Do Radosławia dzień przed wigilią przybyła Aniela Dąbrowska (ur. 24.04. 1921 r.), która pochodziła ze Wschodu, woj. tarnopolskiego z wioski Zaścianocze. O pierwszych powojennych świętach mówiła tak:
„Na pierwszą wigilię było bardzo ładnie. Wszyscy szliśmy do kościoła 4 km, do Sicin na pasterkę, kolędowali, cieszyli się, że spokój już”.
Franciszek Ciołko tak zapamiętał święta:
„Święta, co to za święta? Była choinka, przeważnie więcej przerobów papierkowych, słomianek. W kącie stawiało się „dziada”. Był to snopek z żyta, który stawało się w kącie i się wkładało opłatek biały dla ludzi, a różowy dla zwierząt. Opłatek dawał ksiądz. Jak dziada nie było w domu to nie było świąt. Pod obrusem na stole było siano, a na podłogę sypało się słomę. Na tą słomę rodzice rzucali cukierki – fasolki, a dzieci szukały. Jedno krzesło stawiało się dla przybysza. Do jedzenia była ryba kupiona na targu w Górze, kosztowała grosze chyba 10 zł. Były pierogi, bigos, kiełbasa, kutia z pszenicy. Wszyscy pomodlili się i zasiedli do kolacji. Każdy kolędował, śpiewał, szło się na pasterkę”.
Krystyna Błasiak - Tarnawska wspominała:
„W święta młodzież przebierała się za ducha, króla, a ja za diabełka. Ja miałam dużo ról. Jeszcze w gimnazjum przed świętami, paczki były. Mikołaj był, dwa aniołki i dwa diabełki. Jeden chłopak był diabełkiem i ja. Miałam warkocze, szczotkę jako ogon, czarne włosy, maskę na twarzy, kombinezon pożyczony od kominiarza. Usta pomalowane miałam błyszczykiem czerwonym. No to my odkrywaliśmy paczki, a dyrektor dostał paczkę i rózgę ode mnie. No to później grono nauczycielskie szukało tego diabełka, kim on naprawdę był. Pytali się mnie kim jestem. Ja się nie przyznawałam i mówiłam innym tonem głosu, mówię- diabełkiem?! Dopiero później się przyznałam, a z nauczycieli nikt się nie spodziewał po mnie, że jak tak bardzo pięknie odgrywałam rolę tego diabełka”.
W Sylwestra ludzie spędzali różnie czas. Jedni w domach, a drudzy na organizowanych zabawach.
Aniela Dąbrowska ostatni dzień 45 roku spędziła na zabawie w Radosławiu. Tak zapamiętała tamten czas:
„Sylwester, zabawa była, tańczyli, bawili się, przedstawienie grali np. jasełka, tam nie było książki, nikt nie przywiózł, każdy pamiętał swoją rolę. Grali jasełka w trzech aktach. Kazik Czarny, pan Grudecki prowadził te przedstawienia, byli tzw. „Karpackie Górale.” Kiedyś jeszcze przed wojną grali tak samo i tak samo tutaj odegrali. Było wesoło, wszyscy razem się trzymali.”
W mieście, w którym było pełno niemieckich napisów, gruzów i nierzadko zniszczonych i wypalonych domów, ludzie mimo trudnego początku rozpoczęli nowe życie. Podejmowali się różnych zajęć, prac, wszystko po to, żeby życie było godne, oraz stworzyć warunki dla przyszłych pokoleń.
Starałem się opisać tamte dni opierając się przede wszystkim na informacjach uzyskanych od naocznych świadków i uczestników tamtych wydarzeń. Bez przesady mogę powiedzieć, że były to piękne chwile, kiedy podczas rozmowy było można odczuć emocje i uczucia ludzi, którzy przeżywali w sercach i umysłach jakby na nowo tamte wydarzenia. Spotkaniom tym towarzyszył zawsze dreszczyk emocji związany z odkrywaniem przeze mnie kolejnych nieznanych kart historii. Wszystko to wywołało konieczność wewnętrznych przemyśleń i rozważań. Myślę, że zdobycie bogatej wiedzy, którą bardzo pogłębiłem miało dla mnie znaczenie, patrząc przez pryzmat tamtych wydarzeń, zrozumiałem wiele rzeczy.
Chciałbym też podziękować wszystkim moim rozmówcom, którzy dla mnie znaleźli czas i zgodzili się opowiadać o tamtych dniach, niejednokrotnie po wiele razy, bez ich wspomnień moja praca nie mogłaby powstać.
Eryk Józef Koziołkowski
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz