czwartek, 11 marca 2010

Wielka woda

Prezentuję Państwu artykuł z gazety: „Guhrauer Grenzboten“, który ukazał się w w 1931roku. „Straszna powódź Baryczy i Odry wg bieżących zapisków i urzędowych obwieszczeń przedstawione przez nauczyciela O.Freunda z Sułkowa”. Rzecz dotyczy powodzi z roku 1854, która nawiedziła tereny naszego powiatu.
Artykuł przetłumaczony został przez Daniela Wojciechowskiego i opublikowany w „Kwartalniku Górowskim” (19/2007). Ze względu na to, iż to cenne wydawnictwo ukazuje się w bardzo małym nakładzie, tekst ten jest mało znany. Warto więc zapoznać Państwa z wydarzeniami sprzed 156 laty.

Kilka wieków trwa już walka, jaką mieszkańcy doliny Baryczy i Odry muszą toczyć z katastrofalnymi skutkami powodzi. Aż nazbyt często musieli przyznać prawdę słowom poety, że „żywioły nienawidzą wytworów ludzkiej ręki”. Nie chce się w to wierzyć, skoro w niedzielne dni czasami suchą nogą przechodzono przez Barycz, a woda na Odrze ociężale płynęła pomiędzy dwoma oddalonymi od siebie o kilka kilometrów wałami przeciwpowodziowymi.

A jednak to od tych dwóch rzek zaczęła się największa katastrofa, która dotknęła kiedykolwiek nasz powiat. Poza pamiętnym fatalnym październikiem wojennym roku 1759r.
Nieszczęście zaczęło się na początku lipca.

W nocy z 30 czerwca na 1 lipca przez naszą okolicę przeszła straszna ulewa spowodowana opadami z oberwania się chmury. Z 8 na 9 i z 12 na 13 lipca przeszły ponownie ciężkie opady. Skutkiem tego było oczywiście to, że Odra, Barycz, Orla i oba rowy graniczne znacznie wezbrały. Nieuregulowane i niedostatecznie zabezpieczone brzegi nie wytrzymały naporu mas wody. Większa część okolic nabrzeżnych została zalana, siano zostało uniesione prądem rzeki, a na polach powódź wyrządziła wielkie szkody. Jak zawsze tak i teraz Barycz dał się we znaki szybko podnoszącą się wielką wodą.

Dopiero druga połowa lipca przyniosła polepszenie pogody; ze zdwojonym zapałem zabrano się za żniwa. Wtedy 1 sierpnia pojawiła się ponownie ciężka klęska – nastało straszne gradobicie, jakiego do tej pory jeszcze nikt nie widział. Nawet ta okolica, która nie musiała bać się powodzi, ucierpiała teraz poważnie, ponieważ żniwa dopiero rozpoczęto. Od 7 do 12 sierpnia przeszły kolejne nadzwyczaj gwałtowne opady. Ludzie byli zupełnie załamani. Okolicom nadrzecznym groziła znowu powódź, a żniwa wcale nie posuwały się naprzód.

A mimo tego najgorsze miało dopiero nadejść. 18, 19 i 20 sierpnia nadeszły kolejne opady, które dalece przewyższały opady z dni i tygodni wcześniejszych. Skutki były straszne. Poziom wody podnosił się z nieznaną do tej pory prędkością. Każde bajoro stawało się wielkim jeziorem, a każdy mały rów na łące rwącą rzeką. Wały nie były w stanie wytrzymać naporu rwącej wody i pękały w wielu miejscach. Mosty i śluzy w mgnieniu oka były zrywane.

21 sierpnia następujące miejscowości nad Baryczą były zatopione: Bartków, Ługi, Unisławice, Zubrza, Wąsosz, Bełcz Mały, Lechitów, Sądowel, Wierzowice Wielkie, Wierzowice Małe, duże części Ryczenia, Osetno Małe, Kietlów, Waldvorwerk [Masełkowice?], Zakrzów, Lipowiec Szaszorowice, Klimontów, Rechlau [miejscowość nie zidentyfikowana], Bartodzieje, Świerczów.
Woda podnosiła się wciąż, wdzierała do domostw, zalewała domy i obory. Ludzie i zwierzęta musieli uciekać na łeb na szyję. Często było to jednak niemożliwe. Całe dorzecze Baryczy od Żmigrodu do Wyszanowa było jednym wielkim jeziorem. Aż tak daleko sięgał Barycz i tak wysoki był poziom jego wody, że w wielu miejscach można było wioski opuszczać tylko w łódkach a i te nie zawsze były w stanie stawić czoła rwącym wodom rzeki.

Wstrząsający obraz tragedii przedstawia urzędowy raport starostwa wioski Wierzowice Małe: Wg niniejszych zawiadomień położona w pobliżu Wierzowice Wielkie wioska Wierzowice Małe jest w nędznej sytuacji. Trzeba było tam opróżnić wszystkie mieszkania i obory. Ludzie i zwierzęta, tonąc po szyje we wodzie, uciekali na wysoko położone miejsca pod gołym niebem albo w kierunku lasu i biwakują tam jeszcze z całym bydłem państwowym (włącznie ze stadami owiec) i gminnym. Większa część mieszkańców wsi i służby jest stłoczona w zamku u właściciela ziemskiego Mandela, który dzięki czynnej pomocy i poświęceniu tak bardzo się zasłużył w czasie nieszczęśliwej katastrofy na Odrze na Boże Narodzenie roku 1849 r. Mężczyzna ten jest sam bardzo nieszczęśliwy. Jego krowy stoją jeszcze w oborach we wodzie. Bydło karmiliśmy snopkami, ponieważ nie było ani słomy ani siana.

Piece piekarskie zawaliły się. Kominy i budynki mieszkalne wciąż się zawalają, a młyny są zatopione. Po wykopkach oraz pierwszym i drugim zbiorze siana nic nie zostało uratowane. Mnóstwo zboża (szczególnie owies) i drewno porwał prąd rzeki. A po całkowitym opadnięciu wody, której już wkrótce nie będzie widać, wszystkie korytarze, a także koniczyna, zioła, buraki, itd. będą zabłocone, zasypane pisakiem, zburzone, rozerwane albo rozmyte.

Mieszkańcy wsi Wierzowice Małe są odcięci dookoła na skutek powodzi. Ludzie, nie mieszczący się już w zamku, budują sobie (w czasie jak nie pada deszcz) słomiane chaty w lesie. Ludziom i bydłu brakuje tam wielu rzeczy, głównie mąki, chleba, ziemniaków i soli. Wczoraj przez Ryczeń, dzięki spieszącym z pomocą wbrew wszystkim niebezpieczeństwom mieszkańcom tej miejscowości, dostarczono nam wielką przesyłkę chleba pochodzącego z Góry.

Z Wąsosza pochodzi następujący raport. W Wąsoszu, który również bardzo ucierpiał, jeździ się od kilku dni na łódkach po rynku. Mniejsze mosty zostały zerwane, jednak większe trzymają się z trudem. Mały płomyk nadziei zapłonął, ponieważ 25 sierpnia woda zaczęła opadać o mniej więcej 1 ½ stopy i sądzono, że niebezpieczeństwo jest już zażegnane. Sytuacja nagle jednak pogorszyła się.

Na Odrze dopiero teraz fala powodziowa osiągnęła szczyt i wyrządziła straszne nieszczęście. Wały przeciwpowodziowe popękały i wody Odry katastrofalnie rozlały się na obszar tak zniszczony przez Barycz. Pierwsze pęknięcia wałów miały miejsce powyżej i poniżej miejscowości Lubów, a krótko po sobie pękły też wały koło Uszczonowa dwa razy i raz koło Luboszyc. Bardzo niedobrze kształtowała się sytuacja w okolicach między Bartodziejami i Wyszanowem. Tam wody Odry i Baryczy połączyły się tak, że nie było już ani skrawka suchego terenu, a cała okolica utworzyła jedno wielkie jezioro. Biedni uciekinierzy z pierwszej powodzi Baryczy musieli teraz w większości opuścić swoje schronienia i znowu uciekać.

W międzyczasie strasznie szalały rozwścieczone fale. W Bartodziejach zawaliło się pięć domów, a w Uszczonowie dwa domy znikneły całkowicie bez śladu. Okropnie zadziałało pęknięcie wału koło Luboszyc. Rwący prąd uderzył w dziedziniec kościelny. Groby zostały rozprute, trumny wyrzucone na powierzchnie i porwane z prądem rzeki, a krzyże i pomniki zostały poprzewracane i również poniosły je wody Odry.

27 większych i 41 mniejszych pęknięć wałów przeciwpowodziowych miało miejsce na Baryczy i Odrze, 36 wiosek i miasto Wąsosz ucierpiały najbardziej. Bieda i nędza były nieodłącznymi towarzyszami tych dni.

Wtedy należało niezwłocznie udzielić pomocy. Dlatego starosta, zaraz po opublikowaniu pierwszego raportu z terenów powodziowych, zwrócił się do wszystkich mieszkańców powiatu z apelem, aby ofiarować poszkodowanym artykuły spożywcze i pieniądze. Gminy sąsiednie od razu przystąpiły do udzielania pomocy, ale to było o wiele za mało. Po części, nawet ci, którzy chcieli pomóc, potrzebowali wkrótce pomocy.

Na łamach gazety „Guhrauer Kreisblatt” z 10.10.1854 r. gmina Luboszyce dziękuje za wszystkie dary złożone do 16 września, np.:
• Za 11 chlebów, 8 garnców mąki żytniej i 1 korzec groszku od właścicielki majątku szlacheckiego pani von Unruh z Wronińca
• Za 8 chlebów z gminy Osetna Wielkiego
• Za 34 bochenki chleba od pana kapitana von Katzler z Nieszczyc
• za 18 bochenków chleba z gminy Żuchlów Górny
• za 10 funtów soli i 32 bochenki chleba z miasta Chobienia
• za 20 funtów soli, 2 korce mąki żytniej i 7 chlebów z Góry od właściciela majątku szlacheckiego pana Nitschke z Uszczonowa
• za 48 bochenków chleba, 7⅞ garnców kaszy jęczmiennej, 3 korce ziemniaków i 30 funtów soli od Królewskiego Urzędu Starosty w Górze
• 6 chlebów, 4 garnce mąki żytniej, 12 garnców groszku, ¼ garnca kaszy jęczmiennej i 4 garnce ziemniaków z gminy Stara Góra, itd.
Ogółem gminie zaofiarowano 331 bochenków chleba, 8 korców i 12 garnców mąki, 1 korzec i 12 garnców groszku, 1 korzec i 8 garnców kaszy jęczmiennej, 4 korce i 4 garnce ziemniaków, 100 funtów soli, 150 funtów wołowiny i 1 garniec suszonych owoców.
Poza tym gmina otrzymała jeszcze 11 ½ talara gotówką. Wstrząsające jest zakończenie podziękowań dla darczyńców: „Niech Bóg zapłaci Wam za udowodnioną dobroć i uchroni każdego przed klęskami, które my musieliśmy powtórnie doświadczyć.”

Tak samo ważnym było, aby przez chwilę pomyśleć o czymś innym i zapobiegawczo zebrać środki, które miały służyć odbudowie domostw i przygotowaniu kapitału zakładowego dla licznych właścicieli całkowicie pozbawionych wszelkich środków. W tym celu utworzono Komitet Pomocy wspierający poszkodowanych wskutek powodzi mieszkańców powiatu Góra. Do Komitetu należały najbardziej szanowane osobistości całego powiatu. Udało się im w skutek żywiołowej kampanii reklamowej zebrać do 6 października kwotę 6139 talarów. Również rząd udzielił znacznego wsparcia finansowego.

Niestety nasz powiat nie był jedynym dotkniętym przez powódź. Cały Śląsk był w podobnej sytuacji. Król Fryderyk Wilhelm I w sierpniu podróżował z ministrem spraw wewnętrznych i skarbu po terenach dotkniętych powodziom. 27 września dotarł on w swej podróży z Golgovitz [miejscowość nie zidentyfikowana] do Karowa i przepłynął zniszczony obszar przez Wągrodę, Żabin, Lipowiec, Luboszyce, a koło Ciechanowa odbył przeprawę promową przez Odrę. We Wrocławiu utworzono następnie Centralny Komitet Pomocy, który również przeprowadził znaczną zbiórkę środków.

Po tym jak powódź ustąpiła i nie było już zagrożenia dla życia, można było zobaczyć jak wielkie szkody wyrządziła powódź. Na ziemiopłody, których jeszcze nie zebrano, nikt już oczywiście nie liczył. Ale jak wyglądały te pola! Na wysokość stopy leżało błoto, a na nim piasek, popękane, rozmyte przez wezbrane rowy utworzyły się bajora i stawy w miejscach, gdzie kiedyś były łąki i pola. Cała okolica była nie do poznania. Wały przeciwpowodziowe były w tak podupadłym stanie, że nie byłyby w stanie zatrzymać choćby najmniejszą falę powodziową. Wszystko to wiązało się z taką ilością pracy, że mieszkańcy nie byliby w stanie jej podołać. Dlatego specjalnie powołana Rada Powiatu postanowiła 29 września, udzielić pomocy poprzez powołanie specjalnych grup roboczych celem wywiezienia piachu z pól, zasypania powstałych dziur i przywrócenia do stanu używalności zniszczonych dróg. Również solidnie pracowano nad odbudową wałów. Rząd oddał w tym celu do dyspozycji grupy więźniów.

Liczba tych, którzy przeżyli te straszne dni, jest już coraz mniejsza. Ale wspomnienie wciąż jeszcze jest żywe, a kto uważnie będzie wędrował po tej okolicy, wciąż jeszcze zauważy skutki owych tragicznych wydarzeń.

Od tamtej pory nie przestano myśleć o podjęciu odpowiednich środków, które zapobiegłyby ponownej powodzi. A rok 1930 przyczynił się szczególnie ku temu, kiedy to zabrano się za regulacje prawego i lewego biegu rzeki Barycz.

Brak komentarzy: