czwartek, 22 maja 2008

Wesoło było, jest i będzie

Zbliża się kolejna sesja Rady Powiatu. Program sesji nie jest zbyt obfity. Pamiętacie Państwo podaną przeze mnie informację, iż na sesji, która odbędzie się 28 maja będzie głosowana uchwała o postawieniu naszego Szpitala w stan likwidacji. I taka uchwała będzie. Zmianie uległ tylko jeden szczegół. Uchwała dotyczyła będzie "zaopiniowaniu projektu uchwały Rady Powiatu Gostyńskiego w sprawie likwidacji Oddziału dla Przewlekle Chorych w Poniecu działającego w strukturze Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Gostyniu". Kiedy 15 maja Przewodniczący Rady Powiatu - Władysław Stanisławski - zaproponował uchwałę o likwidacji Szpitala wszyscy sądzili, że chodzi o nasz Szpital. Okazuje się jednak, że Przewodniczącemu chodził po głowie całkiem inny szpital. Ot, takie drobne nieporozumienie towarzyskie. Nic ponadto. Obiecał uchwałę o likwidacji i słowa dotrzymał. Słowny jest! A złe języki już wrogą propagandę sieją! Oszczerstwa - co oczywiste - krążą po mieście, iż nasz Szpital już dawno komuś przyrzeczono, a to co się teraz odbywa, to zwykła zmyłka i zgrywa. To wersja soft. W wersji hard papla się o korzyściach, które Bardzo Ważne Osoby uzyskają z wydzierżawienia naszego Szpitala. Swoją drogą uważam, iż nie należy zgodzić się na likwidację szpitala w Poniecu. Ta placówka ma dla nas szczególne znaczenie. Każdy przecież wie, że obecna koalicja jest, od początku sprawowania władzy, przewlekle chora na niemoc i impotencję w rządzeniu. Jak przychylimy się do wniosku samorządu gostyńskiego, to gdzie nasza koalicja będzie się wyzbywała tej kosztownej dla nas dolegliwości, którą można porównać tylko z chorobami zwanymi niegdyś "wstydliwymi" (tryperek, syfilisik)? Pozostanie tylko placówka o przydługawej nazwie: "dla przewlekle i nieuleczalnie chorych". A tam leczenie trwa! Nie jedna kadencja może przejść koło nosa i portfela.
W porządku obrad znajduje się również podwyżka dla Beaty Pony, która - sądząc po fatalnym stanie powiatu - jest starościną. Nie jest to inicjatywa żadnego z radnych. To Donek i jego ludzie wymyślili sobie, że burmistrzowie, wójtowie, prezydenci miast, starostowie zarabiają za mało. I machnęli chłopaki rozporządzenie (z 22 kwietnia 2008 roku), że trzeba to zmienić. Dotąd Pona zarabiała tak:
1. wynagrodzenie zasadnicze - 4.100 zł.
2. dodatek funkcyjny - 1270 zł.
3. dodatek specjalny w wysokości 20% łącznie wynagrodzenia zasadniczego i dodatku funkcyjnego w kwocie 1074 zł.
4. dodatek za wieloletnią pracę w wysokości 20% wynagrodzenia zasadniczego w kwocie 820 zł.
Razem: 7264 zł.
Rozporządzenie Donka i s-ki wprowadza nowe widełki. I wygląda to tak:
1. kwota wynagrodzenia zasadniczego kształtuje się w przedziale 4200 - 5900 zł.
2. dodatek funkcyjny kształtuje się w przedziale 1500 - 1900 zł.
3. paragraf 7 rozporządzenia mówi, iż staroście przysługuje dodatek specjalny w kwocie nie mniejszej niż 20% i nie przekraczającej 40% łącznie wynagrodzenia zasadniczego i dodatku funkcyjnego.
4. za wieloletnią pracę można otrzymać dodatek nie większy niż 20%.
Jak więc widać Donek pochylił się nas ciężkim losem ludzi samorządu. Zapomniał jednak dać na te podwyżki kasę, tak że to my zapłacimy za jego dobre serce. Każdy przecież wie, jak ciężko jest znaleźć chętnych na stanowisko starosty czy burmistrza. Ze względu na marne zarobki nikt wybitny i wykształcony nie chce startować w wyborach. Kandydatów z łapanki się wynajduje. Ludzie np. mówią, iż z Poną było podobnie. Nie chciała być starościną za żadne skarby. "W szkole pracuję - mówiła - dyrektorem jestem, kasę trzepię jak ta lala i stresów nie mam". Koalicjanci wybrali się wtedy do jej rodzinnej miejscowości i tam nuże ją przekonywać. "Mała ojczyzna wzywa!" - argumentowali. "Jeżeli nie ty, to kto jest mądrzejszy, bardziej elokwentny, politycznie wyrobiony i równy tobie doświadczeniem?" - pytali. A ona nie, i nie! W końcu na sposób się wzięli. Nauczyli się jej ulubionych piosenek (dowiedzieli się bowiem, że starościna, podlotkiem jeszcze będąc, występowała w chórze "Drewniane uszy"). Idą tym wzorem stworzyli chór mieszany o nazwie "Koryto cię wzywa". Trzy dni i noce śpiewali ulubione piosnki swojej oblubienicy. Dyrygował chórem wszechstronnie utalentowany Przewodniczący. O jego rozlicznych talentach niech świadczy fakt, iż w trudnych polowych warunkach, w miejscu gdzie ptaki zawracają sądząc, iż to koniec świata, nie można było znaleźć batuty. Przewodniczący dyrygował więc czym popadło. A to orczyk się znalazł, a to znowu dyszel od wozu drabiniastego był na podorędziu, Kiedy indziej w dyrygenckim zapale kury zielononóżki robiły za batutę. Raz nawet, po ciemnicy i w mgle, krowa się nawinęła, ale temu ciężarowi Przewodniczący już nie podołał. Wszak on człowiek, nie Herkules. Bywały też chwile nieco groźniejsze. "Razu jednego tumany mgły były tak gęste - opowiadał mi jeden z koalicjantów - że palców u ręki widać nie było. Już myślelim, że do bab swoich wrócim, pod pierzyny wleziem i swawolić będziem, bo ckniło nam się okrótnie za nimi. Ale, gdzie tam! Przewodniczący powiada: chłopy, wytrwałością i pieśnią zdobędziemy serce Beaci. Ale jak śpiewać w rytm, kiedy dyrygenta nie widać? Zafrasował się nieco Przewodniczący, zamyślił głęboko i powiedział: lejcami dyrygował będę i po świstaniu usłyszycie co i jak. Stanelim karnie w szeregu i dalejże śpiewać. A śpiewaliśmy wówczas taką balladę miłosną: "Wlazł kotek na płotek i mruga". No i nucim tę pieśń miłosną nasłuchując świstów. Śwista, śwista, śwista, i nagle jak nie zaśwista, ale Panie, po głowach, po plecach, po kasztylach. My w nogi, kto gdzie mógł się chował. Krzyczymy, żeby przestał, bo boli. A on Panie, znaczy Przewodniczący, nie reaguje. Oj, Panie! Oberwalim my wtedy, co się zowie. Ja i tak szczęście miałem. Ale taki jeden był z nami, co miał z sobą taką nowoczesną rurę wydechową, co ona miała za tubę robić. I on nawoływał przez nią Przewodniczącego, by rzeź niewinnych skończył. Panie, jak lejcobatutą dostał on przez siedzenie, a miał tubę przy ustach, bo o litość w naszym imieniu prosił Przewodniczącego, to całą zawartość tej tuby połknął! Strasznie potem hałasował! A wiesz Pan kiedy pogrom się skończył? Kandydatka na starościnę z domu wyszła, ale Przewodniczący tego nie widział. Jak ja macnął tą batutą, to z nóg ją ścięło. Wstała po kwadransie, ale jakaś Panie taka odmieniona. Nie tylko na twarzy, bo tam szrama taka czerwona się ciągnęła od lewego ucha po prawe. Spojrzenie miała takie jakieś dziwne, bo jedno oko całkiem zapuchnięte a drugie wytrzeszczu dostało. Jak już doszła do siebie taką piosenkę zanuciła Przewodniczącemu: "Święty Władeczku, święty Władeczku, zgubiłam serce pod miedzą. Ach co to będzie, ach co to będzie, jak się ludziska dowiedzą". A Przewodniczący z miejsca jej odpalił: "Za tę kasę, co ją będziesz szarpała, jako starościna, kupisz sobie nie tylko jedno serce. W sklepie drobiarskim, to ty Beaciu będziesz hrabina! Tam serca wołowe, wieprzowe, kurze, gęsie, kacze, indycze. Czegóż ci jeszcze brakuje?" Spojrzeli na siebie promiennie i razem zanucili:
Ona:
Mój Władeczku chmurnooki
Pytaj o mnie SamejBronki
Pytaj o mnie Janka z lasów
I powołaj mnie

Mój Prezesie, mój przejrzysty
Pytaj o mnie Mrówki bystre
Pytaj o mnie Sowy mądre
I powołaj mnie, mój miły...
On:
Jak mam pytać koalicji?
Są zazdrośni, bo nie myślisz
O robocie a o kasie
I to szczęście Twe, ma miła

Są zazdrośni o Twą pensję
O gabinet i leserkę
I mój jaśniepański gest
Powołuję Cię ma miła...

Brak komentarzy: