środa, 15 września 2010

Smutna przygoda szewca ... cz. II

Hennig nieczekał dłużej ale jął się do kopania, strach mu dodawał sił, a robota szła prędko, wnet żelazo rydla uderzyło o wieko trumienki wydając głuchy, łoskot. Zadrżał szewc, bo też to nie mała rzecz naruszać spokój umarłych. Wspomniawszy sobie jednak na nędzę żony i dzieci odrzucił prędko resztę ziemi i podniósł wieko.

Dziecinka drobniutka, ledwie trzy dni przeżywszy na świecie, spoczywała w maleńkiej trumience, w białą jak śnieg koszulkę ubrana. Hennig wstrzymał się na chwilę, bo mu się zdawało jakoby któś zdaleka na niego wołał.

Ale znać mu się tylko zdawało, bo pomimo że pilnie nadstawił uszu, nic przecież nie usłyszał. A więc wydobył dziecinę z trumienki, złożył ją na boku przy grobie, który
z pośpiechem i ladajako począł napowrót zasypywać.

Za chwilę potem oddał nieznajomemu zwłoki dziecięcia, który je ustarannie
w płaszcz zawinął i nawzajem szewcowi wsunął w rękę worek napełniony złotem.
Szewc chwiejącym się krokiem poszedł ku swojemu mieszkaniu, wszedł do izby
i rzucił się na łóżko; ale mimo posiadania skarbu, zasnąć nie mógł, tak mu ciążyła myśl że wdał się z szatanem i za jego pieniądze naruszył spokój cmentarza.
Na drugi dzień rano rozbiegła się straszna wieść po mieście, gdyż na ulicy w blizkości domu Henniga wybuchła morowa zaraza.

Ludzie ciemni i nieoświeceni wcale nie starali się dojść skąd przyszła zaraza do miasta, wszyscy przypisywali ją czarom i sprawie złego ducha, chodziło tylko o wywie-dzenie się, kto był tym niegodziwym czarownikiem, co to nieszczęście naprowadził na miasto. Burmistrz i sławetni ławnicy zasiedli na ławach ratusza, nie myśląc o tem jakby postęp zarazy wstrzymać, zapobiedz większemu szerzeniu się, lub postarać się o doktorów, ale łamali sobie nad tem głowę, jakby owego złośliwego, czarownika wyśledzić.

Wtem wszedł sługa ratuszny i oznajmił zgromadzonej starszyznie iż grobarz miejski przyszedł i chce ważne uczynić zeznanie.

Wprowadzono grabarza, a tem skłoniwszy się panom radnym tak opowiadać począł.
„Wczoraj o północy usłyszałem iż ktoś chodzi pod oknem mej izby, zerwałem się więc z łóżka i wyszedłem na pole, myśląc że to złodzieje; szedłem więc za niemi ostróżnie, patrząc co będą robić, jeden przelazł przez mur, drugi zaś stanął na murze. Tamten poszedł kilkanaście kroków, i począł rozkopywać grób dziecka Augustynowej, którym wczoraj zagrzebał, wtem księżyc zaświecił, a przy jego blasku poznałem szewca Henniga”.
– Szewca Henniga? krzyknął zdziwiony Burmistrz.
– Szewca Henniga?! powtórzyli osłupiali Rajcy miejscy.
– Tak szewca Henniga, mówił dalej grabarz, „zawołałem na niego po nazwisku, ale nieodpowiedział ani słowa tylko spojrzał na mnie, a oczy błyszczały mu jak dwa rozpalone węgle, wtedy domyśliłem się że to czary. Obejrzałem się na drugiego, stał on na murze, wysoki, czarny, poznałem że to diabeł. I to rzekłszy przeżegnał się, a

Burmistrz i ławnicy także się przeżegnali, oglądając się ze strachem, azali diabeł przy nich nie stoi.”
– Djabeł? mruknął burmistrz pocąc się od strachu.
„Tak diabeł, prawił dalej grabarz, zachęcony strachem obecnych, czerwony jak węgiel, z rogami i ogonem, buchający z pyska ogniem,
Mówiłeś przecie że był czarny, zagadnął niespokojnie jedne z ławników.
„Z początku był czarny, ale potem rozpalił się jak szyna w ognisku kowalskiem. Uciekłem do izby, bom się bał żeby się na mnie nie mścił. Alem patrzał przez okno. Po chwili Hennig, przyniósł dziecko, oddał je złemu, a tamten dał mu coś za to, widziałem doskonale że mu coś dawał.”
– Czyś gotów zaprzysiądz na krew zbawiciela i straszną jego mękę, że to był szewc Hennig.
– Przysięgnę, bom go widział tak dobrze jak sławetnych panów widzę tutaj przed sobą.
– A więc uklęknij i przysięgaj, rzekł burmistrz, dając znak słudze.
Zapalono świece przed krucyfixem, grabarz ukląkł i zaprzysiągł swoje zeznanie.
– A teraz idź do domu rzekł burmistrz i niemów nikomu ani słowa o tem, żeś zeznał, inaczej srodze będziesz osmagany.

Grabarz skłonił się i odszedł, a Burmitrz powstawszy z krzesła rzekł;
– Sławetni panowie, widzicie jaka okrutna zbrodnia wydała na zarazę i śmierć nasze nieszczęśliwe miasto; nie masz innego sposobu jak pojmać złego czarownika, oddać go na turtury, a potem wedle prawa osądzić i spalić; tym tylko sposobem ujdziemy zarazy i śmierci.
– Przenajsławetniejszy burmistrzu, odezwał się jeden za starych i rozumniejszych ławników, znam oddawna Henniga i wiem że to człowiek biedny ale uczciwy, i nie myślę aby podjął się strasznej zbrodni czarów, A zresztą któż może uwierzyć przysiędze pijaka gróbarza, pocożby szewcowi było wykopywać dziecko Aaugustynowej z grobu.
– Wstydzcie się Kościało, odrzekł burmitrz, stary jesteście a głupi; czyż to nie wiecie jakich różnych sposobów na zgubę ludzką czart przeklęty zażywa?: nie dopusz-czał zarazy święty Jan Nepomucen do naszego miasta, więc moc diabelska chwyciła się czarów, do których jej potrzeba było nieochrzczonego dziecka, a wiecie że Augusty-nowej nagle zmarło, bez tego świętego sakramentu, szewc ubogi złakomił się na pieniędze i zaprzedał duszę ot i cała rzecz, Trzeba go zaraz pojmać.

Wnet na rozkaz burmistrza i ławników pachołcy miejscy ujęli Henniga, znaleziono u niego worek ze złotem; a gdy potem prześwietny Magistrat udał się na cmentarz i w odkopanym grobie nie znaleziono zwłoków dziecka, wszyscy byli przekonani iż grabarz prawdę zeznał, a Hennig zaprzedał się diabłu.

Sąd odbył się prędko, Hennig z początku się zapierał, ale wzięty na turtury, przyznał się do wszystkiego i nawet więcej jeszcze nagadał, jak była prawda. Osądzono go więc na śmierć przez spalenie.

Nazajutrz rano cała ludność Góry wyroiła się za miasto, na plac tracenia i obiegła wielki stos ułożony z smolnych szczap sosnowych na około grubego dębowego słupa, u którego na długim łańcuchu żelazna wisiała obręcz.

Wnet na prostym wozie zaprzężonym parą osłów przywieziono winowajcę, rozebranego do naga, okutego na ręce i nogi i w czerwoną czapkę na śmiech ustrojonego szewca; oprawcy przywiązali do słupa, kat zamknął mu obręcz na szyi, zeszedł na doł i stos podpalił.

Natychmiast buchnęły płomienie i obięły stos cały, czarny dym wystrzelił kłębami w górę, lud z początku milczał, tylko słychać było przeraźliwe krzyki nieszczęśliwego, które wnet przytłumiły dzikie wrzaski radosne głupiego ludu.
Działo się to dnia 30 sierpnia 1656 roku.
Zginął biedny szewc, ale zaraza bynajmniej przez śmierć jego nie ustała, owszem grasowała straszliwie w Górze tak, że z kilku tysięcznej ludności zaledwie kilkuset przy życiu pozostała.

C.d.n.

Brak komentarzy: