piątek, 26 listopada 2010

Ciąć wrzody!

Wczoraj odbyło się posiedzenie Rady Społecznej SP ZOZ w Górze. Spośród 9 członków tego gremium obecnych było 5. Kworum było więc przewodniczący tego ciała – starosta Jan Kalinowski - mógł rozpocząć obrady.

W porządku obrad znajdowały się dwa punkty. Każdy z nich dotyczył zakupu sprzętu medycznego, który jest niezbędny dla prawidłowego funkcjonowania jednostki. Chodzi tu o aparat do znieczuleń o wartości ok. 130 tys. zł. oraz lampę wieloogniskową o wartości ok. 35 tys. zł. Rada Społeczna musi zatwierdzać tego typu wydatki.
W trakcie dyskusji okazało się jednak, że SP ZOZ oczekuje, iż starostwo da pieniądze na zakup tego sprzętu. A sytuacja finansowa starostwa jest tak samo jasna, jak niewidoczna strona księżyca.

Dyrekcja SP ZOZ wpadła na pomysł, by postawić sprawę na ostrzu noża. Jeżeli nie otrzymamy od starostwa pieniędzy na zakup, to przestaniemy robić operację, zgłosimy to do NFZ i obetną nam kontrakt – tak mniej więcej brzmiała deklaracja dyrektorki Czesławy Młodawskiej.
Na takie dictum starosta Jan Kalinowski poprosił na salę obrad Wiesława Pospiecha – skarbnika powiatu. Skarbnik poinformował zebranych, iż starostwo nie dysponuje do końca roku wolnymi środkami na ten cel. Rozgorzała dyskusja.

Edward Kowalczuk zapytał dyrektorkę szpitala o wynik finansowy za ostatni kwartał. Dyrektorka wyjawiła, iż wynosi on 148 tys. Spytana przez Edwarda Kowalczuka o wynik za 9 miesięcy odpowiedziała, że nie pamięta. Ta odpowiedź wzbudziła powszechne zdziwienie.
To był tylko wstęp do draki, która miała miejsce chwilę później. Dyrektorka szpitala w sposób arogancki odmówiła odpowiedzi staroście Janowi Kalinowskiemu i zażądała, by ten przesłał jej pytanie na piśmie. W tym momencie sala zawrzała. Bezczelność dyrektorki sięgnęła zenitu, jakby się wydawało. Ale tylko się wydawało!

Kolejne pytanie zadał Edward Kowalczuk. W odpowiedzi usłyszał, że: „Chyba jest pan w życiu bardzo nieszczęśliwy”. Edward Kowalczuk zapewnił, że jest jak najbardziej szczęśliwy. Mało merytoryczna wypowiedź dyrektorki, która snuła opowieści o tym, jak chciałaby, a nie może, wliczyć 20 procent premii do płacy podstawowej oraz „budujące” opowieści na temat jej umiejętności menadżerskich i troski o los szpitala już na nikim wrażenia nie zrobiły.

Podsumowując tę mało budującą dyskusję starosta Jan Kalinowski dał dyrektorce rozkaz: „ma pani 7 dni na przedstawienie protokołu rozbieżności pomiędzy panią a związkami zawodowymi na temat wliczenia premii do płacy zasadniczej i pakietu socjalnego. 7 dni!”
Po twarzy dyrektorki przebiegł grymas, który upodobnił ją na moment do starej, pomarszczonej pomarańczy.

Na dyrekcji szpitala odkuł się Edward Kowalczuk, który opowiedział zebranym taką oto historię na temat swojego pobytu w tej placówce.

Edward Kowalczuk leżała w szpitalu. I wszystko było pięknie. Do piątku. W piątek po południu na sali chorych pojawił się nowy, niewidziany wcześniej przez niego lekarz. Rozpoczął obchód. Jak opowiadał Edward Kowalczuk był to obchód błyskawiczny. Ów nieznany mu „fachowiec” nawet nie zaglądał do kart pacjentów. Śmigał niczym wicher pomiędzy łóżkami pacjentów. Nie, zęby tak sprawnie ich badał i wypytywał o stan zdrowa. Co to, to nie! On ich olał! Tak! Jeden z chorych – po operacji! – czując dojmujący ból zwrócił się do „fachowca” z prośbą, by go oglądnął i zaaplikował coś na cierpienie.

„Fachowiec” odpowiedział” „Jutro oglądnie pana ten, kto pana operował”. Z kolejną prośbą o oglądnięcie rany na nodze. W odpowiedzi autor opowieści usłyszał: „ Wrócę z godzinę, półtora”. W tej sytuacji Edward Kowalczuk postanowił poprosić pielęgniarkę o pomoc. Ranę zabezpieczono i niezagrożony wykrwawieniem się Edward Kowalczuk mógł zapaść w drzemkę.

Dalszy ciąg opowieści. Na porannym obchodzie pojawia się znowu „fachowiec”. Wyspany, świeży, wypoczęty tryskający entuzjazmem i głosem pełnym życzliwości i nieskrywanego entuzjazmu woła do Edwarda Kowalczuka: „No, widzę że świetnie sobie pan sam poradził!”

Siedzący na sali obrad dyrektorzy szpitala nawet nie zareagowali na opowieść członka Rady Społecznej ZOZ – Edwarda Kowalczuka. Nie zapytali kiedy przebywał w szpitalu, nie zapowiedzieli wyciągnięcia sankcji wobec „fachowca”. Zero komentarza!

Edward Kowalczuk zadał jednak pytanie, nad którym powinniśmy się wszyscy zastanowić: „Za co płacimy lekarzom. Czy za to, że przyjeżdżają się wyspać i oglądnąć telewizję?”
Pytanie zawisło w próżni. Nie raczyła odpowiedzieć na nie ani dyrektorka szpitala Czesława Młodawska ani też jej zastępca od spraw medycznych Zygmunt Iciek. A trzeba Państwu wiedzieć, że za dyżur lekarz otrzymuje w naszym szpitalu 1500 zł.

Informowałem Państwa o tym, że dyrektorka Czesława Młodawska została jeszcze w czerwcu świetnie zabezpieczona przez „Bukietową” na wypadek utraty pracy. Można ją spuścić ze stanowiska, bez płacenia 3 – miesięcznej odprawy, tylko w przypadku zwolnienia dyscyplinarnego.

Wiecie Państwo, że starostwa nie stać na wydatek rzędu 40 – 50 tys. zł. I ona też to wie! Stąd ta gra na nosie i pokazywanie staroście, że ma on niewiele do powiedzenia w sprawie szpitala.
A szpital wymaga głębokich reform, bo inaczej puści z torbami starostwo. W tym roku zapłaciliśmy za szpital ok. 995 tys. zł kredytu. W przyszłym roku będziemy musieli zapłacić aż ok. 1,4 mln zł. Na wiosnę tego roku pożyczyliśmy szpitalowi 250 tys. zł. Mieli zwrócić po trzech miesiącach. Nie zwrócili do dnia dzisiejszego.

Sytuacja wygląda tak, że powiat utrzymuje szpital i wszelkie opowieści dyrekcji o zysku operacyjnym, to bzdury do n – potęgi! My się wykrwawiamy dla szpitala. Zaniedbane drogi, brak jakichkolwiek inwestycji, pusta kasa a w szpitalu płaci się jakimś bezimiennym „fachowcom”, którzy nie są łaskawi za 1500 zł zainteresować się cierpiącym pacjentem! Tak to wygląda w życiu!

Ilu lekarzy z górowskiego szpitala mieszka w Górze? Ilu?! Gdzie są zatem ci lekarze mieszkańcy Góry? Poza naszym szpitalem! A czemu? Bo polityka dyrekcji szpitala jest taka, że ściąga się tu anonimowych lekarzy, z których część jest spalona we własnym środowisku. Tam ich po prostu nie chcą! Więc dyrekcja szpitala urządziła tu przytułek dla niedołęgów, „lekarzy” bez współczucia dla cierpienia chorych.

Od dawna wiadomo, że sobota i niedziela są w szpitalu dniami, gdzie pacjent tylko wyjątkowo widzi lekarza. A jak już widzi, to ma do czynienia z taką łachudrą, jak miał przyjemność obcować autor opowieści.

Górowski szpital trzeba odbić z rąk wrogich cudzoziemców. Ten szpital jest nasz a nie Młodawskiej i zebranej przez nią ekipy, której nie znamy.

Proszę sobie wyobrazić, że dla pielęgniarek nie ma pieniędzy na złotówkowe podwyżki, ale suma wypłacana z tytułu kontraktów zawartych z lekarzami wzrosła w ostatnich dwóch latach o 300%! Na niektórych oddziałach płace stanowią 90% dochodu oddziału! Gdy starosta Jan Kalinowski nakazał dyrekcji przyglądnąć się wysokości kontraktów dyrektorka szczuła lekarzy, by ci nie zgadzali się na obniżenie swoich dochodów.

Jeżeli taka ma być rentowność spółki, którą stanie się wkrótce szpital, to proszę mi powiedzieć, jak ta spółka ma zarabiać na swój byt? Ona nie będzie zarabiała, bo przy tej strukturze zatrudnienia i płac jest to po prostu niemożliwe. Będzie wisiała u klamki starostwa i żądała wciąż nowych pieniędzy. Jak nie dacie, to my upadniemy! – tak będzie zawsze motywowana ta żebranina.

Trzeba w szpitalu zrobić porządek. To nie ulega wątpliwości. Trzeba też szczerze sobie powiedzieć, że nie może być w szpitalu tak, jak jest obecnie. Płace nas zeżrą. NFZ na rok 2001 zaproponował naszemu szpitalowi kontrakt w wysokości 8.721.837 zł. Chcieliśmy 8.846.024 zł. Nawet jeśli nasza oferta nie zostanie przyjęta, to i tak kontrakt będzie wyższy o 90.138 zł. Ale proszę się nie cieszyć, bo jak znam życie, to i tak zostanie to przeżarte. W większej części przez „fachowców”.

Szpital stanowił będzie ogromne wyzwanie dla nowej ekipy w starostwie. Tu już nie ma czasu na obserwację i zastanawianie się co zmienić i usprawnić. Szpital jest chory! Ciężko chory! Wrzód o nazwie „Młodawska” musi zostać przecięty! Tylko, że do tego cięcia trzeba wytrawnego chirurga a nie amatora chirurgii z trzęsącymi się rączkami, który będzie się zastanawiał nad słupkami popularności oraz tym czy się przy tym nie pobrudzi.

Powiem krótko. Jak ja słyszę, że nowa ekipa szykuje się do zmian bez zmian kadrowych, to ja sądzę, że mam do czynienia z jakimś niepojętym wprost kretynizmem intelektualnym. Kuchenna praktyka dowodzi, że nie można zjeść omleta nie rozpieprzając jajka. Są jednak jak widać kucharze, którzy zrobią omlet i ocalą jajko. To garkuchnia spod znaku platformy. Rozkoszne bobaski, nieprawdaż?!

Brak komentarzy: