poniedziałek, 28 grudnia 2009

Żywa szopa" - to jest to!

W wigilijny wieczór przykościelny plac w Starej Górze tętnił życiem i gwarem rozmów. Po raz kolejny mieszkańcy wsi zrobili „żywą szopę”, która cieszy się ogromnym wzięciem nie tylko wśród starogórowian, ale też mieszkańców innych miejscowości. Dowodem tego były liczne samochody zaparkowane w centrum wsi i duża liczba widzów pragnących zobaczyć na własne oczy to, co w kulturze wiejskiej przeminęło bezpowrotnie.

Już o godzinie 20 na przykościelnym placu było dość sporo ludzi. Z biegiem czasu przybywało ich, i robiło się coraz ciaśniej. Ludzie zbierali się przy rozpalonych ogniskach, rozmawiali z sobą, żartowali, życzyli sobie wesołych świąt. Nastrój był rodzinny i bardzo ciepły. Najmłodsi nie mogli oderwać oczu od zwierząt zgromadzonych w „żywej szopie”. Każde z nich chciało pogłaskać zwierzaka. Wielu maluchów zadawało pytanie: "A kiedy one będą mówiły?” Ciężar odpowiedzi spoczywał na rodzicach, którzy różnie dawali sobie radę z odpowiedzią na te niełatwe pytanie.

Wraz ze zbliżającą się godziną 21 tłum na placu gęstniał. O tej bowiem godzinie rozpoczynała się pasterka. Część zebranych udała się do kościoła, ale też wielu pozostało na placu.
Po mszy pojawił się poczęstunek dla zebranych. Tradycyjnie były pierniki domowego wypieku, gorące mleko i herbatka z rumowymi amperami. Wszyscy skwapliwie skorzystali z gościnności starogórowian, by ogrzać nieco wyziębione pobytem na wolnym powietrzu organizmy.
Punktem kulminacyjnym było przybycie pasterzy, aniołów i króla do „żywej szopy”. Urocze dzieciaki robiły furorę. Tego wieczoru były gwiazdami. Błyskały flesze a maluchy dzielnie pozowały do zdjęć mając świadomość, że tego wieczoru grają najważniejszą rolę swojego dzieciństwa.

Nastrój radości i dobrej zabawy wzmógł się, kiedy na niebie pojawiły się balony. Nie wszystkie odbyły długi lot, ale przyciągnęły uwagę widzów i wzbudziły wiele zachwytu.
Nie tylko ja, ale i wiele innych osób, zdziwionych było nieobecnością pomiędzy wiernymi ks. Jana Baszaka. W roku ubiegłym uroczyście poprowadził on pasterzy do „żywej szopy”. W tym roku znikł zaraz po pasterce. Dało się słyszeć głosy, iż wielebnemu całkowicie obojętne jest to, co dzieje się w parafii, i że pasterz lekceważy swoją trzódkę. Padały nawet głosy, iż jego mianowanie na proboszcza to oczywiste nieporozumienie.

Z wyjątkiem tego niezawinionego przez Radę Sołecką zgrzytu wieczór wigilijny na przykościelnym placu w Starej Górze był uroczy i niezwykle udany. Stara Góra jest przykładem jak można wykorzystać tradycję, by integrować lokalne środowisko. To duży sukces Rady Sołeckiej i stojącego na jej czele sołtysa - Waldemara Bartkowiaka. Niestety, sołtys nie był obecny tego wieczoru na przykościelnym placu. Powaliła go choroba, i to tak gwałtownie, że jak go powalała, to odgłos walącego się do łoża dostojnego ciała sołtysa słychać było na rogatkach Osetna (tak ludzie mówili!).
Nie mniej okazało się, że Stara Góra ma dobrych organizatorów, którzy nawet pod nieobecność sołtysa potrafią wzorowo zorganizować piękną imprezę. Tylko ten ksiądz… .



































Brak komentarzy: