piątek, 19 lutego 2010

Dziki Zachód. Zakorzenianie - cz. IX

Władze miasta wraz z ludźmi dobrej woli przystąpiły do natychmiastowych prac w zakresie zdrowotności publicznej, aprowizacji ludności, opieki społecznej, porządku, spokoju i bezpieczeństwa mienia i życia ludzkiego.

Czesław Kapała rozpoczął pracę w Milicji Obywatelskiej, jako funkcjonariusz od samego początku jej powstania w Górze.

Pracowaliśmy bez ograniczeń. Każdy był ubrany po cywilnemu, na ramieniu nosiło się biało-czerwoną opaskę z napisem MO. Również nosiło się czapki-rogatywki wojskowe. Miałem pozwolenie na broń „Mauser”. Wynagrodzeniem był prowiant: cukier, herbata, kawa, chleb, dostawaliśmy przydział. Były trudności z chlebem. Według rodziny dawali. Ja dostawałem bochenek średni, a były jeszcze duże. Dostawało się jeszcze kawałek kiełbasy, mięsa jako prowiant. Pamiętam jak przywieźli z unry paczki. Pierwszorzędne żarcie: ryż, cukier, sery różne, kiełbasy. To było z Ameryki. Obowiązkiem naszym było pilnować wszystkiego. Drogi wyjazdowe z miasta były obstawiane. Trzeba było pilnować, żeby nic nie było podpalone. W Milicji woziłem władzę. Jeździłem Oplem DKW, to były specjalne samochody poniemieckie. Woziłem „asów” – starostę, burmistrza. »Dobra, ty możesz jechać« W Milicji nic nie miałem do gadania, tylko wieź i koniec. My z karabinami jako milicjanci, najwięksi szabrowniki. Kto my? Być przy korycie i nie żreć? Ale udawali najwięksi… Okupantka tu była, a my broda wysoko, jak my szliśmy… władza idzie. Szabrowniki numer jeden. Być przy korycie i nie żreć z koryta, głupi by był. Temperowało się różne cuda”.

Dalej Czesław Kapała wspomina, że zajął dom na ulicy Osadniczej [ dzisiejsza ulica Kochanowskiego], nie mieszkał tam, lecz napisał kartkę na drzwiach, że zajęte, (tak często robiono w tamtych czasach w sprawach wolnych mieszkań). Popadł w spór z samym starostą – Augustem Herbstem:

Ja miałem klucz. Herbst sobie go upatrzył, spodobał mu się. My się kłócili. Zajął i mieszkał tam do śmierci. Zwolnili mnie z milicji. Normalnie mieli uszykowane zwolnienie. »Masz i wynoś się, nie chcę cię znać.« A on był fajny ten komendant Rogucki”.

Po utracie pracy, Czesław Kapała dostał pracę gdzie indziej. Znowu jako „kierowca”:

W pogotowiu potrzeba kierowcy, a tym bardziej bardzo dobrze znali te wszystkie „asy”, bo ja z nimi jeździłem, to wiedzieli że ja jakaś dobra agentura. Dostawałem grosze, ale były. Robiłem bez ograniczenia. Jeden byłem tylko. Sam musiałem się męczyć. Teraz jest ich ile?! Do Leszna, do Rawicza i po wioskach, wszędzie gdzie się dało. Człowiek był zmęczony po pracy, kładł się spać, a tu do drzwi pukają. Żona musiała budzić. Jeździłem wojskową sanitarką, amerykańską. Jeździłem do Wrocławia, Poznania po przydziały lekarstw. Pewnego razu zostałem wezwany do Chobienia. Okazało się tam, że szabrowniki dopadli jakiś statek na uboczu. Obłowili się fosforem. Trzech ich było. Przywiozłem do szpitala. Mnie od razu dezynfekcja. To było straszne jak żywy człowiek się pali. Wszyscy zmarli”.

7 maja 1945 roku otwarto w Górze Urząd Pocztowy.
W czerwcu 1945 r. został uruchomiony szpital składający się z 20 łóżek. Znaleźli się do pracy lekarze.
W sierpniu 1945 r. władze polskie przejęły od wojskowych władz radzieckich największy zakład przemysłowy – cukrownię.
W dniu 8 września 45 r. uruchomiono centralę telefoniczną.
Pod koniec października 1945 r. została uruchomiona mleczarnia, a już pod koniec października ruszył „skup i produkcja” mleka. Do końca roku mleczarnia miała już czterdziestu dostawców.

Również ruszyły inne zakłady przemysłowe. Regina Mieszkiewicz wspominała:

Brat poszedł do młyna pracować. Ludzie nakosili zboża. Na początku za darmo pracowali. Mój brat prosił tego co rządził, żeby pszenicy dał, to dał i przyniósł dwa worki i była mąka”.
20 września otwarto w Górze regularny ruch pociągów pasażerskich. JANINA SAWICKA, pochodziła ze Wschodu, z Kosowa Polewskiego, w czerwcu 1945 r. przybyła transportem kolejowym do Góry. Dostała pracę na kolei jako kasjerka: „Ja byłam zatrudniona od jesieni. Pracowałam jako kasjerka. Jedna byłam zatrudniona, pracowałam nieraz po 12 godzin. Ruch w ten czas był bardzo. Autobusów nie było. Ceny biletów nie pamiętam. Kto pracował, Ameryka przesyłała dużo żywności. Prowiant z Leszna dowozili. Sporo my tego dostali. Mąki, ryżu, cukru, śledzi i wieprzo-wej rąbanki
”.

W zarządzie drogowym znalazł robotę : „W zarządzie drogowym na ulicy Starogórskiej dostałem pracę jako dróżnik na szosie. Rozpocząłem pracę od 1 września 1945 r. Byli malarze, malowali, szlifowali z desek nowe tablice. Po wsiach chodziłem. Miałem odcinek z Góry do Rydzyny, prawie wszędzie na skalę okrąg musiałem zrobić. Paskudną robotę miałem. Trzeba było odkręcać drogowskazy z nazwą wioski, które były po niemiecku i polskie zawieszać. Pracowałem tak do samej zimy. Ruch wtedy był o Jezus! Trzeba było się namordować. Jak się kupiło rower poniemiecki od Ruskich to inaczej było. Pensje otrzymywałem 900 zł. Pierwsze pieniądze to były. To nie było nic”.

Oprócz powstających w Górze instytucji, zakładów itd., powstawały w mieście sklepy, rozwijał się handel.

Edward Korotecki wspominał:

Czasami mój stryjek, któremu dobrze się powodziło, prowadził młyn, dawał mi 20 zł na tzw. konfety. Tak nazywały się cukierki zawijane. W niedzielę zawsze szedłem i kupowałem. Pierwszy sklep z tymi cukierkami był na ulicy Piłsudskiego, gdzie okulista jest. Cukierki nie były sprzedawane jak teraz. Były słoje, a w nich cukierki. Sprzedawca nabierał szufelką i wrzucał do torebki i ważył 10 dag cukierków. Były miętowe, owocowe, itd. To było moje wielkie szczęście”.

Leokadia Pojasek relacjonowała:

Brat sprzedawał dla miasta mleko i grosze były. Kupowało się chleb, masło i z tego się żyło. Były sklepy, teraz tych sklepów nie ma”.

C.d.n.

Brak komentarzy: