środa, 24 lutego 2010

Dziki Zachód. Zakorzenianie - cz. X

Bardzo ważną i istotną sprawą była odbudowa szkolnictwa. Już w połowie czerwca 1945 roku, otwarto pierwsze państwowe przedszkole w Górze, jak się później okazało było pierwsze na Dolnym Śląsku.

Janina Horbowska - Zaranek organizatorka tego przedszkola po piętnastu latach wspominała:

Po przyjęciu propozycji zorganizowania przedszkola dla dzieci polskich osadników w Górze zaczęłam przy pomocy matek szukać odpowiedniego lokalu. Wybór padł na jeden, choć niezbyt duży budynek przy ulicy Kościuszki, a to dlatego że w budynku tym znalazło się trochę, częściowo połamanych, mebelków, dziecinnych stolików i ławeczek. Zaczęła się więc od razu praca: sprzątanie, reperowanie sprzętu, oczyszczenia podwórka i ogrodu. Dużo było pracy, ale ta praca szła nam raźno i wesoło, pomagały ochoczo matki i ojcowie przyszłych przedszkolaków oraz przyszłe wychowawczynie – Maria Czerniakiewicz, Aniela Sołtowska. Dzieci było zapisanych około sto. W dniu 15.06.1945 r. odbyło się uroczyste otwarcie tej pierwszej na Dolnym Śląsku placówki przedszkolnej. Szyld na naszym budynku brzmiał: Przedszkole Polskie w Górze”.

Również w czerwcu 45 r. powstał inspektorat szkolny. W "Kronice..." czytamy, że:

Dnia 23 czerwca 1945 r. ob. Krechowicz Walerian, inspektor szkolny, uruchomił w Górze inspektorat szkolny powiatu górowskiego. W własnym zakresie działania uporządkował i doprowadził, do stanu używalności domu, przeznaczonego na inspektorat, a następnie przy pomocy nauczyciela Szczecińskiego Stanisława szukał i znosił znalezione sprzęty na umeblowanie biurowe. Niezrażony różnymi trudnościami przystępuje do rejestracji nauczycieli, znajdujących się na terenie powiatu, do organizacji szkół i zapisuje młodzież do gimnazjum.
W związku z działaniami wojennymi, poniemieckie budynki szkolne doznały dość dużych zniszczeń, gdyż od lutego do czerwca 1945 r. były one przedmiotem kwater wojskowych
”. […]
Anna Danuta Nowak snuła wspomnienia:

Rosjanie bardzo wszystko niszczyli, wszystkie przyrządy, mapy, wszystko było z tyłu wywalone przez okno i do widzenia”.

W "Kronice..." czytamy:

„[...] a w dodatku niektóre osoby z ludności cywilnej zabrały, z zamiarem przywłaszczenia sobie, nie tylko cenne pomoce naukowe, jak: lampy projekcyjne, aparaty filmowe, ale nawet gablotki, szafy i ławki szkolne, pianina i itp. Sale szkolne i mieszkania prywatne nauczycieli niemieckich przedstawiały niecodzienny widok i wywierały przykre uczucie. Szyby przeważnie wybite, w wielu wypadkach okna powyjmowane nawet z futrynami, albo też połamane, drzwi uszkodzone lub wyłamane, klamki usunięte; ściany uszkodzone nie mniej jak i sufity, a ponadto przeważnie ściany zabrudzone atramentem, kawą i innym płynem, nie dającym się z łatwością usunąć; ławki, stoły i katedry połamane lub poważnie uszkodzone; biblioteka szkolna, okazy obrazowe i okazy naturalne z zakresu botaniki, zoologii, przyrody martwej i żywej, chemii i inne, zniszczone. To wszystko znajdowało się na podłogach […]”

Budynki szkolne, które miały być przystosowane do nauki były w opłakanym stanie.

Janina Nickowska - organizatorka pierwszej szkoły w powiecie górowskim - tak opisywała przyszłą szkołę:

Budynek piękny z zewnątrz i wewnątrz przedstawiał okropny widok. Stosy śmiecia, gruzu, słomy i papieru, wszędzie brud i zniszczone zamki, nawet drzwi powyłamywane”.
Nauczyciele wraz z rodzicami, wspólnym wysiłkiem, uporządkowali i doprowadzali do użytku budynki szkolne, wraz z otoczeniem. W Publicznej Szkole Powszechnej III stopnia, znajdującej się w Górze wyglądało to tak: „sporządzono ustępy, szatnie, 4 tablice, szyldy, umeblowano kancelarię szkolną pokój nauczycielski, jadalnie, zaopatrzono szkołę w ręczniki. Miednice, umywalki, godła, obrazy religijne lub krzyże, wyreperowano 6 drzwi, 6 okien, piwnice, zaopatrzono 14 drzwi w zamki, klamki i klucze, oczyszczono place i boiska szkolne
”.

Nauczyciele i sami uczniowie borykali się z wieloma trudnościami i problemami.
W "Kronice..." zostało odnotowane:

Inspektor szkolny, nauczycielki i nauczyciele, jak apostołowie pracowali z pełnym oddaniem się i z całym samozaparciem nad odbudową szkolnictwa; naukę rozpoczęli i prowadzili w trudnych warunkach, nie mając ani uznania, lub też pomocy z zewnątrz.[…] Początkowo praca była bardzo ciężka i trudna. Dotkliwie odczuwalny był brak podręczników naukowych, zeszytów, pomocy naukowych i itd. Nauczycielstwo w terenie nie miało zapewnionej aprowizacji żywnościowej, w mierze dostatecznej, a za tym liczyć musiało na pomoc ludności, a poza jednostkami, ludność, w stosunku do nauczycielstwa zajęła stanowisko obojętne”.

Swoją pracę w pierwszej powstałej szkole w powiecie górowskim, Janina Nickowska wspominała tak:

Początkowo nauka była bardzo trudna. Dzieci przeważnie spod okupacji niemieckiej, mimo wieku 12-15 lat czytać i pisać po polsku nie umiały. Stworzyłam z nich klasę III. Inne, nie znające zupełnie liter polskich zapisałam do klasy I. Nauka trwała do 16 lipca 1945, gdyż w tym dniu dostałam zezwolenie z Inspektoratu Szkolnego w Górze na rozpoczęcie wakacji”.

"Kronika..." przekazała:

Z rozpoczęciem roku szkolnego 1945/46 otwarto 23 szkoły w których 35 sił nauczycielskich uczyło 1426 dzieci. Dnia 10 września 1945 r. w Górze otwarto Gimnazjum Państwowe (ogólnokształcące). Dyrektorem jest ob. Machniewicz Edward. Gimnazjum ma klas 4
(I, II, III i IV) i 10 sił nauczycielskich. Podobnie, jak nauczycielstwo szkół powszechnych, grono profesorskie własnymi rękoma czyściło salę, znosiło sprzęt szkolny i wykonało wiele innych prac fizycznych, by budynek nieodpowiedni przystosować do potrzeb szkolnych
”.

Jedną z uczennic ówczesnego gimnazjum była Krystyna Błasiak - Tarnawska. Do dziś zapamiętała jak wyglądało życie szkolne:

Jak przyjechałam zaraz pomyślałam o szkole. Wcześniej się do ruskiej chodziło. W klasie były dwa oddziały. Jedna połowa Ukraińcy, a druga połowa Polaków. Nauczyciele też mieszani. Dyrektorka Ruska i Polak dyrektor. Zaczęłam się dowiadywać gdzie tu naukę rozpocznę. Stworzyli gimnazjum na ulicy Bojowników. W tym budynku były cztery klasy. Był internat dla pozamiejscowych, nauczyciele tam mieszkali. Niektórzy moi rówieśnicy szli do IV klasy gimnazjum, niektórzy do I klasy gimnazjum, bo niektóre osoby czuły się słabo. Ja poszłam do II klasy gimnazjum Zeszyty w gruzach się znalazło. Z jednej strony były zapisane, a z drugiej były czyste. Na takim czymś się pisało. Ratowało się jak mogło. W tamtych czasach książek nie było, tak jak teraz, a przedtem na dziesięciu uczniów była jedna książka, no to musieliśmy się schodzić do kogoś innego, odrabiać lekcje i uczyć się. Więc nieraz na ulicy Wrocławskiej, koleżanki mieszkały, trzeba było umawiać się na pewną godzinę i lekcje odrabiać. Nieraz tak zeszło, że do godziny 10 wieczorem. Przez rynek szło się do domu. No to chłopcy jak to chłopcy: »Dyru!!!« i nogi w te gruzy. Później, na drugi dzień, w holu pan dyrektor mówił: »Żeby taki się wstydził, że jak to jest że uczeń idzie i krzyczy z daleka«. A my nie raz szliśmy i po co uciekać. Lepiej powiedzieć od razu dlaczego idziemy. Dyrektor nas spotkał i mówi: »A to skąd uczenniczki idą?« »No od koleżanki, bo lekcje odrabialiśmy, a książek nie mamy, więc musimy się wspólnie uczyć się.« » To w porządku, a teraz gdzie idziecie?« »Do domu.« »To idźcie.«
Jak była godzina 10 wieczorem uczeń nie miał prawa ulicą iść. Nie można było młodzieży chodzić na zabawy prywatne, a jak nie to zaraz na drugi dzień na dywanik i wszystkim dyrektor mówił, że taki i taki zawinił, o tej porze szedł.
Do szkoły się chodziło od poniedziałku do soboty. Lekcje były od godziny 8:00 do godziny 14:00. W soboty do 13:00. Obowiązkowe były fartuchy granatowe, berety z orłem. Przedmioty między innymi z łaciny. Obowiązkowo j. angielski, j niemiecki, j. rosyjski. Religii uczył ksiądz Kazimierz Walkow, który przyjechał razem z nami ze wschodu. Dzwonki były jak w kościele, woźny tarabanił. W zimowe pory mogliśmy chodzić do godziny 20:00.
Kiedyś dyrektor urządził zabawę dla młodzieży. Zorganizowali orkiestrę szkolną, chór. Na występy wyjeżdżaliśmy, jak jakiś dzień był szczególny. Występy były różne tańce, piosenki: krakowiaki, góralskie, mazura, cygańskie. Była ta zabawa. Pan dyrektor przyszedł w połowie występu i mówi tak: »teraz rozdzielamy klasy«. Więc młodzież się zbuntowała, to była jedność wśród młodzieży, pyskować i krzyczeć do nauczyciela nie było w modzie jak teraz, musiał być szacunek. Byli uczniowie – ulubieńcy dyrektora. Pan dyrektor lubił takiego Zbyszka. Wtedy ogłosił tą rozdziałkę, wszyscy zaczęli szeptać i umówiła się młodzież, że wszyscy idą do domu. Bez tam żadnych wymówek. Ubierali się, a dyrektor stoi, łysy był klepał się po głowie i do Zbysia mówi: »Zbysiu chodź no tu.« »Słucham panie dyrektorze.« »Gdzie ta młodzież wszystka idzie?« »Panie dyrektorze nie wiem dokąd?« » Idź no i sprawdź! Dowiedz się, ty wiesz! Tylko nie chcesz mi powiedzieć!« Zbyszek podszedł do nas i mówi: »co ja mam powiedzieć?«. »No to powiedz prawdę, że idziemy do domu, że ta forma się nam nie podoba, dlatego że wiekiem jesteśmy nierówni czy ten z I klasy czy IV klasy i że mamy być równi. Mamy tańczyć z tym czy z tym, to niepotrzebnie.« No to ten ulubieniec powiedział dyrektorowi. A dyrektor: »no to idą do domu czy gdzieś na prywatkę?«, ale on nie uwierzył i jak to wszystko się rozeszło to dyrektor obszedł wszystkie punkty w Górze, gdzie mogły być organizowane zabawy
”.

C.d.n.

Brak komentarzy: