czwartek, 1 października 2009

Życie i baśń

Rada Powiatu podczas sesji 30 września dokonała wyboru nowych członków Społecznej Rady SP ZOZ w Górze. Jak Państwu pisałem wcześnie znana była część kandydatów do Rady. Z ustawy o ZOZ – ch weszli do niej: „Bukietowa” oraz jako przedstawiciel wojewody – Piotr Iskra, którego w kuluarach nazwano: „partyjnym amatorem delegowanym na odpowiedzialny odcinek pracy ideologicznej”. Wiele osób zresztą pytał, kto zacz ów Iskra, i jakie on ma doświadczenie i wiedzę na temat służby zdrowia.

Z Rady Powiatu do pracy w Radzie wybrani zostali: Tadeusz Podwiński oraz Anna Berus. Niegdyś były to najtęższe – po Wacławie Berusie rzecz jasna – głowy w pewnej zdechłej partii. Wiadomo, jak to się skończyło.
Ich kandydatury zaproponowała „Bukietowa”. Delegowała więc do Rady Społecznej najlepszy materiał intelektualny, jakim dysponuje koalicja. To już świadczy o tym, że działalność Rady zostanie zdynamizowana i prowadzona będzie z ogromnym rozmachem. Na wieść o tym, że „Straszna Trójca” zasiądzie w Radzie Społecznej, opozycja nie wystawiła swojego kandydata. Jak stwierdził jeden z opozycjonistów: „Z nimi strach siadać do stołu”.

Gminę Jemielno będzie reprezentował w Radzie Zdzisław Sura, a Niechlów - Barbara Pietrowiak. Góra wystawiła wiceburmistrza Piotra Wołowicza. Oficjalnie gmina Wąsosz wytypowała Beatę Augustyniak.

W Radzie znalazł się jednak ż drugi wąsoszanin. Z inicjatywy grupy radnych wystawiono kandydaturę Edwarda Kowalczuka, który w latach 1998 – 2006 był radnym powiatowym (dwie kadencje). W latach 2004 – 2008 Edward Kowalczuk był Przewodniczącym Rady Powiatu. Bardzo dobrze orientuje się w zagadnieniach dotyczących służby zdrowia, czego niejednokrotnie dawał wyraz. Był członkiem Rady Społecznej minionej kadencji.

Edward Kowalczuk słynie z tego, że jest nieco staroświecki. Ma on taką wadę, że jak w czymś uczestniczy, to robi to solidnie, dokładnie i posiada wiedzę, co dla wielu naszych radnych – zarówno gminnych jak i powiatowych – jest objawem dziwactwa. W Radzie zawsze grał pierwsze skrzypce, gdyż perfekcyjnie przygotowywał się do każdego posiedzenia. Wiedział, o co pytać i orientował się z miejsca, gdy próbowano wciskać mu kit. Kowalczuk to „bicz boży” na ignorantów. Zresztą, niewielu radnych odważyło mu się stawić czoła. Wykazuje znikomą tolerancję na wygadywanie głupot w swojej obecności, bo bardzo dba o swoje zdrowie psychiczne. W tym miejscu należy podziękować panu Edwardowi za zgodę na kandydowanie. Przeszedł poważną operację, ma endoprotezę i porusza się o kulach. Z funkcją w Radzie nie łączą się żadne gratyfikacje finansowe (żeby było jasne!). Nie potrzebuje on też miejsc pracy dla swoich dzieci (też żeby było jasne!). Zgodził się, bo wie, że może jeszcze coś z siebie lokalnej społeczności oferować. I za to należy mu się serdeczne – dziękujemy!

Bardzo ładnie wobec „Bukietowej” zachował się podczas wyboru na członków Rady Społecznej radny Kazimierz Bogucki. Radny wyszedł z założenia, iż „Bukietowa” jest osobą bardzo zapracowaną. Ponieważ istniała możliwość prawna, by „Bukietowa” wyznaczyła za siebie kogoś innego do Rady, radny Bogucki zaproponował jej taką opcję. Proszę docenić szlachetność radnego, który widząc, iż Rada Społeczna nie zbiera się w określonych regulaminem terminach – a zbiera się na wniosek przewodniczącej, którą jest „Bukietowa” – starał się ulżyć jej ciężkiemu losowi. Ktoś zada pytanie: dlaczego radny Bogucki – z opozycji! – okazał taką szlachetność wobec politycznie wrażej siły?

Sądzę, proszę Państwa, iż motywów jego miłosierdzia, należy poszukać w baśni Andersena: „Dziewczynka z zapałkami”. Wiem, że już Państwo zapomnieli treści tej pięknej bajki, dlatego pozwolę sobie (w końcu to mój blog!) ją streścić.

Streszczenie bajki

Była sobie dziewczynka, bardzo biedna. W wigilię Nowego Roku poszła sprzedać trochę siarników (zapałek), by dysponować walutą na opłacenie wejścia na bal w restauracji: „Kwiat Magnolii”. A zima była tego roku sroga! Mróz, śnieg, zawierucha tradycyjnie zaskoczyły służby drogowe, które zimą spodziewały się wszystkiego, tylko nie śniegu. Całe watahy wilków grasowały w okolicznych lasach. Bestie te zżarły podgajowego Milczka, po którym została jego zrozpaczonej żonie mocno poszarpana treska o nieskazitelnej czerni i fragment daszka od służbowej czapki.

Dziewczynka usiłowała sprzedać trochę siarników. Usiadła na ławce w oczekiwaniu na klientów. Ale ja już rzekłem była to wigilia Nowego Roku. Przeszedł koło niej, całkowicie obojętnie, miejscowy notabl Vlad Peesesus, który tylko rzucił zdawkowe: „Po ile?”. Dziewczynka skromnie odpowiedział „Po 10”. „Wykończy mnie ta konkurencja! U mnie po 15”.

Później dziewczynkę z siarnikami minął Cielencinus, który rzekł, że dokonałby zakupu siarników, ale nie pali papierosów. W domu natomiast ma podręczny reaktor wodorowy (kontrolowana synteza) więc energii ma w bród.

Kolejnym przechodniem okazał się znany biznesmen Katalizatorus. Pochylił się nad dziewczynką i spytał czy nie zachciałaby kupić wibasta, które ogrzewałoby ją w takie mroźne dni. Dziewczynka odrzekła, że nie ma pieniążków. Litościwy i współczujący Katalizatorus wręczył więc jej wizytówkę z numerem telefonu i powiedział, że w sprawie wibasta może dzwonić o każdej porze dnia i nocy. To rzekłszy zniknął w ciemnościach.

Po nim pojawił się miejscowy weterynarz chińskiego pochodzenia Ward – End – Ryk. Ten podążał do cierpiącego w boleściach z niezawodnym pawulonem w apteczce. Zlitował się jednak nad biedną dziewczynką i wręczył jej witaminy z terminem ważności, który minął równo ćwierć wieku temu.

Z mroku ulicy wynurzyło się małżeństwo zdążająca na bal noworoczny. Byli to hrabiowie Graboviensis, których folwarku pozbawił nieludzki kapitalizm. Zdeklasowani, udawali się na bal w rynku, by tam wspólnie z miejscowym folklorem, z którym tak bardzo od czasów swojej społecznej deklasacji się zżyli, przywitać Nowy Rok. Powrócili do korzeni.

Lisim i cichym chodem pojawił się przed oczętami dziewczynki z sircznikami tajny radca stanu Kameleonus. Swoim zwyczajem zmieniał on swoje barwy, z których najpiękniejszą zdała się sraczkowata. Podszedł do dziewczynki i swoim zwyczajem zmienił barwę ciała na białą, która całkowicie zlewała się z tłem. „Co robisz dziewczynko?” – spytał cichym, konspiracyjnym szeptem. Dziewczynka jednak osłabiona głodem, zimnem sądziła, iż to omam jakowyś, a nie człek do niej przemawia. Toteż zignorowała głos. Tajny radca stanu pomyślał: „Głucha i ślepa, nic tu po mnie. A chciałem pomóc.” I oddalił się ryjąc tunel w zwałach śniegu, który zalegał ulice, bo w ryciu mistrzem był niedoścignionym. Krety przy nim to amatorzy.

Nagle z ciemności dobiegł dziewczynkę głos: „A na kogo będziesz głosowała w wyborach pod gminną strzechę?” Dziewczynka spojrzała skąd dobiega głos i ujrzała Patronusa, który słynął z wielkiej elokwencji. Dziewczynka odpowiedziała, że ma wiosen 13 i nie ma prawa głosowania na ludzi do zgromadzenia strzechowego. Niezrażony Patronus spytał czy dziewczynka ma rodziców. Kiedy dziewczynka wyjaśniła mu, że ma jedynie sparaliżowaną babcię, która nie rusza się z domu, ten zaoferował pomoc w dowiezieniu do lokalu wyborczego biednej babci. Dziewczynka odrzekła, że babcia lada dzień odda duszę. Patronus zastanowił się chwilę i rzekł: „Ty po nocy nie łaź po ulicy, bo mała jesteś, a wilki wokół grasują. A po drugie, czy masz koncesję na sprzedaż siarczników?” Dziewczynka koncesji nie miała, ale Patronus ludzkim człekiem się okazał i ogryzając pieczone udko z królika, które wyciągnął z butonierki, oddalił się w czarną noc. „Ludzkie panisko” – pomyślała dziewczynka. Psów nie wezwał.”

Zapach smażonego królika wywołał w niej przypływ głodu. A że już nikt nie przechodził ulicą, oczy naszej bohaterki napełniły się łzami. Piersią jej targnął potężny szloch.
Jakże niesprawiedliwy jest świat, pomyślała. Nikt nie kupił siarczników. Przyjdzie mnie bieduli z głodu umrzeć a nie bawić się na balu.” I płakała najrzewniejszymi łzami, aż brakło łez i ducha w wątłych, niewykształconych jeszcze piersiątkach o rozmiarze minus 3. Gdy brakło łez gniew zaczął wzbierać w jej głowie. Gniew to był słuszny, ludowy – bolszewicki. I w malutkiej główce rodziła się myśl straszna – myśl o zemście. Targnięta tym gniewem dziewczynka wzięła siarczniki i ruszyła w dal.

Kilka minut po północy w miejscowej remizie odebrano wiadomość, iż płonie „Kwiat Magnolii”. Dzielni strażacy udali się, by walczyć z czerwonym kurem. Na próżno! Mróz ściął wodę w sikawkach i beczkowozach. „Kwiat Magnolii” spłonął do szczętu. Pozostały gruzy i ruiny. Słodki zapach smażonego, ludzkiego mięsa unosił się po okolicy.

Patrol stróżów prawa, który rano zabezpieczał ruiny znalazł na pogorzelisku dziewczynkę, ale bez zapałek. Dziewczynka nie zamarzła, nie zginęła w pożarze.
Sekcja zwłok wykazała, iż dziewczynka zatruła się mięsem, które spożyła. Było to ludzkie mięso. Okazało się, iż dziewczynka (już bez zapałek) zjadła ślicznie przypieczone i chrupiąc mięso balowiczów. Analiza wykazała, iż cała partia zatrutego mięsa była skażona – od poczęcia – jadem kiełbasianym.

Wnioski końcowe (morał) płynące z bajki

Andersen – na końcu baśni – nie każe nam jednak płakać nad losami dziewczynki (bez zapałek). Powiada, iż główną przyczyną tylu nieszczęść opisanych w tej pięknej baśni jest pracoholizm. Dziewczynka też poniosła zasłużoną karę, bo kto to widział, żeby niepełnoletnia gówniara (lat 13) lazła na bal?! A tempora! O mores!
Przepracowanie! I to z tej, a nie żadnej innej przyczyny, radny Kazimierz Bogucki chciał zdjąć z ramion (dość barczystych trzeba przyznać) „Bukietowej” ciężar władzy przez nią dźwigany. Wszak ruinę już mamy. Po co nam jeszcze w powiecie pogorzelisko?!

I ja tam byłem,
Miód i wino piłem,

A co widziałem, to opowiedziałem”.

Brak komentarzy: