środa, 2 grudnia 2009

O włos od tragedii

Jest wczesny poranek 2 grudnia. Mieszkanka ulicy Konopnickiej 5 budzi się ze snu. Wstając wyczuwa zapach gazu. Rusza do kuchni, by sprawdzić skąd wydobywa się niepokojący zapach. O 5,30 włącza w kuchni światło. Potężny wybuch wstrząsa budynkiem przy ulicy Konopnickiej 5.

W tym samym czasie jej sąsiad przebywa w łazience. W pewnym momencie słyszy gwałtowny huk i równocześnie drzwi do łazienki otwierają się gwałtownie. Nie wierzy własnym oczom widząc lodówkę sunącą po podłodze i wykonujący gwałtowne ruchy żyrandol. Po chwili widzi zakrwawioną i zaszokowaną kobietę, która jest właścicielką sąsiedniego mieszkania. Ściana dzieląca oba mieszkania znikła.

W sąsiednie klatce pod nr 5a śpiący mężczyzna budzi się wyrwany ze snu odgłosem potwornego huku. Otwiera oczy, do których sypie się tynk. Błyskawicznie gubi resztki snu i nieświadomy, co się dzieje wybiega z mieszkania.

Chwilę później mieszkańcy budynku stoją przed domem. Wielu jest w samych piżamach. Przeżywają szok. Powoli dociera do nich, co się stało. W mieszkaniu na parterze w klatce oznaczonej cyfrą 5 wybuchł gaz.

Pierwsza na miejscu zdarzenia znajduje się policja. Tuż za nią przybywają pozostałe służby: pogotowie, straż pożarna i pracownicy zarządzania kryzysowego, zarówno miejskie, jak i powiatowe. Na miejsce katastrofy przybywają pracownicy nadzoru budowlanego Starostwa Powiatowego.

Po zbadaniu sytuacji wszyscy oddychają z ulgą. Nie ma ofiar śmiertelnych. Tylko jedna mieszkanka budynku doznała oparzeń II i III stopnia oraz związanego z wybuchem szoku. Pogotowie odwozi ją do Szpitala. Wkrótce z lecznicy napływa pomyślna wiadomość – życiu tej starszej osoby nie zagraża niebezpieczeństwo.

O godzinie 5,40 burmistrz Irena Krzyszkiewicz jest w trakcie szykowania się do pracy. Właśnie umyła włosy i sięga po suszarkę. Odzywa się telefon komórkowy. Irena Krzyszkiewicz odbiera połączenie. Odkłada suszarkę, pospiesznie się ubiera i wyjeżdża z Czerniny. Na ulicy Konopnickiej znajduje się o godzinie 6,00.

Zapadają pierwsze decyzje. Wybiegli w przerażeniu mieszkańcy budynku doznają przenikliwego zimna. W asyście strażaków udają się do mieszkań, by wziąść niezbędną odzież. Strażacy – po pierwszych oględzinach budynku – stwierdzają, iż lokatorzy nie będą mogli wrócić do swoich mieszkań. Irena Krzyszkiewicz wraz ze swoimi pracownikami szybko decydują o tymczasowych miejscach rozlokowania ofiar katastrofy. Okazuje się, że w chwili wybuchu w budynku znajdowały się 22 osoby, z których 12 potrzebuje schronienia zorganizowanego przez gminę. Miejsca znajdują się w internacie, Centrum Profilaktyki Antyalkoholowej i Środowiskowym Domu Pomocy Społecznej. Pozostali mieszkańcy znajdują schronienie u swoich rodzin.

Wraz z upływem czasu ustępuje mrok. Uczestnicy akcji ratunkowej z przerażeniem spoglądają na budynek. W świetle rodzącego się dnia wyłania się widok okropny. Wybuch zdemolował wnętrza mieszkań pod nr 5. Widać wyraźne wybrzuszenie we frontowej ścianie budynku. Odłamki szkła pokrywają ulicę i chodniki. Jego fragmenty rozrzucone są na odległość 40 metrów od budynku. Na ogrodzeniu „jedynki” wisi kwiat doniczkowy. Dach budynku jest wyraźnie zapadnięty.Wszyscy zastanawiają się głośno, co by było, gdyby do wybuchu doszło w czasie, gdy dzieci idą do szkoły. Pytanie pada, ale nikt nie ma na tyle wyobraźni, by na nie głośno odpowiedzieć. Rozmówcą ciarki przebiegają po skórze.

O godzinie 8,00 w gabinecie dyrektorki "jedynki" rozpoczyna swoje obrady sztab antykryzysowy. Już w spokoju i bez nerwów zebrani zastanawiają się, co dalej. Policja wzywa swojego eksperta, który ma odpowiedzieć na pytanie: co było przyczyną eksplozji? W naradzie uczestniczą: burmistrz, wiceburmistrz (który na miejsce zdarzenia przybył pomimo choroby), komendant straży pożarnej – Arkadiusz Szuper, przedstawiciel policji – Janusz Szendryk, inspektor ds. zarządzania kryzysowego - Zbigniew Kida, pracownicy wydziału realizacji inwestycji w UMiG – Wojciech Domański i Sławomir Kirst.

Pada pytanie: co dalej? Wszyscy uważają, iż do zbadania budynku przez biegłych nie może być mowy o powrocie lokatorów do mieszkań. Burmistrz Irena Krzyszkiewicz zwraca się o pomoc do szefów firm budowlanych z terenu naszej gminy. Trzeba zabezpieczyć budynek poprzez podparcie ścian stemplami. Wielu szefów odmawia, gdyż jak mówią: „dzisiaj nie mają ludzi”. Obiecują pomoc, ale nazajutrz. Czas nagli a stan budynku budzi wśród wszystkich bardzo poważne obawy. Zgodę na natychmiastową pomoc wyraża Zbigniew Witko. Przybywa na miejsce wypadku i wydaje swoją ocenę. Zapada ostateczna decyzja o podparciu budynku. Swą pomoc w dostarczeniu materiału deklarują górowski Tartak i Nadleśnictwo. Zbigniew Witko ściąga swoich ludzi z budowy i ci oczekują na dostarczenie materiałów niezbędnych do zabezpieczenia budynku.

W tym czasie pojawiają się ewakuowani mieszkańcy budynku. Ci, spod klatki 5a mogą w asyście strażaków zabrać swoje rzeczy. Tam nie jest niebezpiecznie.
W gorszej sytuacji znajdują się mieszkańcy spod „piątki”. Przyszli, sądząc, iż będą mogli wziąć swoje rzeczy osobiste. Sztab kryzysowy nie wydaje jednak na to zgody. Niebezpieczeństwo związane z wejściem na teren budynku jest zbyt duże. Z upływem godzi wszyscy zauważają z rosnącym niepokojem, iż frontowa ścian wybrzusza się coraz bardziej.

Policjanci uspokajają ludzi, że ich mieniu nic nie grozi. Deklarują, iż wejścia do budynku zostaną zabezpieczone a w nocy będą go strzegli przed potencjalnymi intruzami. Ich słowa wypowiadane z wielkim spokojem i dużą determinacją przynoszą pożądany skutek.

Ulica Konopnicka zostaje wyłączona z ruchu. Policjanci i strażacy pilnują, by nikt nie przechodził i nie przejeżdżał koło uszkodzonego budynku. Niestety, wielu z przechodniów tego nie rozumie i próbują się z funkcjonariuszami targować. Na próżno. P0 godzinie intensywnej pracy Edwarda Oleszko, biało – czerwone taśmy zastąpione zostały przez solidniejsze, metalowe barierki.

Poranek jest chłodny. Wszyscy po jakimś czasie odczuwają zimno. Dyrektorka „jedynki” – Liliana Biedulska – zaprasza wszystkich na gorącą kawę i herbatę. Wszyscy zaproszenie przyjmują z ulgą i wdzięcznością.

Przybywa policyjny ekspert. Po krótkich oględzinach wydaje wstępną decyzję – wybuch gazu. Podejrzanym staje się kuchenka gazowa. By jednak to potwierdzić trzeba jej oględzin. Budynek jest wciąż niezabezpieczony i nie ma mowy o wejściu na jego teren. Wyciągnięcie potencjalnego „sprawcy” zostaje przełożone aż do zabezpieczenia budynku.

Na miejscu tragedii pojawia się nowy dyrektor Administracji Lokali Mieszkaniowych – Marek Hołtra. To jego drugi dzień w pracy. Dokonuje szybkiego oglądu stanu budynku. Wspólnie ze sztabem podjęta zostaje decyzja o ogrodzeniu budynku i zabezpieczeniu wejść do niego.

Z boku stoi kilkunastoletni chłopiec. Przygląda się wszystkiemu. Na jego twarzy widać jednak pewną nerwowość i smutek Policjant Janusz Szendryk pyta go czy nie powinien być w szkole? Okazuje się, że chłopak jest mieszkańcem uszkodzonego budynku. Przyszedł po psa, który znajdował się w budzie za domem. Chłopiec dostaje zgodę na wejście na zagrożony teren. Po chwili wyprowadza swojego pupila z całkowicie odmienioną miną.

Z biegiem czasu emocje opadają. Pojawi się ekipa TVN. Kręcą reportaż z wypadku. Pytania, odpowiedzi i poszukiwanie lokatorów. Wieczorem Polska zobaczy Górę. Szkoda, ze w tak smutnych okolicznościach.

O godzinie 11,40 przyjeżdża samochód z drewnianymi belkami, które zaofiarował tartak. Chwilę później przywiezione zostają drewniane bale przekazane przez Nadleśnictwo. Do pracy wkraczają ekipy ALK i Zbigniewa Witki. Rozpoczyna się wielogodzinny proces zabezpieczania budynku.

Ostatnie posiedzenie sztabu. Uzgadniane są szczegóły techniczne: dozór budynku, dostęp do energii elektrycznej, następuje wymiana numerów telefonicznych na wypadek potrzeby nawiązania kontaktu. Liliana Biedulska zaprasza wszystkich uczestników akcji na gorącą zupę. Widać, że wszyscy są zmęczeni i nie bardzo mają ochotę na posiłek. Zapada uzgodnienie, iż całą noc szkoła będzie otwarta dla osób uczestniczących w pracach nad zabezpieczeniem budynku i jego ochronie. Będą mogli napić się gorącej herbaty, kawy i zjeść ciepły posiłek.

O godzinie 13,30 straż pożarna przekazuje protokołem miejsce wybuchu Zbigniewowi Witce. Burmistrz Irena Krzyszkiewicz upoważnia go do kierowania dalszymi pracami.

Obserwując akcję z bliska byłem pod wrażeniem. Szybko, sprawnie, bez zwłoki załatwiano najpotrzebniejsze sprawy. Widziałem dziesiątki telefonów wykonywanych przez burmistrz Irenę Krzyszkiewicz. Słyszałem, jak sprawnie – na jej polecenia – reagowały podległe jej jednostki: OPS, Środowiskowy Dom Pomocy Społecznej, Centrum Profilaktyki Antyalkoholowej i poszczególni pracownicy UMiG. Już przed południem burmistrz Irena Krzyszkiwicz podjęła decyzję w sprawie finansowej pomocy poszkodowanym. Pierwsza rata wynosiła będzie prawdopodobnie 1000 zł.

Warto też dodać, iż na miejscu wypadku znalazła się przedstawicielka PZU, która – pomimo, iż budynek dotknięty wybuchem jest ubezpieczony w Warcie – zadeklarowała w imieniu swojej firmy pomoc poszkodowanym.

Dało się zauważyć bardzo dużą koordynację działań wszystkich służb. Trudno wymienić wszystkich z nazwiska, ale proszę pamiętać, że w akcji brało udział kilkudziesięciu strażaków, w tym z OSP Stara Góra, wielu funkcjonariuszy policji. Trzeba powiedzieć, że było to wszystko dobrze zgrane.

Przyczyny wybuchu zapewne poznamy za kilka tygodni. Z tego, co udało się dowiedzieć, instalacja gazowa w tym budynku była wymieniona dwa lata temu. Budynek jest we władaniu wspólnoty i gmina nie ma w nim mieszkań. Wiadomo już, że znaczna część mieszkających tam ludzi była nieubezpieczona. Stracili praktycznie wszystko.

Nie znamy dalszego losu budynku. Wiadomo jednak, iż mieszkający tam dotąd ludzie nie spędzą świąt w swoich mieszkaniach, przynajmniej ci spod „piątki”. To bolesne i przykre dla nich. Jeżeli los bywa ślepy, to chociaż my, mieszkańcy Góry nie bądźmy ślepi na cudze nieszczęście.



































Brak komentarzy: