środa, 3 lutego 2010

Dziki Zachód - cz. I

Polskich świadków tamtych styczniowych i późniejszych dni nie było zbyt wielu. Przez wiele lat ich wspomnień nie utrwalano i nie zapisywano. Ludzie odeszli, pamięć się zatarła.
Po zajęciu Góry przez Rosjan w mieście znajdowała się spora grupa Polaków wywiezionych tu na roboty. W większości pochodzili oni z bliskich stron: Rawicza, Bojanowa i wkrótce wrócili do dawnych miejsc zamieszkania.
Pozostały okruchy wspomnień, które zebrał Eryk Koziołkowski i opublikował w „Kwartalniku Górowskim”.

Jednym ze świadków tamtych dni jest Czesław Kapała, który w Górze przebywał od 1939 roku. Do naszego miasta trafił, jako 19 - latek, z pobliskiego Rawicza. Był robotnikiem przymusowym, który pracował w górowskim browarze, jako kierowca.

Pamiętam, przed ewakuacją Niemców były plakaty, jeździli od domu do domu, wszystkich na rynek, mają się zgłosić. Na rynku, pamiętam, duża platforma, duża była. Naschodziło się i nazjeżdżało około 500 ludzi i całe starostwo. Bürgermeister [burmistrz] wszedł na scenę i mówi: »Słuchajcie musimy opuścić te tereny. Zamykać drzwi, ale klucze zostawić w drzwiach, bo nasze wojska się cofają żeby mieli gdzie przenocować. Zabrać wszystko, co możliwe, my tutaj wrócimy. Pamiętam jak dziś te słowa”.

Wspomnienia Czesława Kapały potwierdzają zapiski „Kroniki miasta Góry i Ziemi Górowskiej”:

Zabrali z sobą najniezbędniejsze przedmioty użytku codziennego, żywność i niektóre środki lokomocji, pozostawiając mienie żywotne i martwe, ruchome w należnym porządku”.

Ucieczkę Niemców wspomina również Jadwiga Pietraszkiewicz, która w 1944 roku została wywieziona z Warszawy w czasie powstania i skierowana, jako robotnik przymusowy, do pracy w browarze. W jej pamięci ten dzień zapisał się następująco:

Przed przyjściem Sowietów, Niemcy uciekali. Ładowali co mieli na wózeczki dziecinne, różne wózki. Ubrania, żywność… Niemal wszystkie rzeczy zostawili. Gdzie jest mleczarnia, był sklep rzeźniczy. Niemka wyszła i mówi do Polaków: »My tego brać nie będziemy, bo musimy stąd uciekać. Jeżeli chcecie, to my taniej będziemy sprzedawać i proszę jutro od rana przychodzić«. Myśmy przychodzili i każdy kupił tego mięsa, kiełbasy, wędlin”.

Ucieczkę Niemców tak opisywała, ale kilka miesięcy później, wspomniana wyżej „Kronika …”:

Propaganda niemiecka przed tym zapewniała, że po upływie 3-5 dni po trupach nieprzyjaciół powrócą do swych sadyb i stąd będą dyktować prawa w Europie. Groziła przy tym, że ci, którzy nie wypełnią nakazu zaliczeni zostaną do kategorii zdrajców państwa i narodu niemieckiego. Ewakuacja przeprowadzona została z całą energią w dużym pośpiechu i nastroju panicznym. Ludzi opanowała psychoza ucieczki. Umysł stępiał, zatracili czasowo możność rozumowania i rozluźnione zostało uczucie ludzkie. Nad miłością bliźniego czuciem i uczuciem, inteligencją, kulturową i duchową i cielesną, zapanował egoizm i instynkt niekiedy zwierzęcy”.

25 – letni wówczas Czesław Kapała zapragnął utrudnić Niemcom ucieczkę. Jego małżonka - Anna, która do Góry przybyła na roboty przymusowe w 1942 r., ze wsi Grochowce (okolice Przemyśla), i pracowała u niemieckiego bauera opowiada:

Na ulicy Starogórskiej, gdzie sklep spożywczy [WIELORAK], tam Niemcy uciekali, bo z Bojanowa blisko front był. A mąż spuścił z koła powietrze w samochodzie. A jak go złapali Hitlerjugend, zaprowadzili go do szefa, który był cały nad miastem, ten, co u niego robił Achenbach. On mówi: »Masz szczęście, że to do mnie...« - Pan Czesław mówił: »to mnie uratowało«. A te gówniarze z Hitlerjugend od razu strzelać chcieli, a Hitlerjugend zajadli byli… Szef kazał wypuścić… Gdzie powietrze wypuścić cholera…, te uciekają, a ten… (śmiech).

Po ucieczce Niemców Czesław Kapała pozostał w Górze. Opowiada o tych dniach:

Niemcy (Volkssturm) chcieli nas zastrzelić. Złapali nas na ulicy Starogórskiej, zaprowadzili mnie i kolegę Sylwka Pasterniaka do piwnicy, w narożnikowym domu i zamknęli. Drzwi były zakratowane, obite blachą, że nie można było ich wybić i ja patrzę tam takie okienko było, wszystko było zakryte, wziąłem wybiłem i wyciągnęliśmy się stamtąd. Uciekliśmy i schowaliśmy się w kominie, tam gdzie winiarnia i tam siedzieliśmy cztery dni. Jak Ruscy przyszli to dopiero my wyszli.

Zapis w „Kronice…”:

Na wszystkich drogach kolejowych, kołowych i pieszych oraz rowach przydrożnych, było mnóstwo zepsutych rowerów, motorowerów, motocykli cywilnych i wojskowych, wozów i wózków konnych, aut osobowych, półciężarowych, aut pancernych, czołgów, dział różnych kalibrów, różnego rodzaju sprzętu wojskowego porzuconych wózków dziecięcych, pościeli, części różnej garderoby, naczyń kuchennych itp.
Nierzadko w tych samych miejscach i na polach pobliskich pogrzebane były zwłoki zmarłych dzieci, staruszków i innych osób płci obojga.
Na miejscu pozostali autochtoni – przeważnie staruszki, starcy i nieletnie dzieci, robotnicy polscy, zatrudnieni przymusowo w gospodarstwach rolnych, przemyśle i in. zawodach, kilkanaście rodzin narodowości ukraińskiej, kilkudziesięciu wojennych jeńców francuskich i kilka zdeterminowanych wdów niemieckich, starców i małych dzieci
”.

Kolejana część o "dzikich czasach" - jutro!

2 komentarze:

Lugri pisze...

Witam, Fajnie się czyta o dawnych czasach .. Przydałyby się fotografie....

Wolt pisze...

Miło się czyta historię Góry.
Zaglądam tu co dzień i czekam na dalsze opowieści z ii wojny. To jest naprawdę ciekawe, bo mieszkamy i sami nie wiemy tak na prawdę gdzie.