Gdy Góra została zajęta władza spoczywała w rękach rosyjskich komendantów wojennych. Zajmowali się oni sprawami wojennymi, politycznymi (ściganie maruderów), gospodarczymi, kontrolą podległego rejonu oraz innymi rzeczami.
Po zajęciu Góry przez Rosjan w mieście znajdowała się spora grupa Polaków wywiezionych tu na roboty. W większości pochodzili oni z bliskich stron: Rawicza, Bojanowa i wrócili do dawnych miejsc zamieszkania.
Czesław Kapała tak mówi o swoich kontaktach z Sowietami:
„W mieście była kompania. Rosjanie założyli komendanturę na ulicy Wrocławskiej. Wkoło była obstawiona. Złapali nas Rosjanie i zaprowadzili na komendę do komendanta. Normalnie nas zamknęli od razu. Tydzień na pewno nas trzymali. Komendant wypytywał się o różne rzeczy, przede wszystkim wypytywał się czy nie wiemy, czy są tutaj Niemcy tzw. Volkssturm, czy nie wiemy coś. Właśnie się zdarzało, że były strzały, blisko miasta. Wolno było nam wychodzić. Na miejscu mieli my być. Tym bardziej, że komendantowi byłem potrzebny. Koleżanka żony – znajoma, ona mi zrobiła „markę”. Przedstawiła mnie komendantowi. Jemu się spodobało, że znałem każdą dziurę i powiedział: »o bracie takiego potrzebujemy, ty będziesz moim szoferem«. Specjalnie byłem do jego dyspozycji. Nie tylko ja byłem szoferem, był Kaczocha, Kowalski i dwóch Ukraińców – oni jakieś cuda wozili. A jak robotę złapał to wódkę, jedzenie dostawał. W komendzie były takie duże pokoje: dla Ruskich, dla więźniów i dla nas. W komendzie, nie trzymali nas tak przymusowo, tylko komendant powiedział tak: »żebyś, co ranek mi się pokazywał, żebym wiedział czy mogę gdzieś jechać«. Komendant mówił: »aha, dzisiaj pojadę do Głogowa, Wrocławia – ty pojedziesz«. Nabrałem paliwa w kanistry, w bagażnik i w drogę”.
Notatka w „Kronice…”:
„Miasta i wszystkie majątki ziemskie opanowane były przez wojska rosyjskie, a wszystkie osiedla ludzkie pozostały pod stałym nadzorem”.
Zainstalowanie się wojsk sowieckich w Górze i wydarzenia z tym związane w pamięci Czesława Kapały zapisały się tak:
„Pamiętam trzech Niemców, staruszków, chorzy byli, na ulicy Starogórskiej mieszkali. Ruscy jak wpadli: »a wy co tutaj robicie?« - bardzo dobrze po polsku mówił ten Ruski. A oni nie zrozumieli to Rusek ich na miejscu zastrzelił i dość długo tam leżeli.
W Górze było więzienie poprawcze. Byłem tam i wypuściłem czterech Niemców politycznych. Tam siedzieli tak wygłodniali jak cholera, a jak tak przypadkowo patrzę, a klucz był od drugiej strony w drzwiach. Zamknięci byli, nie wiedziałem, z kim mam do czynienia. Jak się po niemiecku do nich odezwałem, jak się ucieszyli! Byli tak zgłodniali, że jak wyciągnąłem chleb to z ręki wyrwali.
Rosjanie młyn zajmowali przede wszystkim. Wkoło młyna pracownie zrobili. Baby tam pracowały. Pamiętam w młynie była duża kotłownia, Ruscy mieli agregat i światło uruchomili dla siebie. Ruskie po całym mieście zbierali, cholera!, setki maszyn do szycia i rowery to było na porządku dziennym. Najpierw musiałem pokazać gdzie sklepy Niemcy zostawili, mieli pochowane. To łazili po strychach, piwnicach i wykradali. Wszędzie Niemcy mieli, a myśmy się śmiali. Kto wynalazł rower? – Ruski u Niemca na strychu. Ja woziłem to wszystko na komendę. Było tyle tego, że diabeł się nie doliczył. Wszystko potem ładnie ładowali na podstawiony pociąg i wszystko szło na wywóz. Kable elektryczne ze słupów, to też szło na wywóz. Ruscy złapali tzw. maruderów po całym powiecie. Jeździli, przywieźli na komendę, wylegitymowali i dali ich do więzienia. Było obstawione, trzymali i potem zawieźli na dworzec a na dworcu podstawione pociągi i nie wiadomo dokąd.
Ja mógłbym piękny dom sobie wziąć, dosłownie byłem wolnym gospodarzem. Przez kilka miesięcy w mieście nie było nikogo, bez władzy, diabła nie było, gdzie chciał to wlazł. Co chcesz, to bierz.
Z początku człowiek gdzieś wlazł do pierwszego lepszego mieszkania, do piwnicy, a na półkach dziesiątki słoików. Przeważnie były litrowe, dwulitrowe, a tu patrzysz ogórki, golonki, słonina, boczki. Sam początek właśnie to za jedzenie smalec, słonina i masło jako rarytas.
Koło „MERY” był sklep mleczarski, to sera sobie nabrał. W rzeźni na plac poszedł, normalnie wisiały na lodówkach mięso, to zabrałem sobie ćwiartkę krowy czy byka na plecy i do domu. Trudno było o jedzenie. W starostwie był w sali duży żyrandol, a w środku duża swastyka hitlerowska, było tam setki żarówek sam sobie je nabrałem. Nikt tego specjalnie nie pilnował. Było takie bezludzie.
Kasy pancerne były w banku, to wszyscy Ruscy brali. Obcinali mieli aparaty tlenowe. Otworzyli skarbiec, a w nim nowiutkie pieniądze, marki niemieckie. Po ulicy się poniewierały. Wziąłem podniosłem plik na ulicy i zawiozłem do mamy do Rawicza, mama mówi daj, bo za te marki tam można było wszystko dostać.
Jak Ruscy przyszli, patrole codziennie. Patrzyli czy nikt nie szabruje. Jeździli na motorach lub na rowerach i każdy miał swoją część. A my z komendantem na kontrolę, pojedziemy tam, pojedziemy tu.
Miałem straszne chody. Szedłem raz z komendantem i szła Niemka i Ukrainiec cholera! za nią poszedł i dawaj. Ściągnął z ręki zegarek. A my szli z komendantem Stój! Na komendę tam go zamknęli. Rewizja. Okazało się, że całą nogę miał pełną zegarków, jeden zegarek obok drugiego, chyba z dwadzieścia. Ale mu tam potem wkurzyli przy mnie”.
Powiat górowski, który graniczył z województwem wielkopolskim przyciągnął wielu tzw. dzikich osadników, którzy chcieli się wzbogacić, osiągnąć korzyści materialne na pozostawionym mieniu poniemieckim.
Czesław Kapała był naocznym świadkiem tamtych zdarzeń:
„W pierwszych dniach nazjeżdżało się szabrowników z Rawicza, Bojanowa, Leszna również ze Żmigrodu. Najwięcej było z Kalisza i Ostrowa Wielkopolskiego. Przyjeżdżali furmankami, końmi, wózkami, plecaki specjalne mieli. Sklepy zawalone, część mieszkań otwartych, to niby zamieszkiwał gdzieś, co chciał to sobie nabrał, rowery, motory nawet niektóre nowiutkie były na wóz konny ładował i wywoził. Mało tego, wozem ciągnęli jedną krowę, dwie krowy”.
Tego samego zdania była Jadwiga Pietrakiewiczowa:
„Niemcy pozostawili świnie, krowy... i Polacy brali to. Trudno powiedzieć ile, ale trochę było.[...] Przyjeżdżali jacyś ludzie z Leszna i plądrowali mieszkania.” [...]
Czesław Kapała:
„Największe sklepy, duże sklepy wziął kamień, wybił szybę i właził. Wszystko było. Jeśli mieszkania były zamknięte na klucz, to okna normalnie wybijali. Niektórzy z głupoty, bo to niemieckie... Na hura życie. Szaber tylko i już.”
Co działo się z szabrownikami przyłapanymi na tym procederze? Czesław Kapała:
„Zabrali mu wszystko, z wozem, ze wszystkim, dawaj! Konie mu zabrali, za chwilę mu wlali, albo zabili... takie bezkrólewie. Jak nie złapali to wiózł na swój teren. Najgorzej było do granicy. Granica to Ruscy stali, chodzili. Gdzieś bokami. Mnie też złapali, jak szedłem z bratem kaleką. Już nie żyje, uszów nie miał. Już jako wolny szedłem do Rawicza, do domu. Dosłownie ukradłem. Na końcu ulicy Szpitalnej był magazyn wojskowy. Były tam nowiutkie ubrania, pięknie garnitury, zwały materiałów, wszystko wełna, wszystko najlepszej jakości. A moja mama była krawcową, ona się znała i pokazuje. »Tego weź.« I brałem to i wiozłem z bratem wózkiem do Rawicza przed torami stali Ruskie. »Postoj!, gdzie idziesz?, co masz?« Wszystko zabrali. Ze względu na brata puścili nas bo tak nie wiadomo co by było dalej”.
Kolejny odcinek - jutro!
czwartek, 4 lutego 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz