czwartek, 15 maja 2008

Próba brania pod włos

W ostatnich kilku dniach pilnie szuka się tematu zastępczego. Starostwo Powiatowe ma zamiar wystąpić w nowej roli - męczennika. W roli kata, starym zwyczajem i w zgodzie z tradycją, obsadzi się dyżurny szwarccharakter. Od 2 dni czynione są przedziwne zabiegi o nadzwyczajne nagłośnienie zwyczajnego faktu, iż doktor Stanisław Hoffmann upomniał się o swoje. Starościna Beta Pona w sposób dość mętny - co jest dla niej charakterystyczne - informuje przeróżne gremia, iż do sądu wpłynęło wezwanie do ugody w sprawie odszkodowania za niezgodne z prawem i umową zerwanie kontraktu przez Starostwo Powiatowe z zarządzającym Szpitalem Stanisławem Hoffmannem. Przedstawia się przy tym sprawę tak, jakby spadła ona niczym filmowy ET z niezbadanych przestworzy. A sprawa wcale nie jest nowa. Kontrakt zawarty został 1 grudnia 1998 roku. Stroną kontraktującą był wojewoda leszczyński (wówczas byliśmy pod okupacją Leszna a wojewoda stanowił organ założycielski dla naszego Szpitala). W owych odległych i mrocznych czasach (niewiele osób słyszało o internecie - takie panowało zacofanie!) był trend na zawieranie tego typu umów z zarządzającymi różnymi firmami. Każdy kogo obdarowano kontraktem miał sam płacić ZUS i wszelkie pochodne od płacy. Oprócz tego, by mu się w głowie nie przewróciło, spora część Kodeksu Pracy (chroniącego pracownika) nie miała do niego zastosowania.
Stanisław Hoffmann zawarł kontrakt na sześć lat. Nie istniała wówczas ustawa zwana "kominową", która po wejściu w życie położyła kres tej "rozpuście". Od 1 stycznia 1999 roku naszemu Szpitalowi znaleziono nowy organ założycielski. Wiązało się to z reformą administracyjną kraju, dzięki której nastąpiło wyzwolenie naszej ziemi górowskiej z krzyżackiej okupacji ("Jak świat światem - nie będzie krzyżak górowianinowi bratem") i powrót do Macierzy. Moda na kontrakty obowiązywała nadal, ale pojawiła się wspomniana już "kominówka". Przed wejściem w życie tej ustawy dr Stanisław Hoffmann miał ustaloną wysokość kontraktu na 9 i 1/2 średniej krajowej. Wchodząca wówczas w życie ustawa ograniczała wysokość kontraktów. Bez grymasów i fochów zarządzający Szpitalem sam obniżył sobie wynagrodzenie do 4 i 1/2 średniej płacy. Kiedy nastał drugi starosta powiatu - Jerzy Maćkowski - Stanisław Hoffmann chciał zrezygnować z kontraktu i przejść na normalną umowę o pracę. Praca na kontrakcie okazała się mało atrakcyjna w wielu wymiarach. Z niewiadomych przyczyn starosta - chociaż kolega doktora - nie wyraził na to zgody. Tak więc ówczesny dyrektor Szpitala pozostał - wbrew swojej woli - na kontrakcie. Ponieważ jednak zawarcie kontraktu powodowało słabą ochronę prawną osobie, która świadczyła na jego podstawie pracę, wpisano do umowy pewien punkt. Punkt ten dotyczył opcji zwolnienia zarządzającego Szpitalem. Ponieważ nie miały tu zastosowania odpowiednie przepisy kodeksu pracy, stosowaną praktyką był zapis, iż rozwiązanie umowy może nastąpić przed upływem 6-letniego obowiązywania kontraktu tylko w przypadku niegospodarności zarządzającego. Fakt takiej niegospodarności miał potwierdzić sąd. W przypadku, gdyby sąd nie potwierdził niegospodarności, nastąpi wypłata odprawy, której wysokość ustalono na 12-krotność wysokości kontraktu, czyli 12 razy 4 i 1/2 średniej krajowej.
W czerwcu 2001 roku kontrakt z dyrektorem Szpitala został zerwany z naruszeniem tego zapisu. Stanisław Hoffmann przestał pełnić funkcję dyrektora. Pozostał jednak ordynatorem oddziału ginekologiczno - położniczego, którą to funkcję pełnił na podstawie umowy o pracę.
Przeciwko byłemu dyrektorowi Szpitala wszczęto wiele spraw sądowych. Ekscytowano opinię publiczną plotkami o rychłym skazaniu (najlepiej na dożywocie) i podniecano się aż do bólu perspektywą ujrzenia go w kajdankach. Nic takiego nie nastąpiło. Stanisław Hoffmann został oczyszczony z wszystkich zarzutów.
Brak jakiegokolwiek wyroku skazującego otworzył mu drogę do ubiegania się o odprawę. Władze powiatowe dobrze o tym fakcie wiedziały. Zdawały sobie sprawę z tego, iż waga tych zarzutów równa jest pojedynczemu pierzu. Udawano jednak, że nic się nie dzieje. Nikt nie próbował ułożyć się ze Stanisławem Hoffmanem i załatwić sprawy polubownie. Ze strony byłego dyrektora taka wola była. Wiem, że zwracał się w tej sprawie do przewodniczącego Rady Powiatu latem 2007 roku. Skąd wiem? Będąc w zeszłym roku w księstwie Przewodniczącego zadał mi on pytanie: czy wiem dlaczego doktor Hoffmann szuka z nim kontaktu? Wiedziałem i poinformowałem Przewodniczącego o przyczynie. A była nią chęć porozumienia się w tej sprawie, gdyż doktor chciał uniknąć spraw sądowych. Stanisław Hoffmann pragnął zawrzeć w tej sprawie kompromis. "W tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz".
Starościna swoje wystąpienie na spotkaniu z radnymi gminnymi skonstruowała tak, że słuchacze, nie mający pojęcia o meritum sprawy, mogli odnieść wrażenie, iż to Szpital będzie musiał zapłacić odprawę. Prawda jest tak, że nie Szpital, ale Starostwo Powiatowe. To nie Szpital złamał warunki kontraktu, ale starostwo. Pamiętać należy też o tym, że nie jest to wezwanie do zapłaty, ale wezwanie do ugody w sprawie odszkodowania. Więc po co ten histeryczny ton? Czy dobrze służy on budowie odpowiedniej atmosfery w przededniu rozprawy, której treścią jest "ugoda"? Ten, kto wymyślił ten zastępczy temat, jest nieprzeciętnym idiotą.
P.S.
Ponieważ usłyszałem w dniu dzisiejszym informację, że kwota odszkodowania ma wynieść 1 mln zł, informuję, iż jest to plotka. Prawdziwa kwota wymieniona w pozwie przez adwokata Stanisława Hoffmana wynosi: 656.426,67 zł. Około połowy z tej sumy stanowią odsetki. (x)

Brak komentarzy: