piątek, 19 lutego 2010

Czy będziemy mieli powódź? - cz. II


Powróćmy do wczorajszego posiedzenia Powiatowego Zespołu Zarządzania Kryzysowego. Muszą Państwo wiedzieć, że z urzędu szefem tego gremium jest starosta górowski. Obecnie funkcję tę pełni Beata Pona. Ona też otworzyła zebranie witając zaproszone na obrady osoby.
Następnie Tadeusz Juska – dyrektor „kryzysów” oddał głos Jerzemu Ruszczyńskiemu – kierownikowi Rejonowego Inspektoratu Dolnośląskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Górze.

Jerzy Ruszczyński przedstawił ocenę technicznej sprawności wałów przeciwpowodziowych oraz urządzeń hydrotechnicznych na terenie naszego powiatu.
Stan wałów przedstawiłem Państwu wczoraj. Dzisiaj dodatkowe informacje.

Na terenie naszego powiatu jest 147 km wałów przeciwpowodziowych. Z tej ilości aż 93% wałów jest w złej kondycji technicznej. Po powodzi w 1997 roku i wykonano od podstaw 47 km wałów. Reszta wałów – 100 km! – pochodzi z okresu początku XX wieku i okresu sprzed II wojny światowej.

Kierownik Ruszczyński poinformował zebranych o stanie technicznym urządzeń hydrotechnicznych. Notorycznie dewastowane są jazy i śluzy. Giną worki z piaskiem, które kładzione są w newralgicznych miejscach. By temu zapobiec obecnie nacina się worki, co zniechęca amatorów juty do ich zabierania.

W dyskusji podniosły się głosy na temat możliwości podtopienia nas przez stawy milickie. Jerzy Ruszczyński odnosząc się do tych obaw stwierdził: „stawów milickich nie należy się obawiać. Bardzo by nam pomogło gdyby „stawiarze” zaczęli napełniać stawy. Nie chcą oni jednak robić tego obecnie, gdyż wolą wodę cieplejszą. Stawy milickie napełniane są zazwyczaj w kwietniu – maju. Powierzchnia stawów milickich to ok. 7 tys, ha. Gdyby zaczęli napełniać stawy, gdy Barycz wzbierze byłaby to dla nas duża pomoc”.

Inspektor Stanisław Jabłoński ze Starostwa Powiatowego powiedział, że: „sytuacja, gdy stawy milickie będą musiały pobrać wodę zdarzyć się może tylko po ogłoszeniu klęski żywiołowej”. Do tego zdania odniósł się dyrektor „kryzysów” przedstawiają zebranym nikłe szanse na ogłoszenie stanu klęski żywiołowej na terenie jakiejś gminy. „Pomimo huraganów, podstopień, nawałnic a ostatnio obfitych opadów śniegu żaden wojewoda nie zdecydował się na ogłoszenie stanu klęski żywiołowej. Jest to niezwykle trudne do osiągnięcia”.

Podniesiono sprawę zbiornika retencyjnego w Ryczeniu. Zbiornik ten może pomieścić 1 mln m sześciennych wody. W chwili obecnej jest on wypełniony w 25%. Posiada obwałowania i jest gotowy do zrzucenia do niego nadmiaru wody.

Jerzy Ruszczyński podał zebranym bardzo ciekawą informację. Jak dowiedział się od kolegi po „fachu”, który pracuje w Lesznie, oblicza się, iż na terenie tego miasta znajduje się ok. 1 mln metrów sześciennych śniegu. Nikt z zebranych nie usiłował oszacować ilości „naszego” śniegu.
Jerzy Ruszczyński poinformował zebranych o działaniach, jakie kierowany przez niego inspektorat podjął na wypadek wystąpienia powodzi i podstopień.
Ogłoszono apel o zgłaszanie się firm, które mają odpowiedni sprzęt, by te – na wypadek powodzi – chciały się włączyć do akcji. I takie firmy się zgłosiły. Zbieranie ofert kończy się dzisiaj.
Kierownik Ruszczyński poinformował również o stanie magazynu przeciwpowodziowego, który znajduje się w Luboszycach. „Mamy bardzo mało sprzętu. Na wyposażeniu magazynu znajduje się: 12.680 worków jutowych, 500 m kw. folii budowlanej i geowłókniny, 700 pochodni, 1 agregat prądotwórczy, łopaty, szufle, buty gumowe, filcowe, itp. Nie ma w magazynie koców, śpiworów, łóżek polowych, materacy. Magazyn wydaje posiadany sprzęt i materiały na polecenie dyrektora wojewódzkiego melioracji”.

Na pocieszenie Jerzy Ruszczyński powiedział, że wiosną magazyn w Luboszycach będzie: "przebudowany i wówczas dostanie on nowe wyposażenie. Obecnie istniejący magazyn jest za mały, by trzymać w nim więcej sprzętu”.
Po Jerzym Ruszczyńskim głos zabrał zastępca komendanta Państwowej Straży Pożarnej – Lucjan Sibilak.

Zastępca komendanta przedstawił zadania strażaków podczas ewentualnej powodzi. Strażacy mają pomóc przy ewakuacji ludności, zwierząt, pomagać udrażniać rowy, przepusty wodne. Zgodnie z ustawą komendant powiatowy decyduje o ewakuacji ludzi i zwierząt. Zakwaterowanie osób ewakuowanych i ich nakarmienie, zapewnienie opieki medycznej leży już w gestii samorządów lokalnych. Komendant Sibilak podkreślił, iż: „do przeciwdziałania powodzi przygotować się muszą samorządowcy. Straż zajmuje się podczas powodzi działalnością pomocniczą: uszczelnianie obwałowań, patrolowanie wałów, wypompowywanie wody z zalanych obszarów, udostępnienie środków łączności)."

Na wypadek powodzi PSP w Górze dysponuje 10 samochodami (1 z prawdziwym napędem terenowym – Star 266, 3 samochody operacyjne, 1 samochód kwatermistrzowski, 5 samochodów gaśniczych). Inny niezbędny sprzęt na wypadek powodzi to: 3 – osobowy ponton z silnikiem, 5 agregatów prądotwórczych, 2 pompy szlamowe, 24 rys. sztuk worków, 112 koców. Do walki z wodą może przystąpić 45 strażaków.

W Ochotniczych Strażach Pożarnych nie ma typowego sprzętu do walki z powodzią. Mamy 29 jednostek OSP (2 jednostki nie mają samochodu). Komendant Sibilak poinformował też, że OSP dysponuje 1 pompą szlamową i siłą 400 strażaków – ochotników. „Jednostki nie są w pełni przygotowane do walki z powodzią. Brak jest samochodów z napędem terenowym. Tylko 4 takie auta są na terenie naszego powiatu. Brakuje agregatów prądotwórczych, pomp szlamowych, kapoków, rękawów do wzmacniania wałów przeciwpowodziowych, maszyn do napełniania worków z piaskiem".

Obraz niedoboru sprzętowego niech dopełni taka oto informacja, którą usłyszeli zebrani. W Lubowie jest łódź płaskodenna, którą włada tamtejsze OSP. Wyprodukowana ona została w 1940 roku (tak! – w czterdziestym!). Dobra wiadomość jest taka, że ma nieomal nowy silnik – z 1993 roku. Dzięki ofiarności tamtejszych strażaków – ochotników jest ona w stanie nadającym się do użycia.

Kolejnym mówcą był przedstawiciel policji Janusz Szendryk. Omówił on zadania policji w obliczu powodzi. „Policja monitoruje wały na rzece Barycz. Potwierdził fakt, iż są one w złej kondycji technicznej. Na części 31 kilometrowego odcinka Odry, która przepływa przez teren naszego powiatu, wały są w bardzo złym stanie. Zadaniem policji w okresie ewentualnej powodzi będzie zbieranie informacji o zagrożeniach oraz spełnianie funkcji porządkowych (objazdy, ostrzeganie o niebezpieczeństwie, zapobieganie panice, grabieży mienia ewakuowanych mieszkańców)”.

Policja ma do dyspozycji 17 pojazdów (15 osobowych i 2 furgony. Wspomagać nas może 68 funkcjonariuszy. Jak poinformował Janusz Szendryk: „Możemy też liczyć na wsparcie, które stanowił będzie samodzielny pododdział z Legnicy. Policja dysponuje 1 pontonem 6 – osobowym. "

Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego omówił swoją rolę w przypadku powodzi. Stwierdził krótko: „My wchodzimy po powodzi i sprawdzamy stan budynków i urządzeń pod względem zagrożenia lub jego braku”.

I kiedy wydawało się, iż zwięzła i treściwa wypowiedź powiatowego „oberpolicmajstra” budowlanego wyczerpała temat, ten przerzucił się na kolejne zagadnienie. Obiektem jego wystąpienia stały się bobry. Już wcześniej, w dyskusji, mówiono o szkodliwej roli tych futrzaków na rzekach. Rżną drzewa i stawiają tam tamy. Oblicza się, że na terenie naszego powiatu jest ok. 200 żeremi. Populacją bobrów wynosi – skromnie licząc – ok. 2000 tys. sztuk. I te ponad 2 tys. zapalonych budowniczych stawia sobie domy i tamy gdzie chce! I nie pyta o pozwolenie „oberpolicmajstra” powiatowego! Bobry buduję bez pozwoleń i niezbędnych dokumentów. Tego inspektor – i to powiatowy! – płazem nie puścił. Zażądał zrobienia porządku z bobrami. Co prawda nie padło słowo: „odstrzelić”, ale sroga mina inspektora Adaszyńskiego i nerwowe skubanie brody świadczyły o tym, że i idea : „pif! paf!” nie byłaby obca jego starganej bobrzą samowolą budowlaną ambicji.

Dyrektor Juska poinformował, iż już planowano przymusową repatriację bobrów, ale nic z tego nie wyszło.
Temat bobrów zamknął Stanisław Jabłoński, który powiedział: „Do łask wraca medycyna ludowa. Będzie moda na bobrze sadło, to problem się sam rozwiąże”. Twarz inspektora nadzoru budowlanego Edwarda Adaszyńskiego okrasiła się radosnym uśmiechem.

Temat bobrów został zakończony i głos zabrał wójt Jemielna – Czesław Połczyk. Zaczał od pytanie: „po co my się spotykamy?” I sobie odpowiedział: „Sami sobie z problemem powodzi nie poradzimy”.

Ja się boję – kontynuował – że będzie gorzej niż w roku 1997. Mieliśmy w Chobieni ok. 150 ha łąk i pastwisk w międzywale. Ludzie wypasali tam bydło i dbali o te tereny. Byli tzw. „wałowi”, którzy pilnowali, by wały nie były dewastowane. Dzisiaj nie ma wałowych, a łąki i pastwiska porastają samosiejki i krzaki. Tymi terenami zarządza Poznań. To jeszcze jedna nieprawidłowość, której jakoś nikt nie stara się usunąć, pomimo, iż wielokrotnie i przez wiele lat o tym mówiliśmy. Drogi na wałach są w bardzo złym stanie. Ja wątpię, by można było nimi przejechać nawet samochodem z napędem terenowym. Nie może być tak, że się spotkamy, pogadamy i nic z tego nie wyniknie”.

Następnie wójt Jemielna przypomniał sprawę przepompowni w Lubowie. Zbudowana za 1,2 mln zł, do dnia dzisiejszego nie spełnia swojej roli, bo zaniechano dalszego kontynuowania tej inwestycji. „Nadal niedrożne są przejścia. Kanał Uszczonowski nie spełnia swojej roli. Inwestycja została zatrzymana na drugim etapie. Coś się zaczyna a nie kończy. Ja mam 18,5 km Odry na swoim terenie. Ona nas zaleje. Do powodzi nie jesteśmy przygotowani. Nikt z władz wojewódzkich nie wyciągnął wniosków z wydarzeń roku 1997.

Do słów Czesława Połczyka odniósł się wójt Niechlowa – Jan Głuszko. „Pamiętam powódź z 1997 roku. Gdyby taka sytuacja powtórzyła się dziś, to mamy do dysprozycji 3/4 środków mniej. Nie ma PGR – ów, zakładów rolnych, a prywatni przedsiębiorcy zatrudniają 3 ludzi legalnie a 5 nielegalnie. Apelowałbym, by nie tylko narzekać, ale by zająć się melioracją. Trzeba wykorzystać sytuację, by zwrócić się gdzie się da. Razem. Wszystkie gminy. Bo jak przyjdzie powódź to będzie tak, jak w 1997 roku. Winni byli nie politycy, ale wójtowie, burmistrzowie. Politycy znowu umyją rączki i powiedzą, to nie my! To wójt, burmistrz! – będą wołali. W pamięci pozostanie mi rok 1997. Mam do dzisiaj artykuł, w którym napisano, że wójt na czas nie dostarczył zupy i kawy. A że wójt w tym czasie dwoił się i troił, biegał, prosił, błagał, o ciągnik, fadromę, worki, to tego nikt nie widział. A potem wezwało mnie RiO i zażądało wyjaśnień: dlaczego wydano pieniądze na zupy dla ludzi, którzy pracowali na wałach? Dlaczego wydano pieniądze na jedzenie? I zarzut, że przekroczyłem budżet,, bo te wydatki nie zostały w nim zapisane. A że klęska powodzi była? RiO to nie obchodziło. Dzisiaj dwa razy się zastanowię nim wydam pieniądze”, bo ja swoje już przerobiłem”.

Wystąpienie wójta Niechlowa podsumował dyrektor „kryzysów”: „Ograniczają nas przepisy, nakładają nowe obowiązki ale krępują możliwości efektywnego działania.”

Przedstawiciel gminy WąsoszPaweł Niedźwiedź – poinformował o sytuacji w jego gminie. „Do Wąsosza powódź dociera później. Zły jest stan urządzeń wodnych. Są kradzieże metalowych elementów śluz o jazów. Spotykamy się z przypadkami samowolnego otwierania i zamykania urządzeń hydrotechnicznych. U nas również występuje problem bobrów. Zły jest stan techniczny wałów. W międzywałach rosną kilkunastoletnie drzewa, krzewy, wysoka trawa. Rolnicy są chętni, by te tereny dzierżawić, ale m się to uniemożliwia. Jest gorzej niż w 1997 roku.”

Tak ogólnie wygląda nasz stan posiadania przed „bitwą”, jakiej wszyscy się obawiamy. Uczestnicy spotkania zgodnie stwierdzali, że nie jest dobrze. Podkreślano, że władz wojewódzkich i centralnych powódź z roku 1997 niczego nie nauczyła. Brak pieniądz na wały, brak sprzętu i maszyn, które walkę z żywiołem uczyniłoby łatwiejszą i bardziej efektywną. Szczególnie dotkliwie może się nam dać we znaki zaniechanie prac melioracyjnych. Upadły spółki wodne a nawet jeżeli są, to nie mają pieniędzy na prace melioracyjne i tkwią w „uśpieniu”.
Być może najlepszą puentą, która zakończyła spotkanie będą słowa Jana Głuszki: „Szkoda, że nie ma już Jana Pawła II. Musimy pokładać nadzieję w Benedykcie XII, chociaż Niemiec.”

Brak komentarzy: