Pewne sytuacje związane z Rosjanami zapamiętała Regina Mieszkiewicz:
„Przyszedł Ruski do brata i mówi: »Z kim ty przyjechałeś?«. A my, ja i siostry pochowali się w pralni. Słyszę ja, że ten Ruski tak się wypytuje. Potem on w nocy przyszedł i po matuszkiku [zaczął kląć] i karabinem, kolbą w drzwi. Mógłby drzwi połamać, bo podparte były. No to brat nastraszył jego i powiedział, że idzie na komendanturę. Przez drugie drzwi stukał. Nie szedł, tylko postraszył, że stukał w drzwi. On uciekł. Myślał że naprawdę brat poszedł. Tylko jego nastraszył. Ale jutro patrzymy, że idzie do nas w biały dzień. Brat mówi: »Patrz idzie ten Ruski, chowajcie się«. My się pochowali, na strych pouciekali. A on przyszedł, a brat na skrzypcach grał. Mój brat skrzypkiem był. Zobaczył, że idzie to chce mu się grać. Grał na skrzypcach a on: »Dzień dobry«, po rosyjsku. Brat mówi »Moja żona, ta poszła na zakupy nie ma jej«. A on mówi: »Ale ty groźny jesteś«. Z jakiego powodu powiedział groźny? Bo w nocy przyszedł, chciał zgwałcić. To brat krzyczał na niego, że niech nie łamie drzwi, bo to moja żona, a żony nie pozwolę, jak skrzywdzisz, to tobie łeb czym strzelę! Ja tobie dam do żony przychodzić! Ja mówię, na froncie wojował, wszystko i wrócił z wojny, a ty, mówię, przychodzisz do mnie do mojej żony i gwałcić. Mówi, ja idę na komendanturę. To on uciekł przez ogrody i więcej do nas nie przechodził.
Wybrano ich za policjantów i dali im broń. Gwałcili, krzyczeli na koloni pisk był. Sajdak i mój brat lecieli tam bronić. To jedną zgwałcili dziewczynkę, póki dolecieli, jak oni zobaczyli to pouciekali. Dwóch ich było. Tak pod strachem musieli tak żyć. Potem za pół roku byli sklepy, było można coś kupić, ale na początku nie daj Boże, co tu się robiło. Trzeba było się chować i nie pokazywać w ogóle”.
Starosta August Herbst donosił o prowokacjach, biciu, bezprawnych i nieuzasadnionych rewizjach w domach i zabudowaniach polskich, zabieraniu mienia prywatnego przywożonego przez repatriantów, wygrażaniu się natychmias-towej przemocy fizycznej i zbrojnej, Zarzucał on żołnierzom sowieckim sianie defetyzmu i nastrojów panicznych, w końcu zwykłe kradzieże dokonywane pod osłoną nocy.
Pewną historię, związaną z żołnierzami radzieckimi w pamięci miała Anna Waleryś:
„Rosjanie chcieli kupić od ojca wódkę. Robili tu wódki. Ojciec mój powiedział, że nie ma. Bo mówi tak: »Oni przyjdą w nocy i wszystko zabiorą. No bo co? Co zechcą to zrobią.« I nie sprzedał im tej wódki.»Ja nie mam.« W dzień byli po wódkę. A ja niosłam mleko, temu zajączkowi co miałam, sobie złapałam tego zajączka małego. Co tam było robić. Patrzę zajączek, złapałam i karmiłam. Mleko pił, ja mu niosłam. Patrzę, stoją jakieś z ojcem, rozmawiają. Ja wzięłam mleko i do domu poszłam. No, ale patrzę, ale te same przyszli, wieczór. Ja mówię, że wy byli, nie wiem co wy chcecie.»A my nie byli.« »Jak to nie! Ja nie poznałam?« Ja mówię, widziałam. A to nie trzeba było się dużo przyglądać. Mówię: »Co wy chcecie?« »A to nasze. My wojowali i to wyzwolili.« A ja mówię »Moje bracia też wojowali. Jeden jeszcze wojuje, a drugi zginął.« My się tak kłócili w ząb w ząb. Ja im nie ustąpiłam, bo jak pokażę, że się boję, to oni zrobią co chcą. Musieli wszystko odbić. Też się bałam, ale im się nie dawałam. Ich dwóch było. Ojciec zaraz uciekł, gdzieś do Czerniny, na milicję. A siostra zamknęła się w pokoju, przez stodołę. A ona to wszystko słyszała. Jak się ja kłóciła z nimi, mówi »Że ja taka odważna. A jak by zabili?« To by zabili trudno się nazywa, ale mówię, nie zabili. Oni tak z szafy ubrania, na ręki jeden. Jeden prędzej szedł, ten drugi wszystko na rękę i drzwi już, a ja to wszystko odebrała, do siebie i jego popchnęłam i zamknęłam drzwi. Ale co tam było. Można wyważyć. Ja do drzwi, zamknięte. Mówię do siostry otwórz! Ona nie otworzy bo ona się boi. Ja później mówię do siostry, to trzeba było wtedy koło mnie, a nie samą zostawić i powiedzieć, że się wystraszyła. Oni Ruscy uciekli, bali się, bo wiedzieli że chłopa nie ma”.
Częste rozboje, kradzieże, gwałty ze strony żołnierzy sowieckich były na porządku dziennym w tamtych czasach.
Jadwiga Chmiel opowiadała:
„Rosjanie tutaj narabowali, wszystkiego co lepsze. Wszystko poniszczyli, powybijali i porozwozili”.
wanda gryzia relacjonowała: „W podwórzu był piękny dom, to Ruskie do niemieckich portretów strzelali, z zapalonych kul i potem dom spalili”.
Anna Kapała wspomina:
„Ruskie normalnie brali, uciekli i koniec. Memu ojcu, zegarek miał na łańcuszku. Ruscy przyszli dawaj!, bo jak nie to zabije jak sobaku i koniec. Nie ma nic do gadania. Człowiek jechał rowerem, ja czy kto – Postój! No to postój. Dawaj rower! Wsiadł pojechał i tak został. Tak robili, cholery”.
Z uśmiechem na twarzy."
Pani Anna Kapała przypomniała sobie historię męża:
„Motor żeś ukradł babie [do męża]. Stróżem była baba. Gdzieś przy drzwiach, przez jakiś rów szli, baba pilnuje, a oni pomału, pomału. Dwóch ich było. Sylwek i ukradli motor. Babie ukradli, gdzieś tam postawili i Ruskie im ukradli. Oni babie ruskiej, a Ruskie im. To był cyrk”.[śmiech]
Ze strony Rosjan zdarzały się również zabójstwa. Jak podają źródła, we wrześniu 1945 roku, pierwszy burmistrz Góry- Aleksander Zalewski został najprawdopodobniej zabity przez żołnierzy radzieckich. Poszlaki wskazują, iż śmiertelne w skutkach pobicie pierwszego burmistrza Góry miało miejsce na ulicy Tylnej. Burmistrz Góry zmarł w szpitalu w Lesznie.
August Herbst w sprawozdaniu pisze o innym dokonanym przez żołnierzy radzieckich zabójstwie:
„[…] 28.11.1945 roku we wsi Stara Płonka wymordowana została rodzina niemiecka składająca się z siedmiu osób. O morderstwo podejrzani są żołnierze Armii Czerwonej. Ci sami żołnierze obrabowali dom wymordowanej rodziny. Dnia 29 bm. znaleziono zwłoki zamordowanego mężczyzny – Polaka.[…]”
Dochodziło do różnych sytuacji. Zdarzało się że w zwykły dzień mógł się zamienić w wielki dramat. Świadectwem tego jest relacja Wandy Gryzi:
„W Starej Górze wojsko wracało z frontu. Zajęli duże podwórko, wjechali końmi, tam był dom pusty, był jakiś polski oficer. Młody, przystojny, ładny, płakaliśmy żywemu Bogu. Rano wyszedł się myć. Z michą wody, na podwórku myje się, a w kieszeni miał pistolet, był załadowany. Jak się zaczął myć, trzepać to ten pistolet mu wyleciał i między nogi mu wystrzelił, to z mózgu kula wyszła, zabity na miejscu. Transporty szły za transportami, tak dużo, że na drodze nie było miejsca, tylko rowami szliśmy, tak wszyscy w głos płakali, piszczeli, że wojna się skończyła, a on biedny musiał się zabić. To była wielka rozpacz”.
C.d.n.
wtorek, 16 lutego 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz