czwartek, 3 grudnia 2009

Z blizną w sercu


Kiedy ucichł zgiełk i opadło medialne zainteresowanie wybuchem gazu na ulicy Konopnickiej do pracy przystąpili ludzie odpowiedzialni za zabezpieczenie miejsca katastrofy. Do godziny 17 trwały prace przy stawianiu podpór, które zapobiegnąć mają niekontrolowanemu zawaleniu fragmentu fasady budynku. Ten fragment ściany wzbudzał najwyższe zaniepokojenie sztabu antykryzysowego. Zabezpieczenia podjęła się firma Zbigniewa Witki. Pracownicy jego firmy z wielką ostrożnością i delikatnością przeprowadzali prace zabezpieczające budynek, gdyż każdy silniejszy wstrząs mógł skończyć się zawaleniem ściany.
W tym samym czasie pracownicy Administracji Lokali Komunalnych stawiali ogrodzenie, które wydzielało ten fragment ulicy z ruchu pieszego i samochodowego.
W tym czasie policja strzegła opuszczonego domu przy ulicy Konopnickiej przed potencjalnymi intruzami.

Na dworze robiło się coraz ciemniej. Pracą ekip zabezpieczających budynek w milczeniu i ze smutkiem przyglądała się cześć jego niedawnych mieszkańców. Po zakwaterowaniu ich przez władze w różnych miejscach wielu z nich przyszło, by popatrzeć jeszcze raz na swój dom, dom, w którym przeżyli tak wiele lat. Wczorajszego wieczoru w oknach okien nie paliły się światła, na klatkach schodowych nie było żadnego ruchu. Dom pogrążony był w ciemnościach i ciszy.

Również wczoraj zapadła decyzja dotycząca dalszych losów mieszkańców okaleczonego budynku. Ze względu na duże niebezpieczeństwo spontanicznego zawalenia się znacznej jego części, postanowiono ewakuować mieszkańców wszystkich, dwunastu mieszkań. Początek przeprowadzki wyznaczono na dzisiaj.

O godzinie 8,00 w stołówce „jedynki” odbyło się spotkanie władz miasta z lokatorami budynku. W spotkaniu uczestniczył wiceburmistrz Piotr Wołowicz, inspektor ds. zarządzania kryzysowego – Zbigniew Kida, kierowniczka OPS – Edyta Lisiecka.
Przybyli na spotkanie ludzie byli przygaszeni i najwyraźniej zrezygnowani. Z obojętnością przyjęli do wiadomości decyzję o gremialnym przesiedleniu. Nie padł żaden głos protestu. Noc – dla wielu z nich z pewnością bezsenna – uzmysłowiła im, iż ich dotychczasowy świat rozpadł się na kawałki. Później pięknie i wzruszająco ujął to Piotr Wołowicz: „bogactwo, dostatek, poczucie bezpieczeństwa – jak to wszystko można stracić w ułamku sekundy”.

Ludzie zebrani w jadalni „jedynki” słuchają przedstawicieli władz. Edyta Lisiecka informuje, iż będzie udzielona pomoc pieniężna poszkodowanym. Decyzje będą podejmowane indywidualnie, po rozmowie. Pyta , czy ktoś zgłasza w tej chwili taką potrzebę. Na sali cisza. Nikt nie reaguje. Kierowniczka OPS zaprasza do siebie wszystkich, którzy takiego wsparcia potrzebują. Otrzymają je w każdej chwili.
Zbigniew Kida ustala kolejność ewakuacji mieszkańców. Proponuje kolejność. Ludzie zgadzają się bez słowa sprzeciwu.

O godzinie 9,00 rozpoczyna się ewakuacja. Przybywają strażacy z zawodowej i ochotniczych straży pożarnych (najpierw Ryczeń a później Stara Góra).
Od tej chwili to na strażakach leży ciężar przeprowadzenia całej operacji. Przeprowadzki zawsze kojarzą się z rozgardiaszem i ludzkimi głosami. Na ulicy Konopnickiej rzadko słychać czyjś głos. Wszystko odbywa się w ciszy a rozmowy prowadzone są półgłosem. Ludzie wynoszą swój dobytek, ładują go na samochody, przyczepy i wzrokiem omiatają to, co wynieśli. „Niedużo przez te sześćdziesiąt lat się dorobiliśmy, stara” – słyszę głos. Zamykam obiektyw, bo nagle odeszła mi ochota na robienie zdjęć.

W mieszkaniu, w którym doszło do wybuchu pracują policyjni eksperci. Błyskają flesze, słychać przesuwanie mebli i zgrzyt deptanego szkła. Policjanci wymontowują z mieszkania prawdopodobną przyczynę wybuchu – kuchenkę gazową. Zabierają ją z sobą do ekspertyzy.

Z dwóch mieszkań nie będą wynoszone meble. Zbyt duże ryzyko dla życia. Ci ludzie utracili wszystko.

Na teren katastrofy przybywa powiatowy inspektor nadzoru budowlanego – Edward Adaszyński. Widać, iż jest pod wrażeniem tego, co zobaczył. Rozmawia z prezesem wspólnoty. Ci, mają problem ze znalezieniem biegłego, który oceni straty. Edward Adaszyński wykorzystuje swoje znajomości w światku budowlanym i odnajduje im właściwego człowieka. Dom ubezpieczony jest na 700 tys. zł. Rozpoczyna się głośne zastanawianie: czy starczy na odbudowę? Pytanie pada w pustkę.

Z godziny na godzinę przybywa strażaków i służb komunalnych pomagających w przymusowej przeprowadzce. Dziesiątki ludzi wynosi meble, dywany, lampy, kinkiety, poduszki, kołdry; wszystko to, co stanowiło dla dotkniętych nieszczęściem ludzi symbol spokoju i ich domowego ogniska.

Dwie starsze panie stają koło wiceburmistrza. Wspominają swoje mieszkania i trud, jakie poniosły, by je urządzić i utrzymać. Jedna z nich wspomina z jak wielkim wysiłkiem kupiła mieszkanie na własność. Mówi o wyrzeczeniach, najmowaniu się do pracy w polu, by kupić plastikowe okna.

Druga kobieta ma wodę serca i rozrusznik. Do swojego dramatu podchodzi z dystansem i wyrozumiałością. Przeżyła – jak mówi – trzy przygody z gazem. Wymienia gdzie, jak i kiedy. W jej głosie nie ma rezygnacji. Jest pogodzenie się z niespodziankami, które niesie każdemu z nas życie. Wiek kobiety wskazuje, iż niejedno przeżyła. Na pierwszy rzut oka godzi się i z tym, co się wydarzyło. A co się dzieje w jej wnętrzu?

Znany mi pan Jerzy siedzi na wersalce wśród wyniesionego dobytku, Na jego kolanach drży zziębnięty pies, którego okrywa połą kurtki. Pies, tak jak jego pan stracił dom. Ile czasu minie nim psina wybiegnie na poranny spacer na znane mu podwórko?

Trwa gorączkowa krzątanina. Do niektórych mieszkań strażacy pozwolili wejść ich lokatorom. Ci, przez okna podają rzeczy strażakom i pracownikom służb komunalnych. Tak będzie szybciej. A i mieszkańcy zajmą się czymś, co pozwoli im choć na chwilę oderwać się od koszmaru, który przeżywają po raz kolejny.

Mówi się, że „nie można przesadzać starych drzew”. Ta prawda nie podlega dyskusji. Wielu z mieszkańców ulicy Konopnickiej przeżyło tam wiele dziesięcioleci. To był ich świat, ich najmniejsza z najmniejszych ojczyzn – dom. Dom, w którym przeżywali dni dobre, takie sobie i też takie, o których nie chce się pamiętać. Ale właśnie to czyniło im to miejsce najcenniejszym. Z wybuchu wyszli z życiem. Z przymusowej przeprowadzki wyjadą z wciąż bolącą blizną w sercu.





















































Brak komentarzy: