niedziela, 31 sierpnia 2008

Kontra liberałom!

28 sierpnia grupa górowian pojechała do Warszawy na manifestację zorganizowaną przez „Solidarność”. Zabrałem się wraz z nimi, by przekonać się na własne oczy jak wygląda takie wielotysięczne zgromadzenie. Autokar przyjechał po nas o godzinie 2 w nocy. W Warszawie mieliśmy się pojawić o godzinie 12. Jazda nocą przebiegała dość sprawnie. Schody zaczęły się przed stolicą. Korki, długie sznury samochodów ciągnące się w żółwim tempie kilometrami i idiotycznie wyglądające w tej scenerii znaki ograniczenia prędkości do 60 czy 50 km/h. Były długie minuty, że jechaliśmy z prędkością 30 km lub staliśmy w miejscu bez wyraźnej przyczyny.
Na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego zjawiliśmy się o godzinie 1130. Wprowadzono nas do sektora przeznaczonego dla Dolnego Śląska. Widzieć – szczerze mówiąc – nic nie widzieliśmy. Mrowie ludzi, huk petard, gwizdki, bębny, skandowane hasła, warkot krążących nad głową śmigłowców i tłok. O godzinie 12 rozpoczęła się manifestacja. Mowy – które w tym zgiełku z trudem do nas docierały, chociaż staliśmy w odległości około 60 metrów od trybuny – dotyczyły złych warunków pracy, niskich płac, emerytur i projektowanym zmianom kodeksu pracy, które są niekorzystne dla pracowników. Wszystko to trwało do godziny 13. Wówczas manifestacja ruszyła.Celem marszu była kancelaria premiera znajdująca się w Alejach Ujazdowskich. Maszerowaliśmy historycznym Traktem Królewskim.
Szło się fajnie. Nie było ani zimno, ani gorąco. Od czasu do czasu skropił nas deszczyk, ale nikt nie narzekał. Ruch na trasie manifestacji został wstrzymany więc jak panowie szliśmy sobie środkiem jezdni, oglądając historyczne budynki i miejsca. W miarę zbliżania się do kancelarii premiera po obu stronach ulicy przybywało warszawiaków, którzy oklaskiwali demonstrantów. Padało okrzyki: „gonić liberałów!”, „złodzieje!”, „liberałowie - won do Irlandii!”. Spotkaliśmy się też z takimi objawami sympatii, jak częstowanie słodyczami. Mieszkańców stolicy witaliśmy okrzykiem: „Dolny Śląsk wita warszawiaków!”, co oni przyjmowali z wdzięcznością w zamian nas oklaskując.Widzowie wyraźnie sympatyzowali z manifestantami a także przyłączali się do manifestacji.
Grupę Dolnoślązaków poprzedzały bęben i syrena alarmowa. Bębnista – Walenty Styrcz z Wrocławia – wzbudzał zachwyt widzów. Tanecznym krokiem, z wielką elegancją i wdziękiem nadawał on rytm naszemu marszowi.
/>Kiedy zbliżyliśmy się do kancelarii premiera, wszystkie kamery i fotoreporterzy skierowali w jego stronę obiektywy. Nasza grupka szła początkowo w środku grupy Dolnoślązaków. W miarę jednak marszu przesuwaliśmy się ku czołu pochodu, aż w końcu znaleźliśmy się nieomal na jego czele. I to nam bardzo odpowiadało, bo stamtąd wszystko było lepiej widać.Około godziny 16 znaleźliśmy się pod kancelarią premiera. Premiera nie widzieliśmy, co prawda, ale gdyby jednak manifestantom przyszła ochota go zobaczyć – wbrew jego woli – przygotowano w odwodzie w bocznych ulicach imponujący komitet powitalny. Manifestacja przebiegła pokojowo, bowiem nikt nie odczuwał pragnienia ujrzenia Donka wbrew jego woli.
Po przedefilowaniu pod siedzibą pana Donalda nastąpiło zakończenie naszego udziału w manifestacji. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie pod pomnikiem Marszałka i ruszyliśmy do autobusu. Nasz pojazd zaparkowany był na ulicy Łazienkowskiej i oznaczony numerem 122. W trakcie jego poszukiwania pośród setek autobusów stojących po obu stronach ulicy poddani zostaliśmy próbie wody. Lejące się z nieba tysiące litrów wody przemoczyły nas w ciągu minuty do cna. W końcu autobus został odnaleziony – po kilometrowej wędrówce – i rozpoczął się powrót do domu. Po minięciu historycznej miejscowości Raszyn (vide 1809 r.)rozpoczęła się gehenna. Przez 1,5 godziny zrobiliśmy 30 kilometrów. Pełną prędkość mogliśmy rozwinąć po 2 godzinach od wyjazdu z Warszawy.
Do Góry powróciliśmy nocą 29 sierpnia. Była godzina 3.19.

Brak komentarzy: