Nad bezpieczeństwem w mieście i okolicznych wsiach czuwała Milicja Obywatelska, która przybyła do Góry w maju 1945 razem z władzami miasta. Obok Milicji Obywatelskiej funkcjonował Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, który nie cieszył się sympatią ludzi. W "Kronice..." zapisano, że:
„Człowiek cywilny nawet w jasny dzień bał się człowieka i do wszystkich ludzi odnosił się nieufnie”.
Diana Zwacholska opowiadała:
„To była tajna policja. Oni zawsze łazili tam, gdzie ich nie prosili. Ludzie ich się bali na początku. Oni chcieli pokazać że są ważni. Jak on powiedział to i zamknęli, mnie czy tam pana za to np. że ktoś na Ruskich coś tam gada. Oni byli szpiegi. Oni ścigali np. Polacy przyjeżdżali, bimber pędzili, bo z czegoś było trzeba było żyć. Ruskim sprzedawali, a oni to prześladowali. Później brali, bili nie wiadomo co. Nie ma co powtarzać. Nie było chleba, no to trzeba było robić i Ruskim sprzedawać, żeby dostać chleb czy coś”.
Czesław Kapała:
„Bali się tych UB. To było gorsze niż policja. Nikt nie wie co oni robili. Oni pamiętali jak było te gestapo. To oni tak samo. Oni mieli wzór z tego gestapo. My się bali. UB zwirzchniki z Milicją. Milicja opaski miała, a oni normalnie. Bali my się, cholera jak nie wiem. Broń też mieli, normalnie. Schowany mieli pistolet i karabiny maszynowe „Mausery”. Szabrownictwo tępili jak cholera, przy okazji dla siebie. Jednym słowem taka szumowina te UB. Wiedzieli, że oni są asy i wykorzystywali to”.
Regina Mieszkiewicz opowiadała zdarzenie, jakie miało miejsce w Górze:
„Poszliśmy na zabawę. Razem też Janeczka Sawicka. Poszliśmy na zabawę gdzie kino. No i my poszli, tam na tą zabawę. Brat mój, ja, Janeczka i jeszcze jedna dziewczynka, wie pan, co było? My wychodzimy, zabawa skończyła się, a mój brat trochę podpił, poczęstowali chłopaki, koledzy i wychodzimy, a on bardzo lubił ruskie piosenki śpiewać, po rusku i zaśpiewał po rusku i tak głośno podśpiewywał. Oni byli UB cywilni. Jeden podchodzi, a już my wychodzili do domu, a on podchodził, a brat zaśpiewał po rusku, a on podszedł: »Chodź ze mną!« nachajką wybrał, »Chodź! Ze mną!.« Ja i ta druga i trzecia koleżanka nie puszczały jego. »Czego pan chce od niego, co nie może zaśpiewać? Niech sobie śpiewa!«. »Nie!«, nas odepchnął. »Bo jeszcze wy razem pójdziecie!« nachajką wybrał i do nas się rzucił, że będzie bić, jak my jego nie puścimy, a my za ręce trzymali, jego nie puszczali. Pociągnął nachajką na postrach. On rano na drugi dzień taki przyszedł pobity, niewinnie, że całe czarne plecy miał. Boże! Jak sobie przypomnę, to mnie serce boli. Cały był pobity, czarny przez tą nachajkę. Ja mu przykładała, leżał taki pobity, że strach było patrzeć. No i kazali jakiś przynieść dokument, bo nie miał ze sobą dowodu, czy coś. Jak on przyniósł, jak zobaczyli, że on w Rosji rodzony, jak zobaczyli strachu dostali. Przychodzili, przepraszali, jak on w Rosji rodzony. Ktoś jemu podpowiedział, żeby on ich do Warszawy, żeby wysłać jakieś zażalenie, że oni jakąś krzywdę zrobili. Brat już biedny do zdrowia doszedł, to dał spokój”.
Mimo trudnego początku, niełatwej adaptacji nowego otoczenia, ludzie podejmowali różne zajęcia i pracę.
Anna Danuta Nowak wspominała:
„Na początku mama zaczęła ludziom szyć. Szyła wszystko co się dało, kto co miał jakiś kawałek materiału. Ja bardzo tego nie lubiłam, trzeba było dużo pomagać i duży bałagan był w domu. Ale trudno”.
Jadwiga Chmiel opowiadała o swojej pracy na wsi:
„Mamie pomagałam w polu, a później chodziłam do jednej gospodyni, pracować. Chciałam się ubrać, coś zarobić, coś dla siebie mieć. U gospodyni robiłam przy świniach, karmiki gotowałam, wiadra dźwigałam, świnie karmiłam. Gnój ręcznie wyrzucałam. Gospodyni, u której robiłam, prosiła, bym pomagała przy kuchni. Gotować, ziemniaki obierać, masło robić, naczynia myć. Za to do domu jeść dali, pieniądze malutkie. A inni ludzie pracowali w polu cały dzień”.
Ludwika Grudecka wspomina:
„Była bieda. Ludzie szyli spódnice z worka. Na lato mój brat plótł słomianki, warkocz z kukurydzy. Obrywał, delikatnie się plotło warkocz, zszywało się na podeszwę i pięknie wychodziły nazywane przez nas „bosonóżki”. Farbowałam worek i spódnicę szyłam. Buty drewniaki ludzie robili. Nosili ubrania łatka na łacie, że niewiadomo z jakiego materiału to było. Pletli ze słomy puszcze [buty], wsadzali w nogę, trzymało się na sznurku i bardzo to grzało.
Chodziłam do pracy do Laskowic. Pracowaliśmy od rana do wieczora. Praca polegała na tym, że trzeba było nadążyć za kosiarką, zbierać trawę, dusić i później układać. Niektórzy ludzie nie dawali rady. Ja byłam cała czerwona i spocona, tym sposobem zarobiliśmy sobie zboża i ziemniaków”.
Zaraz po osiedleniu się, ludzie przystąpili do pierwszych prac polowych. W ogródkach ludzie zaczęli kopać, sadzić warzywa. W lipcu 1945 rozpoczęły się żniwa. Żyto i pszenica było zasiane jeszcze przez Niemców. Zadanie nie było łatwe ze względu na brak środków, o których pisze starosta August Herbst:
„Rolnicy nie mają odpowiedniej ilości żniwiarek, grabiarek, wozów drabiniastych niezbędnych do akcji żniwnej. Jak twierdzą sołtysi wsi, to w majątkach ziemskich pozostających w dyspozycji władz sowieckich, zgromadzone są w nadmiarze takie maszyny i narzędzia rolnicze, jakich jest brak dotkliwy w gospodarstwach chłopskich. Maszyny te wywożone są w poznańskie, czy też dalej i przypuszczalnie sprzedawane, bo cóż za cel zostawić je w folwarkach, lecz ciągnąć wspomniane maszyny w taborach wojskowych”.
Do akcji żniwnej przystąpili mieszkańcy wsi i miast, łącznie z urzędnikami. Ludzi wysyłano w różne miejsca na roboty przy żniwach, ponieważ cały powiat nie był zaludniony, a zasiane zboże trzeba było zebrać.
Jedną z osób, która została wysłana na żniwa była Wiktoria Lerch. Tak to zapamiętała:
„Nas wysłali pod Odrę, zboże zbierać w 45. Domy tam były porozwalane. Byliśmy tam dwa tygodnie. Ani groszeczka nie dostałam. Zboże młócili. Państwo w kieszenie pieniądze wzięło, ci co robili to nic nie dostali”.
W akcji żniwnej przeprowadzono ok. 4.600 dniówek (po 15-18 godzin) Przeciętny zbiór wyniósł 7-8 kwintali na 1 hektar. 2/3 zbiórki zboża zabrały władze sowieckie. Po żniwach w wielu miejscowościach rozpoczęły się dożynki.
Od września 1945 r. przeprowadzono siew jesienny. Wzmianka na ten temat znajduje się w "Kronice...":
„Od września do pierwszej połowy grudnia 1945 r. przeprowadzono akcję siewu jesiennego. W tym czasie udzielono pomocy końmi miejscowymi 674 osadnikom i końmi tymi zaorano 1118 ha. Ponadto w gospodarstwach osadników pracowało 5 traktorów, które zaorały 68,27 ha. W tym czasie powiat otrzymał z Wałbrzycha 127 koni pociągowych, które rozdzielone zostały pomiędzy rolników i końmi tymi zaorano 480 ha. Ogólnie w powiecie zaorano (łącznie
z majątkami państwowymi): traktorami 254,02 ha, końmi 3210,48 ha i krowami 365 ha.
Osadnicy miejscowi dostarczyli innym osadnikom do siewu 742 m żyta; ze świadczeń rzeczowych potrzebujący otrzymali do siewu 670 m żyta; majątki państwowe otrzymały ze świadczeń rzeczowych 20 m żyta i 40 m pszenicy. Na rolnym rynku zakupiono do siewu, dla majątków 166 m żyta i 64,50 m pszenicy. Z Akcji Żniwnej otrzymano 25,946 m żyta; na skrypty dłużne 6,148 m pszenicy. Z Akcji Żniwnej oddano na świadczenia rzeczowe, do aprowizacji 887,61 m zboża chlebowego”.
Ludwika Grudecka:
„Ziemia była, tylko nie było czym orać. Jeden drugiemu pomagał, zaprzęgał się człowiek i orał jak w »Kargulach«”.
C.d.n.
czwartek, 18 lutego 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz