Weźmy na tapetę takie rośliny egzotycznymi zwane. Każdy ma coś – lub kogoś - egzotycznego w domu. A to roślinka jakaś, żółwik, teściowa (najoczywistsza egzotyka!). W naszym klimacie rośliny egzotyczne niestety karłowacieją i w niczym nie przypominają swoich braci i sióstr, które nie zostały zmuszone do emigracji w poszukiwaniu wolnej konewki wody.
Moi znajomi też maja roślinę egzotyczną, która pochodzi z Ameryki Południowej a dokładnie z Peru. Nie, nie – proszę się nie zrywać – to nie jest koka! Spokojnie - siedzimy i czytamy. Znajomi mają: „cereus peruvianus”, czyli kaktusa. W warunkach naturalnych potrafi on osiągnąć wielkość 8 – 10 m. Kaktus przebywający na emigracji w Górze ma 2,57 m. I rośnie sobie ten emigrant z Andów przez rok cały bez większego pożytku i zwracania na siebie uwagi. A ma już ok. 30 lat. Cichy, skromny i nie rzucający się w oczy.
Raz w roku jest jednak jego wielki dzień. Zakwita, co jest zjawiskiem bardzo rzadkim. A trzeba Państwu wiedzieć, iż kaktusy z tego gatunku muszą mieć swoje lata, by pojawił się na nich kwiat. Kaktus znajomych jest u nich od lat 17. Przed przybyciem do nich był na utrzymaniu samorządu i żył sobie w szklarniach ZGKiM w Górze. Szklarnie postanowiono zlikwidować. I byłby nasz bohater opowieści zakończył swój żywot gdzieś na wysypisku, gdyby nie moi znajomi. Przygarnęli oni sierotę do siebie i zaopiekowali się nią. A ta im się odwdzięcza jak najpiękniej potrafi.
W tym roku i ja byłem świadkiem tego cudownego zjawiska. Uwertura do symfonii „Kwitnienie kaktusa” rozpoczęła się późnym popołudniem. Z zapartym tchem śledziłem minuta po minucie, godzina po godzinie narodziny rzeczy niewyobrażalnie pięknej. I czułem się jak w Edenie.








Dzień następny - poranek. Czar jednej nocy dobiega końca


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz