W czwartek (17 lipca) przyszło mi wypełnić tzw. obywatelski obowiązek. Idę sobie - cały w skowronkach - ulicą Racławicką. Zbliżam się do skrzyżowanie tejże ulicy z ulicą Tomasza Wawrzeckiego. I co widzę? Dym.Pomyślałem, że ktoś grilla sobie zrobił, ale takiego większego, bo dymiło się niczym ze świecy dymnej. Przystanąłem i lukam – jak mówi młodzież – co też się dzieje. Widzę dym i płomienie.Początkowo sądziłem, iż ktoś - odwiecznym obyczajem - trawy i chaszcze wypala, bo miejsce to okrutnie zarośnięte i mało uczęszczane. Rzec można: busz po górowsku. Stoi tam transformator, ale trudny do zauważenia, bo zasłania go bujna roślinność. Na wypadek wojny świetnie zamaskowany – bez dwóch zdań. Rozglądnąłem się więc i spostrzegłem, że żywej duszy nie ma. Co robić? – pomyślałem. Gasić nie ma czym. Zresztą, nawet jak by było, to strach, bo uprawnień nie mam a czasy teraz takie, że człowiekowi mogą zarzucić błąd w sztuce i odpowiadać przyjdzie. Ale kogo powiadamiać?! W pierwszym odruchu do naszego Zarządu Powiatu chciałem dzwonić, bo pożary w gestii tegoż organu samorządu się znajdują. I już zacząłem przeszukiwać zasoby pamięci mojej Noki, gdy zorientowałem się, że zanim nasz Zarząd zareaguje, to ¾ powiatu w zgliszcza się obróci. Oj! – jęknąłem w duchu – bardzo durny pomysł. I natychmiast przypomniał mi się pewien numer – 112. Dzwonię i słyszę: komenda powiatowa policji. Przedstawiam się grzecznie i mówię, że mamy problem. Policjant zanotował, powiedział, że zawiadomi straż pożarną, podziękował i się rozłączył. Czekam. Robię zdjęcia i czekam. W pewnej chwili zaświergotała moja Nokia. Odbieram. Straż pożarna – przedstawia mi się rozmówca. Czy pan powiadamiał o pożarze? – pada pytanie. Tak – odpowiadam twierdząco, by być w zgodzie z 9 przykazaniem. A czy w pobliży ktoś mieszka? – indaguje mnie nadal dzwoniący. Odpowiadam, że tak. Prosi mnie jeszcze o nazwisko i stwierdza, że zaraz straż pożarna przybędzie.
Czekam. Robię zdjęcia. Czekam. Robię zdjęcia.Czekam.Podpalam – ale papierosa – czekam. Słyszę dźwięk syreny. Jadą. Syrena wyje – ja czekam. Wyje coraz bliżej – ja czekam. Są. Przyjechali. Ja robię zdjęcia a oni biorą się do swojej roboty.Gaszą – ja robię zdjęcia.Dobijają „czerwonego kura” – ja robię zdjęcia.Zwijają się – ja robię zdjęcia.Odjeżdżają – oddalam się – cały w skowronkach i dumniejszy od pawia.
W całej tej historii najbardziej podobało mi się działanie strażaków. Bez zbędnych słów – rach i ciach – polali, zgasili i pojechali. Żaden „czerwony kur” nie ma szans z nimi wygrać.
niedziela, 20 lipca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz