każdy kogo obdarowano kontraktem miał sam płacić ZUS i wszelkie pochodne od płacy. Oprócz tego, by mu się w głowie nie przewróciło, spora część Kodeksu Pracy (chroniącego pracownika) nie miała do niego zastosowania.
Stanisław Hoffmann zawarł kontrakt na sześć lat. Nie istniała wówczas ustawa zwana "kominową", która po wejściu w życie położyła kres tej "rozpuście". Od 1 stycznia 1999 roku naszemu Szpitalowi znaleziono nowy organ założycielski. Wiązało się to z reformą administracyjną kraju, dzięki której nastąpiło wyzwolenie naszej ziemi górowskiej z krzyżackiej okupacji ("Jak świat światem - nie będzie krzyżak górowianinowi bratem") i powrót do Macierzy. Moda na kontrakty obowiązywała nadal, ale pojawiła się wspomniana już "kominówka". Przed wejściem w życie tej ustawy dr Stanisław Hoffmann miał ustaloną wysokość kontraktu na 9 i 1/2 średniej krajowej. Wchodząca wówczas w życie ustawa ograniczała wysokość kontraktów. Bez grymasów i fochów zarządzający Szpitalem sam obniżył sobie wynagrodzenie do 4 i 1/2 średniej płacy. Kiedy nastał drugi starosta powiatu - Jerzy Maćkowski - Stanisław Hoffmann chciał zrezygnować z kontraktu i przejść na normalną umowę o pracę. Praca na kontrakcie okazała się mało atrakcyjna w wielu wymiarach. Z niewiadomych przyczyn starosta - chociaż kolega doktora - nie wyraził na to zgody. Tak więc ówczesny dyrektor Szpitala pozostał - wbrew swojej woli - na kontrakcie. Ponieważ jednak zawarcie kontraktu powodowało słabą ochronę prawną osobie, która świadczyła na jego podstawie pracę, wpisano do umowy pewien punkt. Punkt ten dotyczył opcji zwolnienia zarządzającego Szpitalem. Ponieważ nie miały tu zastosowania odpowiednie przepisy kodeksu pracy, stosowaną praktyką był zapis, iż rozwiązanie umowy może nastąpić przed upływem 6-letniego obowiązywania kontraktu tylko w przypadku niegospodarności zarządzającego. Fakt takiej niegospodarności miał potwierdzić sąd. W przypadku, gdyby sąd nie potwierdził niegospodarności, nastąpi wypłata odprawy, której wysokość ustalono na 12-krotność wysokości kontraktu, czyli 12 razy 4 i 1/2 średniej krajowej.
W czerwcu 2001 roku kontrakt z dyrektorem Szpitala został zerwany z naruszeniem tego zapisu. Stanisław Hoffmann przestał pełnić funkcję dyrektora. Pozostał jednak ordynatorem oddziału ginekologiczno - położniczego, którą to funkcję pełnił na podstawie umowy o pracę.
Przeciwko byłemu dyrektorowi Szpitala wszczęto wiele spraw sądowych. Ekscytowano opinię publiczną plotkami o rychłym skazaniu (najlepiej na dożywocie) i podniecano się aż do bólu perspektywą ujrzenia go w kajdankach. Nic takiego nie nastąpiło. Stanisław Hoffmann został oczyszczony z wszystkich zarzutów.
Brak jakiegokolwiek wyroku skazującego otworzył mu drogę do ubiegania się o odprawę. Władze powiatowe dobrze o tym fakcie wiedziały. Zdawały sobie sprawę z tego, iż waga tych zarzutów równa jest pojedynczemu pierzu. Udawano jednak, że nic się nie dzieje. Nikt nie próbował ułożyć się ze Stanisławem Hoffmanem i załatwić sprawy polubownie. Ze strony byłego dyrektora taka wola była. Wiem, że zwracał się w tej sprawie do przewodniczącego Rady Powiatu latem 2007 roku. Skąd wiem? Będąc w zeszłym roku w księstwie Przewodniczącego zadał mi on pytanie: czy wiem dlaczego doktor Hoffmann szuka z nim kontaktu? Wiedziałem i poinformowałem Przewodniczącego o przyczynie. A była nią chęć porozumienia się w tej sprawie, gdyż doktor chciał uniknąć spraw sądowych. Stanisław Hoffmann pragnął zawrzeć w tej sprawie kompromis. "W tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz".
Starościna swoje wystąpienie na spotkaniu z radnymi gminnymi skonstruowała tak, że słuchacze, nie mający pojęcia o meritum sprawy, mogli odnieść wrażenie, iż to Szpital będzie musiał zapłacić odprawę. Prawda jest tak, że nie Szpital, ale Starostwo Powiatowe. To nie Szpital złamał warunki kontraktu, ale starostwo. Pamiętać należy też o tym, że nie jest to wezwanie do zapłaty, ale wezwanie do ugody w sprawie odszkodowania. Więc po co ten histeryczny ton? Czy dobrze służy on budowie odpowiedniej atmosfery w przededniu rozprawy, której treścią jest "ugoda"? Ten, kto wymyślił ten zastępczy temat, jest nieprzeciętnym idiotą.
P.S.
Ponieważ usłyszałem w dniu dzisiejszym informację, że kwota odszkodowania ma wynieść 1 mln zł, informuję, iż jest to plotka. Prawdziwa kwota wymieniona w pozwie przez adwokata Stanisława Hoffmana wynosi: 656.426,67 zł. Około połowy z tej sumy stanowią odsetki. (x)
Stanisław Hoffmann zawarł kontrakt na sześć lat. Nie istniała wówczas ustawa zwana "kominową", która po wejściu w życie położyła kres tej "rozpuście". Od 1 stycznia 1999 roku naszemu Szpitalowi znaleziono nowy organ założycielski. Wiązało się to z reformą administracyjną kraju, dzięki której nastąpiło wyzwolenie naszej ziemi górowskiej z krzyżackiej okupacji ("Jak świat światem - nie będzie krzyżak górowianinowi bratem") i powrót do Macierzy. Moda na kontrakty obowiązywała nadal, ale pojawiła się wspomniana już "kominówka". Przed wejściem w życie tej ustawy dr Stanisław Hoffmann miał ustaloną wysokość kontraktu na 9 i 1/2 średniej krajowej. Wchodząca wówczas w życie ustawa ograniczała wysokość kontraktów. Bez grymasów i fochów zarządzający Szpitalem sam obniżył sobie wynagrodzenie do 4 i 1/2 średniej płacy. Kiedy nastał drugi starosta powiatu - Jerzy Maćkowski - Stanisław Hoffmann chciał zrezygnować z kontraktu i przejść na normalną umowę o pracę. Praca na kontrakcie okazała się mało atrakcyjna w wielu wymiarach. Z niewiadomych przyczyn starosta - chociaż kolega doktora - nie wyraził na to zgody. Tak więc ówczesny dyrektor Szpitala pozostał - wbrew swojej woli - na kontrakcie. Ponieważ jednak zawarcie kontraktu powodowało słabą ochronę prawną osobie, która świadczyła na jego podstawie pracę, wpisano do umowy pewien punkt. Punkt ten dotyczył opcji zwolnienia zarządzającego Szpitalem. Ponieważ nie miały tu zastosowania odpowiednie przepisy kodeksu pracy, stosowaną praktyką był zapis, iż rozwiązanie umowy może nastąpić przed upływem 6-letniego obowiązywania kontraktu tylko w przypadku niegospodarności zarządzającego. Fakt takiej niegospodarności miał potwierdzić sąd. W przypadku, gdyby sąd nie potwierdził niegospodarności, nastąpi wypłata odprawy, której wysokość ustalono na 12-krotność wysokości kontraktu, czyli 12 razy 4 i 1/2 średniej krajowej.
W czerwcu 2001 roku kontrakt z dyrektorem Szpitala został zerwany z naruszeniem tego zapisu. Stanisław Hoffmann przestał pełnić funkcję dyrektora. Pozostał jednak ordynatorem oddziału ginekologiczno - położniczego, którą to funkcję pełnił na podstawie umowy o pracę.
Przeciwko byłemu dyrektorowi Szpitala wszczęto wiele spraw sądowych. Ekscytowano opinię publiczną plotkami o rychłym skazaniu (najlepiej na dożywocie) i podniecano się aż do bólu perspektywą ujrzenia go w kajdankach. Nic takiego nie nastąpiło. Stanisław Hoffmann został oczyszczony z wszystkich zarzutów.
Brak jakiegokolwiek wyroku skazującego otworzył mu drogę do ubiegania się o odprawę. Władze powiatowe dobrze o tym fakcie wiedziały. Zdawały sobie sprawę z tego, iż waga tych zarzutów równa jest pojedynczemu pierzu. Udawano jednak, że nic się nie dzieje. Nikt nie próbował ułożyć się ze Stanisławem Hoffmanem i załatwić sprawy polubownie. Ze strony byłego dyrektora taka wola była. Wiem, że zwracał się w tej sprawie do przewodniczącego Rady Powiatu latem 2007 roku. Skąd wiem? Będąc w zeszłym roku w księstwie Przewodniczącego zadał mi on pytanie: czy wiem dlaczego doktor Hoffmann szuka z nim kontaktu? Wiedziałem i poinformowałem Przewodniczącego o przyczynie. A była nią chęć porozumienia się w tej sprawie, gdyż doktor chciał uniknąć spraw sądowych. Stanisław Hoffmann pragnął zawrzeć w tej sprawie kompromis. "W tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz".
Starościna swoje wystąpienie na spotkaniu z radnymi gminnymi skonstruowała tak, że słuchacze, nie mający pojęcia o meritum sprawy, mogli odnieść wrażenie, iż to Szpital będzie musiał zapłacić odprawę. Prawda jest tak, że nie Szpital, ale Starostwo Powiatowe. To nie Szpital złamał warunki kontraktu, ale starostwo. Pamiętać należy też o tym, że nie jest to wezwanie do zapłaty, ale wezwanie do ugody w sprawie odszkodowania. Więc po co ten histeryczny ton? Czy dobrze służy on budowie odpowiedniej atmosfery w przededniu rozprawy, której treścią jest "ugoda"? Ten, kto wymyślił ten zastępczy temat, jest nieprzeciętnym idiotą.
P.S.
Ponieważ usłyszałem w dniu dzisiejszym informację, że kwota odszkodowania ma wynieść 1 mln zł, informuję, iż jest to plotka. Prawdziwa kwota wymieniona w pozwie przez adwokata Stanisława Hoffmana wynosi: 656.426,67 zł. Około połowy z tej sumy stanowią odsetki. (x)
Spojrzenie w przyszłość
Na roboczym spotkaniu, które odbyło się 15 maja w sali nr 33 o godzinie 14,30, radni podjęli bardzo ważną decyzję. Na najbliższej sesji, która planowana jest na 28 maja, podjęta zostanie uchwała o postawieniu SP ZOZ w Górze w stan likwidacji. Za propozycją przewodniczącego było 11 radnych, czyli wszyscy uczestniczący w spotkaniu.
Decyzja o przygotowaniu uchwały nie oznacza likwidacji SP ZOZ. Celem podjęcia uchwały jest przygotowanie podstaw prawnych, organizacyjnych i administracyjnych pod kątem planowanych przez rząd zmian w funkcjonowaniu służby zdrowia (planowane spółki prawa handlowego). Radni doszli do wniosku, iż musimy być przygotowani na wszelkie ewentualności związane z zamierzeniami rządu. W funkcjonowaniu Szpitala nie zajdą żadne zmiany. Ustawa nie będzie wdrażana i realizowana, bo nie taki jest w chwili obecnej, jej cel. (x)
Decyzja o przygotowaniu uchwały nie oznacza likwidacji SP ZOZ. Celem podjęcia uchwały jest przygotowanie podstaw prawnych, organizacyjnych i administracyjnych pod kątem planowanych przez rząd zmian w funkcjonowaniu służby zdrowia (planowane spółki prawa handlowego). Radni doszli do wniosku, iż musimy być przygotowani na wszelkie ewentualności związane z zamierzeniami rządu. W funkcjonowaniu Szpitala nie zajdą żadne zmiany. Ustawa nie będzie wdrażana i realizowana, bo nie taki jest w chwili obecnej, jej cel. (x)
Zmiany w prasie
Drugim punktem spotkania, którego część pierwszą opisałem poniżej, była oferta złożona przez właściciela "Życia Powiatu" - Pawła Wróblewskiego na prowadzenie "Przeglądu Górowskiego". "PG" jest dwutygodnikiem finansowanym nieomal w całości przez samorząd gminny. Jaką kwotą? Agata Jankowska, która jest redaktorem naczelnym dwutygodnika, stanęła na wysokości zadania i przygotowała zestawienie finansowe. Redaktor naczelny - Agata Jankowska zarabia 740 zł miesięcznie. Daje to przez rok 8880 zł. Pochodne od jej wynagrodzenia dają roczny wydatek w wysokości 1003,60 zł. Koszt utrzymania naczelnego wynosi w ciągu roku 10.623,60 zł. Gazetę do druku trzeba złożyć. Złożenie jednego numeru gazety - 280 zł. Przez rok daje to - 24 numery gazety razy 280 = 6720 zł. Po złożeniu skład jedzie do drukarni, gdzie gazeta otrzymuje formę papierową. Za wydrukowanie 1000 egzemplarzy płacimy 1149,58 zł. W skali roku daje nam to sumę 27.589,92 zł. Roczny koszt ponoszony na utrzymanie gazety wynosi 44.933,52 zł. Pamiętajmy, iż "PG" jest darmowy.
Nowa władza uważa, iż jest to za dużo. Stąd próba ograniczenia kosztów.
Paweł Wróblewski przedstawił następującą ofertę. Chce on połączyć swoje "Życie Powiatu" i samorządowy "Przegląd Górowski" w jedno czasopismo, które będzie miało zasięg powiatowy. Utrzymany miałby być format "Życia Powiatu" czyli A4. Nowa gazeta miałaby mieć 8 lub 12 stron tego formatu. Częstotliwość wydawnicza - raz lub dwa w miesiącu (do uzgodnienia). Jeżeli idzie o oczekiwania finansowe Pawła Wróblewskiego, to proponuje on wypłacanie mu 41.000 zł rocznie. W miesięcznym rozliczeniu daje to kwotę ok. 3415 zł. Wystarczy na druk miesięcznika i jeszcze połowa zostanie.
Nie wiem czy ktoś z Państwa miał kontakt - to najbardziej adekwatne słowo - z gazetą Pawła Wróblewskiego. Ta gazeta ma jedną niewątpliwą zaletę. Przy czytaniu jej nie psują się oczy, bo proces czytania jest tak krótkotrwały, jak pierwszy raz nastolatka z ukochaną. Oczywiście tylko w sensie czasu. O podnieceniu towarzyszącemu braniu "Życia Powiatu" do ręki mowy nie ma. To znaczy niektórzy się podniecają. Fakt! Ale tylko raz. No bo kto przy zdrowych zmysłach wybuli drugi raz 1,50 zł za 8 stron z reklamami? Raz się natnie, to i nie dziw, że się podnieca. Kasy żal, ot co! Żebyśmy się jednak dobrze rozumieli. Ja Pawłowi Wróblewskiemu tego, że on wzoruje się na prasowych organach "Biedronki", "Netto" i diabli wiedzą czego jeszcze, za złe nie mam. A co ma tam umieszczać skoro z pisaniem u niego cienko? Pisać to on z całą pewnością nie umie. Ale znowu, żebyśmy się dobrze zrozumieli - analfabetą to on nie jest. W prokuraturze lubińskiej maja sporo dokumentów z jego podpisami. Chodzi mi o to, że on żadnego, nawet śladowego talentu do opisywania rzeczywistości nie ma. Patrzcie Państwo - jaki świat jest niesprawiedliwy! Diabeł daje zmysł do kombinacji a Bóg talent do bawienia (lub wkurzania) ludzi. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie!
Spotkanie skończyło się podjęciem przez burmistrz Irenę Krzyszkiewicz decyzji, iż ogłoszony zostanie, pod koniec maja, konkurs na prowadzenie gazety. Każdy zainteresowany będzie musiał dostarczyć próbny numer gazety. Wygra - oczywiście! - najlepszy! (x)
Nowa władza uważa, iż jest to za dużo. Stąd próba ograniczenia kosztów.
Paweł Wróblewski przedstawił następującą ofertę. Chce on połączyć swoje "Życie Powiatu" i samorządowy "Przegląd Górowski" w jedno czasopismo, które będzie miało zasięg powiatowy. Utrzymany miałby być format "Życia Powiatu" czyli A4. Nowa gazeta miałaby mieć 8 lub 12 stron tego formatu. Częstotliwość wydawnicza - raz lub dwa w miesiącu (do uzgodnienia). Jeżeli idzie o oczekiwania finansowe Pawła Wróblewskiego, to proponuje on wypłacanie mu 41.000 zł rocznie. W miesięcznym rozliczeniu daje to kwotę ok. 3415 zł. Wystarczy na druk miesięcznika i jeszcze połowa zostanie.
Nie wiem czy ktoś z Państwa miał kontakt - to najbardziej adekwatne słowo - z gazetą Pawła Wróblewskiego. Ta gazeta ma jedną niewątpliwą zaletę. Przy czytaniu jej nie psują się oczy, bo proces czytania jest tak krótkotrwały, jak pierwszy raz nastolatka z ukochaną. Oczywiście tylko w sensie czasu. O podnieceniu towarzyszącemu braniu "Życia Powiatu" do ręki mowy nie ma. To znaczy niektórzy się podniecają. Fakt! Ale tylko raz. No bo kto przy zdrowych zmysłach wybuli drugi raz 1,50 zł za 8 stron z reklamami? Raz się natnie, to i nie dziw, że się podnieca. Kasy żal, ot co! Żebyśmy się jednak dobrze rozumieli. Ja Pawłowi Wróblewskiemu tego, że on wzoruje się na prasowych organach "Biedronki", "Netto" i diabli wiedzą czego jeszcze, za złe nie mam. A co ma tam umieszczać skoro z pisaniem u niego cienko? Pisać to on z całą pewnością nie umie. Ale znowu, żebyśmy się dobrze zrozumieli - analfabetą to on nie jest. W prokuraturze lubińskiej maja sporo dokumentów z jego podpisami. Chodzi mi o to, że on żadnego, nawet śladowego talentu do opisywania rzeczywistości nie ma. Patrzcie Państwo - jaki świat jest niesprawiedliwy! Diabeł daje zmysł do kombinacji a Bóg talent do bawienia (lub wkurzania) ludzi. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie!
Spotkanie skończyło się podjęciem przez burmistrz Irenę Krzyszkiewicz decyzji, iż ogłoszony zostanie, pod koniec maja, konkurs na prowadzenie gazety. Każdy zainteresowany będzie musiał dostarczyć próbny numer gazety. Wygra - oczywiście! - najlepszy! (x)
W mgle
14 maja w Urzędzie Miasta i Gminy odbyło się spotkanie radnych gminnych z udziałem zaproszonych gości. Spotkanie poświęcone zostało tylko dwóm sprawom:
1. Zaopiniowaniu propozycji wsparcia przez samorząd gminy emisji obligacji, których celem ma być oddłużenie Szpitala.
2. Rozpatrzeniu propozycji złożonej przez właściciela "Życia Powiatu" - Pawła Wróblewskiego - dotyczącej oferty na prowadzenie "Przeglądu Górowskiego".
Licznie zebrani radni gminni wysłuchali starościny Beaty Pony. Wystąpienie to miało jakby dwie części. W pierwszej starościna snuła wspomnienia historyczne na temat niewykorzystanej szansy na restrukturyzację długów Szpitala i oddłużenia w roku 2005. Wyjaśniła również, iż "była w Ministerstwie Zdrowia upewnić się, iż pieniędzy na restrukturyzację dla nas nie będzie, bo nie można pod nas zmieniać ustawy". Następnie starościna stwierdziła: "Pozostaje nam czekać. Powiedziano mi, że wam zostaje tylko czekać do rozwiązań, które przygotowuje rząd. W roku 2007 Szpital przestał się zadłużać, ale w związku z przyjęciem dyrektywy Unii Europejskiej w sprawie czasu pracy lekarzy znowu się zadłuża. Szkoda by było nie dotrwać do rozwiązań przygotowanych przez rząd". Radni zostali również poinformowani, że dr Stanisław Hoffmann wystąpił do Starostwa Powiatowego o wypłacenie odszkodowania w wysokości ok. 650 tys. zł, której to kwoty domaga się z tytułu zerwania z nim kontraktu menadżerskiego w roku 2001. Kontrakt ów, mocą zawartego do niego aneksu, przewidywał możliwość zerwania tej umowy w drodze postępowania sądowego, co nie zostało dotrzymane. Z tego co jest mi wiadomym na kwotę 650 tys. składa się kwota odszkodowania (ok. 350 tys.) a różnica to odsetki za okres nieomal 7 lat. Dnia 17 czerwca odbędzie się rozprawa ugodowa z powodem.
Starościna zaapelowała do radnych, by ci wsparli ideę oddłużenia Szpitala. Głos zabrała burmistrz Irena Krzyszkiewicz stwierdzając: "Wchodzę w zamierzenia, gdy znam przyszłość a nie przeszłość". Padło szereg pytań: gdzie jest biznesplan, rachunek ekonomiczny, wizja kształtu, w jakim będzie w przyszłości funkcjonował Szpital, jakie oddziały planuje się zostawić a jakie zlikwidować?
Odpowiadając starościna stwierdziła, iż: "Planuje się świadczenie usług pełne i bogate".
Burmistrz Góry raz jeszcze spytała o konkrety. Stwierdziła, iż jej nie interesują ogólnopolskie koncepcje funkcjonowania Szpitala, ale nasze - lokalne, dostosowane do naszych możliwości i potrzeb, bo to my je najlepiej znamy i potrafimy określić. "Musimy wyjść w przyszłość" - stanowczo stwierdziła Irena Krzyszkiewicz.
W odpowiedzi zebrani usłyszeli od starościny: "Konkretnie mogę powiedzieć, że chcę by Szpital funkcjonował. Należy pomyśleć jak ofertę wzbogacić, który oddział zamienić na inny. Konkretnie co do liczb, to są one opracowywane i będą opracowane w ciągu 2. miesięcy".
Burmistrz wypowiedź starościny podsumowała: "To my możemy zająć stanowisko w ciągu 2. miesięcy. Nie mamy danych więc nie możemy podjąć decyzji. Proszę o konkrety".
Głos zabrała dyrektor Szpitala - Czesława Młodawska. "O ustawie nie mówmy, bo jej nie ma. A co będzie, gdy ustawa nie wejdzie?" - zadała pytanie dyrektorka Szpitala. Omówiła problemy występujące w funkcjonowaniu placówki. Zadłużenie (ok. 42,5 mln), braki w kadrze lekarskiej, szczególnie dotkliwy brak anestezjologa, nalegania wierzycieli cywilno - prawnych. Dyrektorka przyznała, że lekarze pracujący w naszym Szpitalu są "drodzy", ale wynika to z ich braku na rynku pracy. "Żyjemy dzięki nadlimitom, czyli - wyjaśniła - wykonywaniu usług medycznych ponad wielkości zawarte w kontraktach z NFZ." Zebrani dowiedzieli się, iż umowę z NFZ mamy do końca czerwca i nie wiadomo, co będzie dalej. Następnie zadała kilka pytań, na które - jak ona sądzi - musimy szukać odpowiedzi. "Połączyć Szpital, ale z kim?". "Czy przekształcać Szpital w spółkę prawa handlowego? Jeżeli tak, to kiedy?". "Szpital powinien przetrwać do końca roku. Potrzebuję jednak ok. 4 mln zł na spłatę długów cywilno - prawnych. W egzekucji jest ok 3 mln tych roszczeń" - zakończyła swoje wystąpienie Czesława Młodawska.
Radny Bronisław Barna zarzucił starościnie ponowny brak informacji na temat planów związanych ze Szpitalem. "Nic konkretnego. Zadłużono powiat, ale my nie dopuścimy do zadłużenia gminy. Ludzie uciekają do innych szpitali, bo brak jest lekarzy".
Przewodniczący Rady - Adam Mazur - krótko podsumował dotychczasowy przebieg dyskusji: "Wałkujemy, to samo, co w tamtym roku. Państwo przychodzicie do nas jak do banku, ale w banku wymaga się biznes planu. Nie ma planu - nie ma kredytu".
W podobnym tonie wypowiadał się radny Andrzej Rogala: "Powinna być analiza, scenariusze pozyskiwania pacjentów, wielkość kadry lekarskiej. Dyskutujemy nad czymś, co jest bardzo ulotne".
Radny Zygmunt Iciek i równocześnie wicedyrektor SP ZOZ zauważył: "Niezbędne jest pozbycie się długu Szpitala, bo bez tego nie pójdziemy dalej. Tego Szpitala nikt z długami nie weźmie. Likwidacja długu spowoduje, że lekarze i pracownicy będą wiedzieli na czym stoją".
Radny i były dyrektor Szpitala - Wacław Grzebieluch - podkreślił, iż przy obecnym systemie kontraktowanie usług przez NFZ nie można niczego zaplanować z wyprzedzeniem. Wszystkie plany są iluzją, gdyż nie mona przewidzieć wysokości zarobków, kontraktów. "Począwszy od 1999 roku Szpital chyli się ku upadkowi. Rozmawiamy na temat Szpitala od 1999 roku. Kiedyś było 2. mln zadłużenia i nikt nie pomógł Szpitalowi. Kolejne dyrekcje tego Szpitala były osamotnione. Od reformy służby zdrowia ten Szpital skazany jest na zagładę przez tych, którzy mówią o rachunku ekonomicznym". Nawiązując do czasów gdy sprawował funkcję dyrektora SP ZOZ powiedział: "Była kadra, stabilizacja i co? Zrobiono zgromadzenie i to zburzono". Odnosząc się do nieustających i nic nie wnoszących dyskusji o Szpitalu radny Grzebieluch stwierdził: "Wszystko o tym Szpitalu powiedziano. Czas płynie ze szkodą dla Szpitala. Nowy samorząd od miesięcy dyskutuje a nie wypracowuje strategii".
Spotkanie zakończyło się tym, czym się zakończyło - niczym. Czy mogło skończyć się inaczej? Sami Państwo sobie odpowiedzcie na to pytanie. (x)
1. Zaopiniowaniu propozycji wsparcia przez samorząd gminy emisji obligacji, których celem ma być oddłużenie Szpitala.
2. Rozpatrzeniu propozycji złożonej przez właściciela "Życia Powiatu" - Pawła Wróblewskiego - dotyczącej oferty na prowadzenie "Przeglądu Górowskiego".
Licznie zebrani radni gminni wysłuchali starościny Beaty Pony. Wystąpienie to miało jakby dwie części. W pierwszej starościna snuła wspomnienia historyczne na temat niewykorzystanej szansy na restrukturyzację długów Szpitala i oddłużenia w roku 2005. Wyjaśniła również, iż "była w Ministerstwie Zdrowia upewnić się, iż pieniędzy na restrukturyzację dla nas nie będzie, bo nie można pod nas zmieniać ustawy". Następnie starościna stwierdziła: "Pozostaje nam czekać. Powiedziano mi, że wam zostaje tylko czekać do rozwiązań, które przygotowuje rząd. W roku 2007 Szpital przestał się zadłużać, ale w związku z przyjęciem dyrektywy Unii Europejskiej w sprawie czasu pracy lekarzy znowu się zadłuża. Szkoda by było nie dotrwać do rozwiązań przygotowanych przez rząd". Radni zostali również poinformowani, że dr Stanisław Hoffmann wystąpił do Starostwa Powiatowego o wypłacenie odszkodowania w wysokości ok. 650 tys. zł, której to kwoty domaga się z tytułu zerwania z nim kontraktu menadżerskiego w roku 2001. Kontrakt ów, mocą zawartego do niego aneksu, przewidywał możliwość zerwania tej umowy w drodze postępowania sądowego, co nie zostało dotrzymane. Z tego co jest mi wiadomym na kwotę 650 tys. składa się kwota odszkodowania (ok. 350 tys.) a różnica to odsetki za okres nieomal 7 lat. Dnia 17 czerwca odbędzie się rozprawa ugodowa z powodem.
Starościna zaapelowała do radnych, by ci wsparli ideę oddłużenia Szpitala. Głos zabrała burmistrz Irena Krzyszkiewicz stwierdzając: "Wchodzę w zamierzenia, gdy znam przyszłość a nie przeszłość". Padło szereg pytań: gdzie jest biznesplan, rachunek ekonomiczny, wizja kształtu, w jakim będzie w przyszłości funkcjonował Szpital, jakie oddziały planuje się zostawić a jakie zlikwidować?
Odpowiadając starościna stwierdziła, iż: "Planuje się świadczenie usług pełne i bogate".
Burmistrz Góry raz jeszcze spytała o konkrety. Stwierdziła, iż jej nie interesują ogólnopolskie koncepcje funkcjonowania Szpitala, ale nasze - lokalne, dostosowane do naszych możliwości i potrzeb, bo to my je najlepiej znamy i potrafimy określić. "Musimy wyjść w przyszłość" - stanowczo stwierdziła Irena Krzyszkiewicz.
W odpowiedzi zebrani usłyszeli od starościny: "Konkretnie mogę powiedzieć, że chcę by Szpital funkcjonował. Należy pomyśleć jak ofertę wzbogacić, który oddział zamienić na inny. Konkretnie co do liczb, to są one opracowywane i będą opracowane w ciągu 2. miesięcy".
Burmistrz wypowiedź starościny podsumowała: "To my możemy zająć stanowisko w ciągu 2. miesięcy. Nie mamy danych więc nie możemy podjąć decyzji. Proszę o konkrety".
Głos zabrała dyrektor Szpitala - Czesława Młodawska. "O ustawie nie mówmy, bo jej nie ma. A co będzie, gdy ustawa nie wejdzie?" - zadała pytanie dyrektorka Szpitala. Omówiła problemy występujące w funkcjonowaniu placówki. Zadłużenie (ok. 42,5 mln), braki w kadrze lekarskiej, szczególnie dotkliwy brak anestezjologa, nalegania wierzycieli cywilno - prawnych. Dyrektorka przyznała, że lekarze pracujący w naszym Szpitalu są "drodzy", ale wynika to z ich braku na rynku pracy. "Żyjemy dzięki nadlimitom, czyli - wyjaśniła - wykonywaniu usług medycznych ponad wielkości zawarte w kontraktach z NFZ." Zebrani dowiedzieli się, iż umowę z NFZ mamy do końca czerwca i nie wiadomo, co będzie dalej. Następnie zadała kilka pytań, na które - jak ona sądzi - musimy szukać odpowiedzi. "Połączyć Szpital, ale z kim?". "Czy przekształcać Szpital w spółkę prawa handlowego? Jeżeli tak, to kiedy?". "Szpital powinien przetrwać do końca roku. Potrzebuję jednak ok. 4 mln zł na spłatę długów cywilno - prawnych. W egzekucji jest ok 3 mln tych roszczeń" - zakończyła swoje wystąpienie Czesława Młodawska.
Radny Bronisław Barna zarzucił starościnie ponowny brak informacji na temat planów związanych ze Szpitalem. "Nic konkretnego. Zadłużono powiat, ale my nie dopuścimy do zadłużenia gminy. Ludzie uciekają do innych szpitali, bo brak jest lekarzy".
Przewodniczący Rady - Adam Mazur - krótko podsumował dotychczasowy przebieg dyskusji: "Wałkujemy, to samo, co w tamtym roku. Państwo przychodzicie do nas jak do banku, ale w banku wymaga się biznes planu. Nie ma planu - nie ma kredytu".
W podobnym tonie wypowiadał się radny Andrzej Rogala: "Powinna być analiza, scenariusze pozyskiwania pacjentów, wielkość kadry lekarskiej. Dyskutujemy nad czymś, co jest bardzo ulotne".
Radny Zygmunt Iciek i równocześnie wicedyrektor SP ZOZ zauważył: "Niezbędne jest pozbycie się długu Szpitala, bo bez tego nie pójdziemy dalej. Tego Szpitala nikt z długami nie weźmie. Likwidacja długu spowoduje, że lekarze i pracownicy będą wiedzieli na czym stoją".
Radny i były dyrektor Szpitala - Wacław Grzebieluch - podkreślił, iż przy obecnym systemie kontraktowanie usług przez NFZ nie można niczego zaplanować z wyprzedzeniem. Wszystkie plany są iluzją, gdyż nie mona przewidzieć wysokości zarobków, kontraktów. "Począwszy od 1999 roku Szpital chyli się ku upadkowi. Rozmawiamy na temat Szpitala od 1999 roku. Kiedyś było 2. mln zadłużenia i nikt nie pomógł Szpitalowi. Kolejne dyrekcje tego Szpitala były osamotnione. Od reformy służby zdrowia ten Szpital skazany jest na zagładę przez tych, którzy mówią o rachunku ekonomicznym". Nawiązując do czasów gdy sprawował funkcję dyrektora SP ZOZ powiedział: "Była kadra, stabilizacja i co? Zrobiono zgromadzenie i to zburzono". Odnosząc się do nieustających i nic nie wnoszących dyskusji o Szpitalu radny Grzebieluch stwierdził: "Wszystko o tym Szpitalu powiedziano. Czas płynie ze szkodą dla Szpitala. Nowy samorząd od miesięcy dyskutuje a nie wypracowuje strategii".
Spotkanie zakończyło się tym, czym się zakończyło - niczym. Czy mogło skończyć się inaczej? Sami Państwo sobie odpowiedzcie na to pytanie. (x)
Subskrybuj:
Posty (Atom)